Internowanych w stanie wojennym Kościół nie zostawił bez opieki. Na skutek nacisków hierarchii kościelnej władze państwowe pozwoliły, aby do miejsc internowania mogli udać się księża mianowani przez biskupów diecezjalnych. O niezwykłym duszpasterstwie za murami więzienia rozmawiamy z ks. prał. Janem Sikorskim, kapelanem osób internowanych.
PIOTR CHMIELIŃSKI: - Gdzie Ksiądz dowiedział się o wprowadzeniu stanu wojennego?
KS. PRAŁ. JAN SIKORSKI: - Byłem wtedy ojcem duchownym w Seminarium warszawskim. Ogłosiłem klerykom, że coś się złego dzieje, ale nikt z nas nie wiedział, co kryje się pod niespotykanym dotąd w Polsce określeniem "stan wojenny". Jeżeli wojna, to kogo z kim, jak długo będzie trwała, czym się zakończy, jakie będą dalsze losy społeczeństwa? Tak więc były same niewiadome.
- Jednak Kościół bardzo szybko "otrząsnął się" z szoku i zaczął działać.
- Już wieczorem 13 grudnia zawiązał się Komitet ds.
Opieki nad Internowanymi pod patronatem Księdza Prymasa, z bp. Władysławem
Miziołkiem jako przewodniczącym. W tym samym czasie wierni wyczuwając
nieomylnie, że Kościół zaopiekuje się internowanymi, zaczęli zwracać
się do kapłanów o pomoc, zwłaszcza w przypadku aresztowanych członków
rodzin. Na skutek nacisków hierarchii kościelnej władze państwowe
obiecały, że do miejsc internowania będą mogli udać się księża mianowani
przez biskupów diecezjalnych. Dopiero w dniach Bożego Narodzenia
1981 r., na skutek interwencji biskupów, w niektórych ośrodkach udało
się nawiązać księżom kontakt z internowanymi, kontynuowany później
regularnie.
Poza warszawskimi ośrodkami internowania w Białołęce
i Olszynce Grochowskiej, księża i przedstawiciele Prymasowskiego
Komitetu Charytatywnego dopuszczeni zostali do wielu innych ośrodków,
m.in. w Łowiczu, Wrocławiu, Włodawie, Lublinie, Kwidzyniu, Włocławku,
Gdańsku, Kielcach, Łodzi, Gołdapi, Darłówku, Olsztynie, Kamiennej
Górze, Nysie, Grodkowie, Jastrzębiu Zdroju, Wierzchowie, Sławnie,
Głogowie i Rzeszowie.
- Jak to się stało, że Ksiądz został kapelanem internowanych na warszawskiej Białołęce?
- W Wigilię Bożego Narodzenia 1981 r. byłem na tradycyjnym opłatku u Księdza Prymasa. Tam dowiedziałem się, że jest możliwość duszpasterskiej posługi wśród internowanych. Zaproponowano mi to zadanie. I choć plany świąteczne miałem nieco inne, zrezygnowałem z nich i zgodziłem się. Miałem czekać na wynik rozmów ministra z bp. Miziołkiem. W rezultacie, razem z ks. Bronisławem Dembowskim - dziś biskupem włocławskim, wtedy rektorem kościoła św. Marcina - otrzymaliśmy ustne zapewnienie, że zostaniemy wpuszczeni do więzienia. Pewności jednak nie mieliśmy. Już po południu, poza godzinami urzędowania, zostały z gorączkowym pośpiechem wypisane skierowania kurialne z podpisem bp. Miziołka do posługi duszpasterskiej internowanym w Białołęce i Olszynce Grochowskiej. Razem z ks. Dembowskim wybraliśmy Białołękę.
- Kiedy nastąpiła pierwsza wizyta Księży w więzieniu na Białołęce?
- Już w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. O 9 rano
zadzwoniliśmy do bram więzienia. Po chwili wpuścili nas do poczekalni.
Wyjęliśmy brewiarze, ale modlitwa nie trwała długo. Wszedł funkcjonariusz
w mundurze porucznika i kazał nam iść za sobą. Weszliśmy do baraku
noszącego nazwę OZ I. Długi korytarz, wejście przez podwójną kratę,
po obu stronach korytarzy ok. 30 masywnych drzwi - wejścia do cel
więźniów. Na przeciwległej wejściu ścianie korytarza dostrzegłem
z daleka zaimprowizowany ołtarz, duży brzozowy krzyż, obraz Matki
Bożej na tle czerwonego sztandaru i napis: "Królowo Polski, módl
się za nami". Byłem zdumiony, jakim cudem udało się internowanym
wykonać tak piękny ołtarz. Okazało się, że poprzedniego dnia wieczorem
otwarto cele, uwięzieni mogli po raz pierwszy się zobaczyć, złożyć
życzenia, no i przygotować ołtarz.
Rozpoczęliśmy przygotowania do Mszy św. Wielu internowanych
prosiło nas o spowiedź. Włączyliśmy więc indywidualne wyznanie grzechów
do Mszy św. Spowiedź trwała około półtorej godziny. Potem udzieliliśmy
zbiorowego rozgrzeszenia. Po Mszy św. w poszczególnych celach dzieliliśmy
się opłatkiem. Podarowano nam zrobione więziennym sposobem karty
świąteczne oraz legitymacje honorowych internowanych. Były śpiewane
kolędy, m.in. ułożona przez więźniów na melodię Bóg się rodzi. Kolęda
ta mówiła o krzywdzie, jakiej niewinnie doznają internowani i ich
rodziny: "tylko szatan mógł zgotować naszym bliskim taką dolę". Potem
władze więzienne zwróciły nam uwagę, aby nie pozwalać na śpiewanie
tej kolędy.
Podczas odwiedzin w celach, każdy przekazywał nam mnóstwo
różnych wiadomości i grypsów. Mieliśmy tego pełne kieszenie. Udało
się je nam szczęśliwie wynieść z więzienia i zawieść do kościoła
św. Marcina. Tam już czekała ogromna masa ludzi, którzy następnie
rozwozili te wiadomości po całej Warszawie. Z podziwem patrzyłem
na ich mrówczą i niebezpieczną pracę.
- Wróćmy do internowanych. Jak wyglądały warunki życia w celach?
- Cele były ogromnie przetłoczone. Trzypiętrowe łóżka,
stolik, taboret, jakieś szafki i zasłonięty parawanem klozet. Parawan
był niezbyt szczelny, a w dodatku wszystko przecież słychać i czuć...
Warunki życia były więc ciężkie, ale najgorsza była niepewność, co
do przyszłości. Na początku wszyscy byli mocno przerażeni. Mieli
dużo żalu, skarg i pretensji m.in. o nieformalne zatrzymanie, brutalne
traktowanie i nieludzkie warunki pierwszych dni. Od Bożego Narodzenia
samopoczucie znacznie się poprawiło
Ze swojej strony staraliśmy się ich podbudowywać. Osobiście
bardzo wierzyłem, że #Solidarność" jednak zwycięży i nieraz mówiłem
to internowanym. Np. w drugi dzień Świąt w homilii podałem im przykład
męczeństwa św. Szczepana. Zło, nienawiść - mówiłem - może uczynić
wiele krzywdy, ale wobec dobra jest w zasadzie bezsilne. Przeciwnicy
św. Szczepana skazali go na śmierć i kamieniowali, ale wobec prawdy,
którą głosił, umieli jedynie #zatkać sobie uszy" (Dz Ap 7, 57).
- Czy internowani chętnie angażowali się w praktyki religijne?
- Powtarzałem im, że mają rekolekcje zamknięte, co jest doskonałą okazją do zajęcia się swoją duszą. I rzeczywiście, dla wielu z nich to odosobnienie okazało się bardzo przydatne dla rozwoju życia wewnętrznego. Odnaleźli Boga, pojednali się z Nim, zaczęli się interesować sprawami religijnymi. Widziałem przemianę życia niejednego z nich. Było nawet udzielanych wiele sakramentów, nie tylko pokuty, ale również zdarzały się chrzty, bierzmowania, śluby. W każdej celi znajdowało się Pismo Święte. Zachęcaliśmy do lektury, zadając nawet odpowiednie fragmenty do przeczytania, jako temat do późniejszych dyskusji. Prosiliśmy też o przygotowanie własnych tematów, które warto było poruszyć na naszych spotkaniach. Internowani zaczęli też podejmować samodzielne inicjatywy duszpasterskie. Codziennie odmawiany był Apel Jasnogórski. Modlitwę tę prowadził syn byłego członka Biura Politycznego KC, Antoni Zambrowski, dzwoniąc w kraty, aby wszystkich zachęcić do wspólnego śpiewu. Tak więc była to normalna parafia, tyle, że za kratami.
- Jaki był stosunek władz więziennych do kapłanów?
- Wobec nas zachowywali się kurtuazyjnie, grzecznie
i elegancko. Sądzę, że dla wielu z nich było to również dziwne, że
siedzą tu więźniowie polityczni. Funkcjonariusze więzienni zapraszali
nas na posiłki, w ich trakcie były bardzo sympatyczne rozmowy. To
byli normalni Polacy, tyle, że umundurowani i na służbie. Tak więc
służba więzienna na ogół nie przekraczała tego, do czego była zobowiązana
i jeżeli trzeba było jakoś reagować mocniej, to czyniła to w zasadzie
niechętnie.
Jednak zdarzały się sytuacje nieprzyjemne, chociaż jednocześnie
nie pozbawione elementów humorystycznych. Np. pewnego dnia nie pozwolili
mi odprawić Mszy św. Postanowiłem więc, że w takim razie chociaż
udzielę internowanym Komunii św. Przyszedłem z Najświętszym Sakramentem
i czekałem, aż przyprowadzą więźniów. Nie przyprowadzili. Zostałem
więc sam z Panem Jezusem. Wtedy przyszedł o. Stanisław Opiela, jezuita.
Postanowiłem, że jemu udzielę Komunii. Nie było bowiem kaplicy, żeby
przechować Najświętszy Sakrament. O. Opiela uklęknął, udzieliłem
mu Komunii, pomodliliśmy się i poszliśmy do domu. Potem okazało się,
że cały czas byliśmy obserwowani. Przyszedł donos, że zabieramy od
internowanych grypsy, a następnie je zjadamy. Bo zauważyli, że o.
Opiela spożywa coś białego.
- Nie wiadomo: śmiać się czy płakać?
- A to nie była jedyna sytuacja humorystyczna. Właściwie
każdy dzień przynosił zabawne zdarzenia, chociaż dokonujące się w
dramatycznych okolicznościach. Np. w Święto Trzech Króli pojechałem
do więzienia z ogromną torbą, w której obok upominków było kadzidło,
trybularz do okadzania, kreda i woda święcona do ewentualnego poświęcenia
cel według tradycji błogosławienia mieszkań z okazji tzw. kolędy.
Powiedziano mi, że do cel nie będzie można wchodzić. Odpowiedziałem,
że obrzęd poświęcenia wymaga otwarcia celi. Potem odbyła się świąteczna
Msza św. W homilii wspomniałem o Herodzie, który gdy dowiedział się
o swojej śmiertelnej chorobie, wprowadził bezsensowny terror, więził,
zabijał, nawet małe dzieci. Dziecię Jezus jednak ocalało i zwyciężyło,
bo tylko w zło wpisany jest wyrok śmierci i dlatego przegrywa.
Po Mszy św. stanowczo zażądałem wpuszczenia do cel dla
dokonania obrzędu poświęcenia, do czego potrzebni są dwaj ministranci.
W odpowiedzi oznajmiono mi, że ministrantami mogą być tylko funkcjonariusze
więzienia. Zgodziłem się pod warunkiem, że będą wierzący i praktykujący.
Przyszedł kapitan i smutnym głosem oświadczył, że znaleźli tylko
jednego takiego. Zażądałem dwóch. Ustąpili i dodali jednego z internowanych.
Obficie kropiłem wodą cele, z kapitanem włącznie, który stojąc w
otwartych drzwiach pilnie śledził każdy mój ruch. Pomyślałem mimochodem,
ileż tej wody święconej wytrzyma - cel jest przecież prawie trzydzieści.
Wytrwał tylko przy siedmiu. Po poświęceniu każda cela została opisana
kredą K + M + B 1982, chyba po raz pierwszy w dziejach więziennictwa
w Polsce Ludowej.
- Duszpasterstwo internowanych nie zakończyło się wraz z końcem okresu internowania...
- O szczególnym zintegrowaniu #białołęckiej parafii"
może świadczyć fakt, że po zakończeniu okresu internowania uformowało
się spontanicznie duszpasterstwo byłych internowanych. W kościele
seminaryjnym na Krakowskim Przedmieściu co miesiąc odbywały się Msze
św. za Ojczyznę, z bardzo licznym udziałem wiernych. Od 1986 r. te
Msze św. zostały przeniesione do parafii św. Józefa na Kole, gdzie
zostałem proboszczem.
W związku z Jubileuszowym Rokiem Świętym 1983, byli internowani
podjęli zobowiązania trzeźwościowe. Przygotowany został list z podpisami,
który osobiście miałem przyjemność zawieźć Ojcu Świętemu. List był
na szczęście przygotowany w dwóch egzemplarzach. Jeden z tych egzemplarzy,
który miałem przy sobie, odebrano mi na lotnisku podczas osobistej
rewizji. Drugi został przemycony w bagażach. Kiedy wręczałem Ojcu
Świętemu ten dokument z 334 podpisami, Ojciec Święty powiedział: #
Proszę im powiedzieć, że ja się codziennie modlę za ´Solidarność´"
. Po powrocie z Rzymu słowa te, wraz ze zdjęciem starałem się rozpowszechnić
poprzez środowisko byłych internowanych. Dużą radość sprawiło wszystkim
osobne podziękowanie od Ojca Świętego za ten list.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu