Agata Pieszko: Olu, co skłoniło Cię jako 22-letnią kobietę do wyjazdu na misje?
Aleksandra Mróz: Młody człowiek rozeznaje powołanie na różnych drogach, a mnie właśnie pociągało oddanie się komuś. Chciałam wyjechać na misje jeszcze zanim tak naprawdę rozpocznę to dorosłe, poważne życie. Docelowo miałam wyjechać na Ukrainę, jednak dwa lata temu dostałam informację o miejscu na wolontariat w Peru. W ciągu tygodnia podjęłam decyzję, że wyjadę tam na 3 miesiące.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wyruszyłaś sama. To było ryzykowne.
Faktycznie musiałam zorganizować się na własną rękę. Największym problemem były fundusze. Byłam na III roku studiów i nie miałam żadnych odłożonych pieniędzy. Był maj, a ja miałam wyjechać w lipcu. Na portalu internetowym zorganizowałam zbiórkę pieniędzy i kiedy zobaczyłam, że po już po 2 tygodniach mam 1000 zł, to uwierzyłam, że się uda. Dodatkowo wsparli mnie Oblaci i moja rodzinna parafia, dzięki czemu miałam pieniądze na bilet. Na miejscu mieszkałam w domu prowadzonym przez Opus Dei, a utrzymywałam się z pracy w kuchni.
Chcesz wrócić do Peru?
Idealnie byłoby wrócić do Peru z osobami jeszcze młodszymi niż ja, by doświadczyły tego samego. Bóg upomina się o moją obietnicę powrotu na misje, jednak na dzień dzisiejszy brakuje na to funduszy.
Co udało Ci się zrobić na misjach?
Wiadomo, że przez 3 miesiące nie zwojuje się świata, ale na misjach można zostawić trochę swojego serca, a trochę tamtego życia przywieźć do Polski. Każdy region Peru charakteryzuje się na pewno innymi potrzebami, ale w tym miejscu, w którym ja żyłam (niecałe 200 km. od Limy) ludzie cieszyli się z prostych rzeczy, z każdej umiejętności, którą ktoś chciał im ofiarować. Może to być nawet pokazanie jakiegoś instrumentu, nauka gry na nim. Niektórzy nie opuszczają swoich wiosek i w życiu nie widzieli fortepianu, czy gitary. Ja zajmowałam się szpachlowaniem ścian, drobnymi remontami, uczyłam angielskiego i podstawowej katechezy. Jakość edukacji jest tam bardzo niska i na misjach trzeba przyjąć zasadę, że każda lekcja jest pierwszą. Dawałam także lekcje formacyjne dla kobiet. Tam nie dotarła jeszcze wartość kobiety i świadomość jej roli.
Reklama
Czy pobyt na misjach przewartościował Twoje życie?
Po powrocie miałam niechęć do świata materialnego. W Polsce wchodzimy do sklepu spożywczego, gdzie mamy 10 rodzajów czekolady, a w wielkim mieście, jakim jest Peru, jest jeden podstawowy rodzaj. Prostota jest piękna. Obfitość nas bombarduje, ale tak naprawdę jej nie potrzebujemy. Poza tym ja nic nie zrobiłam, że urodziłam się w Polsce, a ci ludzie nie są winni swojej biedy i sprawiedliwość społeczna powinna mnie zobowiązywać do pomocy drugiemu. Jeżeli ja mam tyle szczęścia w swoim życiu, to chcę zrobić coś, żeby nie wszystko było skoncentrowane na mnie. Chciałabym także, żeby młodzi ludzie się obudzili z uśpienia życiowego, z poczucia, że mają wszystko i o nic nie muszą się troszczyć.