Tak sobie myślę, że rachunek sumienia wyborcy powinien składać się z trzech pytań: Czy poznałem program wyborczy swoich kandydatów? Czy kieruję się rozumem i dobrem społecznym przy wyborze, a nie uczuciami i sugestiami reklam? I trzecie, ale najważniejsze: Czy wziąłem udział w wyborach?
Kampania wyborcza często utożsamiana jest z piwem i „kiełbasą wyborczą”, serwowaną wyborcom w celu zdobycia ich przychylności, a dosłowniej rzecz ujmując - „głosu” w wyborach. Dobrych kilka lat temu grupa osób wzięła udział w wyborach jako Polska Partia Przyjaciół Piwa. Twórcy przyznali, że miał to być żart… a tymczasem ta nieznana nikomu partia zdobyła wymaganą liczbę głosów wyborców! Okazało się bowiem, że program (zawarty już wyraźnie w nazwie) był jasny i przejrzysty dla większości pełnoletnich miłośników „chmielowego trunku”, którzy mogli oddać głos.
Nasuwa się refleksja, czy jako wyborcy dokładnie poznaliśmy program tych, których wybierzemy na kolejne kadencje, czy kierujemy się tylko sympatią lub zwykłym „widzimisię”…
Nie o politykach jednakże chcę rzec słów kilka. Pragnę poruszyć temat chwytów stosowanych w tegorocznej kampanii wyborczej, które stanowiły pewną nowość. Mam wciąż w pamięci billboardy, gdzie kandydat trzyma w ramionach kilkumiesięczne niemowlę, tulące się do (domniemanego) ojca. Wzruszające zdjęcia wprost do albumu rodzinnego.
Zastanawia mnie jednak, co dziecko robi na takim plakacie? Przecież w polityce „dzieci i ryby głosu nie mają”. Dziecię na plakacie potencjalnie ma wpłynąć na nas - wyborców, żeby oddać głos na tego polityka, który trzyma je w ramionach. Widzimy dziecko, a podświadomość podsuwa nam swoje, a więc primo: taki kandydat jest dobrym ojcem (a więc godnym zaufania człowiekiem, który będzie dbał o wyborców); secundo: kocha dzieci (a więc ma szacunek do życia i starszych ludzi), słowem: budzi zaufanie.
Czy jednak do końca można zaufać takiemu człowiekowi? Dlaczego polityk-rodzic ma być lepszy od polityka bezdzietnego? Dlaczego gra się na uczuciach wyborców, rzucając niewinną twarzyczkę dziecka przed oczy mas?
Pytanie zasadnicze brzmi: jaki jest program wyborczy polityka z „rodzinnej” reklamy? I czy jest on wiarygodnym człowiekiem, który wszystkie lub przynajmniej lwią część zapewnień zrealizuje?
I jeszcze jedno - wybory nie byłyby ważne, gdyby nie wyborcy i ich czynny udział. Wiele razy brałam udział w wyborach, pracując w obwodowych komisjach wyborczych, i zaskoczył mnie fakt, że najstarsi wyborcy w danym okręgu zawsze przychodzili zagłosować. Głosowała 97-letnia pani z chorymi nogami, 83-letnia babcia z wnukami, dając im lekcję patriotyzmu swoją obywatelską, wzorową postawą, i 92-letni staruszek. Frekwencja wyborów była wówczas bardzo niska, a młodych wyborców można było ze świecą szukać przy urnach. Może zresztą właśnie na takie „poszukiwania” każda komisja dostaje białą świeczkę? Chociaż wtajemniczeni twierdzą, że to na wypadek awarii prądu…
Pomóż w rozwoju naszego portalu