Mariusz Rzymek: - Czym dla Księdza był stan wojenny?
Ks. Józef Sanak: - Był i jest raną na naszym polskim sercu. Do dziś nie mogę zrozumieć jak można było doprowadzić do sytuacji, w której Polak stanął z bronią w ręku przeciwko drugiemu Polakowi. Niestety, w taki sposób Jaruzelski postanowił wtedy ocalić swój chwiejący się tron. A teraz, po tylu latach od tego wydarzenia, boli jeszcze jedno. Mianowicie to, że wciąż tak wielu ludzi chce wierzyć kłamstwu, jakoby tylko tą drogą można było uchronić kraj przed interwencją sowiecką. Materiały historyczne coraz mocniej pokazują, że ZSRR nie miało zamiaru ingerować w to, co działo się wówczas w Polsce.
- Jak Ksiądz pamięta pierwsze chwile stanu wojennego?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Już w nocy, przed jego oficjalnym ogłoszeniem, moje mieszkanie pełne było osób, którym internowano bliskich. Widząc ich rozpacz, postanowiłem pójść na główną komendę milicji na os. Grunwaldzkim, która nawiasem mówiąc, była na terenie parafii. Nie dotarłem tam jednak. Przez milicjantów zostałem zawrócony na plebanię. Jedynie z daleka słyszałem głosy aresztowanych zamkniętych w samochodach. Krzyczeli o koce. Pozabierani z domów w samych piżamach musieli bardzo marznąć.
- Często wtedy odwiedzali Księdza mundurowi?
Reklama
- Już w niedzielę, w którą przypadł stan wojenny miałem pierwszych takich gości. Był to efekt kazania, jakie wtedy wygłosiłem. Powiedziałem wiernym, że Bóg nie bez przyczyny przykrył cały kraj grubym obrusem białego śniegu. Uczynił to, by tym widoczniejsze były ślady przelanej bratniej krwi. Apelowałem także, by ludzie zgłaszali wszelkie ślady nadużycia i krzywd, jakich doznali na skutek działań milicji i ZOMO. Tyle starczyło, by odwiedziło mnie dwóch wojskowych w randze kapitana i majora, pouczając bym nie uprawiał polityki na ambonie. Odpowiedziałem im, że nie będę milczał, gdy zobaczę jak rodak ciemięży rodaka, bo do tej pory takie rzeczy robili jedynie naziści i zbrodniarze stalinowscy. Wtedy moi goście zaczęli się tłumaczyć, że przyszli do mnie nie z własnej woli lecz z musu, bo taki dostali rozkaz.
- W czasie stanu wojennego jeździł Ksiądz do internowanych opozycjonistów, do miejsc ich przetrzymywania. Jaki był charakter tych odwiedzin?
- Dwukrotnie byłem w obozie w Jastrzębiu na Śląsku i w Łupkowie w Bieszczadach. W Łupkowie miałem nawet okazję odprawić Mszę św. dla uwięzionych tam związkowców. Z kolei w Jastrzębiu najczęściej się spowiadało. Tam też przeżyłem chwilę grozy. Od jednego z aresztowanych otrzymałem mały tranzystor radiowy, by go przemycić poza zakład. Żeby nie przechwycili go strażnicy, internowani przechowywali go w nocy w wiadrze na wodę. W końcu jednak woda dostała się do urządzenia. Pech chciał, że gdy go otrzymałem, akurat zostaliśmy wraz z innymi księżmi zaproszenie na wizytę do naczelnika więzienia. Podczas tego spotkania, z tranzystorka zaczęła wylewać się woda, która sączyła się po mojej nogawce i ciekła na podłogę. Nic na to nie mogłem poradzić. Tłumaczenie, że szmugluję zakazaną aparaturę, nie wchodziło w rachubę. Siedziałem więc cicho, narażając się na posądzenie o problemy natury fizjologicznej.
- Chciałby Ksiądz widzieć gen. Jaruzelskiego za kratami?
- Nie do mnie należy ferowanie wyroków na temat ewentualnej kary dla Jaruzelskiego. Zdecydowanie bardziej byłbym zadowolony z jasnego postawienia sprawy, że wprowadzony przez niego stan wojenny był indywidualną inicjatywą generała.