W pierwszym dniu nowego roku odeszła do Pana Barbara Wrońska - cichy, oddany i niezwykle sumienny pracownik naszej Redakcji. Rozumując po ludzku, odeszła zbyt wcześnie - miała tylko 51 lat. Znałem Basię od wielu lat, jeszcze jako studentkę przychodzącą do duszpasterstwa akademickiego w III Alei Najświętszej Maryi Panny. Była dziewczyną skromną, serdeczną i bardzo pogodną. Z mężem Krzysztofem wprowadzili w dorosłość troje swoich dzieci - dwie córki i syna i tworzyli zawsze wzorowe i piękne małżeństwo, okazując sobie czułość i oddanie. Była to wspaniała katolicka rodzina.
Przed kilku laty dowiedzieliśmy się o problemach zdrowotnych Basi. Nie przypuszczaliśmy, że sprawa jest aż tak poważna. Okazuje się, że choroba nowotworowa mimo intensywnego leczenia przechodzi nieraz przez człowieka jak czołg, niszcząc w nim wszystko po kolei i w końcu doprowadzając do śmierci. Modliliśmy się o zdrowie dla Basi, liczyliśmy właściwie na cud uzdrowienia. Pan Bóg widać ma inne plany. Basia niemal do końca była pogodna, bezgranicznie zaufała Panu Bogu i Jemu oddawała swoje cierpienie i wszystkie swoje troski.
Przypomina się scena z Ogrójca, gdy Pan Jezus modlił się: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich, ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie” (por. Mk 14, 36). Podobnie było z Basią...
Jeszcze niedawno odprawialiśmy Mszę św. przy jej łóżku. Była już częściowo sparaliżowana. Ale - jak zawsze - pogodna i uśmiechnięta, tak że wydawało się nam, iż jej stan nie jest aż tak ciężki. Jednak powoli opuszczały ją siły, zwiększały się okrutne cierpienia i wiedzieliśmy już, że ten krzyż będzie ją przygniatał coraz bardziej. I rzeczywiście, jak mówił mi jej mąż, po paraliżu nóg nastąpił paraliż rąk, a później objął także głowę, jakby nałożono jej cierniową koronę. I pomału Basia gasła. Z Jej ust nie schodziła modlitwa za najbliższych, a i na pewno za naszą redakcję, za którą prosiłem także o modlitwę.
W tym wszystkim wydała mi się święta - bo święty inaczej odchodzi z tego świata. O jej poszukiwaniu czegoś więcej, niż może dać świat, świadczyło już przecież choćby to, że w młodzieńczych latach znalazła swoje miejsce w DA, a potem pracę w katolickiej instytucji, jaką jest redakcja, że zawsze uczestniczyła w Mszach św. w redakcyjnej kaplicy i przystępowała do Komunii św., że była bardzo dobrym i odpowiedzialnym pracownikiem, pełnym kultury osobistej i zaangażowania. Wymagała od innych, ale przede wszystkim od siebie, zawsze bardzo uporządkowana i przyjazna ludziom. Była człowiekiem bardzo realnie patrzącym na rzeczywistość.
Mówiąc wprost - była osobą bardzo dojrzałą wewnętrznie, zrównoważoną, pracowitą, człowiekiem najwyższej klasy. W rozmowach z nią przejawiała się miłość do ojczyzny, do dzieci, do męża, do rodziny - wszystko to łączyła w sobie.
Dziękuję Ci, Basiu, za piękną pracę w „Niedzieli”, ale także za wzór, jakim byłaś dla innych jako pracownik, współpracownik, koleżanka, przyjaciel, jako żona i matka. Taką Cię zapamiętamy. Dziękujemy także Panu Bogu za to, że dał nam Ciebie, która byłaś prawdziwą uczennicą Chrystusa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu