Jedna z redakcji pism katolickich przeprowadziła wywiad z Jean-Pierre
Belym, jedną z ostatnich osób, które doznały cudownego uzdrowienia
w sanktuarium Matki Bożej w Lourdes. Poniżej przedstawiamy tę rozmowę.
- Był pan pielęgniarzem, cierpiał pan od roku 1984 na
sclerosis multiplex. Został pan przez lekarza w 100% zakwalifikowany
jako niezdolny do pracy. Gdy przybył Pan w roku 1987 jako leżący
chory do Lourdes, oczekiwał Pan tam uleczenia?
- Najpierw chciałbym powiedzieć, na czym polega choroba,
na którą cierpiałem. Jest to choroba centralnego systemu nerwowego,
przy której w postępujący sposób system immunologiczny zostaje porażony.
Ta choroba niszczy tkankę łączną, którą są powiązane nerwy, co prowadzi
w dalszym ciągu do postępującego porażenia odpowiednich partii ciała.
Choroba ta występuje w stale postępujących rzutach i pogarsza stan
chorego w sposób postępujący aż do kompletnego unieruchomienia, leżenia
w łóżku i wreszcie do śmierci. Należy przy tym wskazać, że w tej
chorobie nie istnieje rzeczywiste leczenie, również nie ma odpowiednich
lekarstw, ani żadnego odpowiedniego postępowania. Stosuje się cortison
w wysokich dawkach, aby możliwie opóźnić poszczególne rzuty tej choroby.
Gdy wraz z innymi chorymi z pielgrzymki różańcowej przybyłem do Lourdes,
to w najmniejszej mierze nie myślałem o możliwości wyleczenia. Właściwie
na tę pielgrzymkę pojechałem tylko z powodu łagodnego nacisku pewnego
przyjaciela, ale w sercu miałem niezaspokojone żądanie, aby tutaj,
w Lourdes, otrzymać konieczną siłę, by móc dalej podążać codzienną
drogą.
Przed grotą Massabielle pełen zaufania mówiłem po prostu
słowa, w których oddawałem się w pełni Wybawcy i naszej Dziewicy
Maryi: "Ty, o Panie, wiesz, co dla mnie jest najlepsze. Ty znasz
mnie lepiej, niż ja sam siebie i będziesz mi użyczał tylko tego,
co jest dla mego życia najlepsze". Właśnie tutaj udało mi się odnowić
moje zaufanie do Boga i oddać się jak zupełnie małe dziecko w dłonie
Zbawiciela i Dziewicy Maryi.
- Jednakże w ostatnim dniu pielgrzymki różańcowej - tzn.
9 października został Pan namaszczony olejami. Jakie było działanie
tego sakramentu?
- W ostatnim dniu pielgrzymki, 9 października, otrzymałem
sakrament pokuty, a następnie namaszczenia chorych. Gdy kapłan naznaczył
mnie świętymi olejami na czole i dłoniach, odniosłem wrażenie, że
wszystko wokół mnie jakby się przewróciło. Poczułem, że znajduję
się gdzie indziej, straciłem rachubę czasu i przestrzeni. Czułem
się wesoło, wypełniony spokojem i w pełni wolny od moich obaw, od
skrupułów, które gromadziłem od dzieciństwa. Pan przybył i uleczył
moje serce "Twoje grzechy są ci wybaczone!"
Ten pokój, ten wewnętrzny spokój, ta wolność dziecka
Bożego są we mnie obecne i są one jak ślad światła na drodze mej
wiary. Nie znaczy to, że teraz jest wszystko dla mnie proste. Jestem
człowiekiem jak wszyscy inni, z siłami i słabościami. Muszę walczyć
o moje życie. Rozumiem jednakże, że istnieje coś większego w moim
życiu, co mnie pcha do przodu.
- Więc został Pan najpierw uzdrowiony na duszy, a dopiero
potem na ciele. Jak przebiegło Pana cielesne uzdrowienie?
- Uzyskałem dwa uzdrowienia: uzdrowienie serca i uzdrowienie
ciała. Uzdrowienie serca jest w zasadzie dla mnie piękniejsze. Gdy
noszowi znów mnie położyli na łóżko, uzyskałem powtórnie kontakt
z rzeczywistością. W tym momencie odczułem w całym ciele zimno, aż
do samego wnętrza wrażenie lodowe. Miałem odczucie, że stopniowo
wpadam w rodzaj letargu, co czyniło mnie ciężkim. Gdy ta cielesna
opresja stała się najsilniejsza, zacząłem odczuwać w moich palcach
u stóp lekkie ciepło, które rozchodziło się stopniowo po całym ciele
i dawało wszystkim członkom życie. To ciepło, ten żar był nie do
zniesienia i czułem się jak uniesiony. Nagle znalazłem się w pozycji
siedzącej na brzegu łóżka, zupełnie zdumiony i zapytywałem się, co
ja robię? Myślałem, że śnię. Działo się to wczesnym popołudniem 9
października 1987 r., w ostatnim dniu pielgrzymki.
- Co zdarzyło się potem, kiedy wstał Pan po raz pierwszy?
- Dopiero po północy czułem się zmuszony do powstania.
Obudziłem się, poczułem rękę, która położyła się na moim biodrze.
Usłyszałem dzwony Bazyliki, które wydzwaniały trzecią nocną godzinę,
wtedy usłyszałem wyraźnie jakby zaproszenie do wstania: "A więc podnieś
się, idź!" Uwierzyłem, że to urojenie mojego umysłu. Odrzuciłem to
wezwanie i spróbowałem znów zasnąć. Lecz to zaproszenie powróciło
z jeszcze większym naciskiem, jakby mi powiedziano: "Ja zapraszam
cię do powstania, jeśli sam tego pragniesz!" Zrozumiałem, że dano
mi wolność wyboru. Lecz w jaki sposób mogłem się przeciwstawić temu
tak miłemu i delikatnemu zaproszeniu? Pomimo protestów pielęgniarki,
która miała nocny dyżur, wysunąłem się z mojego łóżka, postawiłem
nogi na podłodze i zacząłem stawiać pierwsze kroki, jak dziecko,
które zaczyna chodzić. Resztę nocy spędziłem na dziękczynieniu. Czułem
się schowany w ramionach Dziewicy Maryi. Tej nocy odmówiłem cały
różaniec. Odniosłem wrażenie, że przy każdej perełce mojego różańca
mówię: "Mamo, Maryjo, ja kocham Ciebie".
- Na podstawie medycznej ekspertyzy był Pan stale, przez
10 lat po swoim uzdrowieniu, badany przez lekarzy - jak wyjaśniał
Biskup z Angouleme - Pańskie uzdrowienie potraktowano jako znak Boga.
Ten znak został spowodowany na prośbę Maryi, Matki Bożej. Jakie przesłanie
przekaże nam Pan dzisiaj?
- To, co mi 9 października 1987 r. w Lourdes zostało
podarowane, głęboko zmieniło moje życie. Twierdzę to chętnie - Pan
postawił mnie znów na nogi. Pan wzniósł mnie od nowa w moim sercu
i w moim ciele. Chciałbym Wam wszystkim powiedzieć, że czuję się
bardzo małym za tak wiele miłości i chciałbym być świadkiem tej miłości
Boga. To czyni mnie szczęśliwym, że tutaj o tym mówię. Odkryłem na
nowo sens sakramentu pokuty. Odkryłem na nowo, że jest to sakrament
miłości, który człowieka czyni wolnym. Bóg wzywa nas poprzez chrzest,
abyśmy byli jego świadkami! Po prostu być świadkami Jego miłości.
Nie miejcie obaw, by zaangażować się w Waszych gminach oraz - zgodnie
z Waszymi możliwościami - brać udział w przybliżeniu Królestwa Bożego.
Ono już się zaczęło i my wszyscy jesteśmy zaproszeni do Królestwa
Bożego.
W końcu chciałabym jeszcze raz podziękować i powiedzieć
razem ze św. Bernadettą z Lourdes: ja nie chcę Was przekonywać, ja
chciałbym po prostu opowiedzieć, co się stało.
- I my dziękujemy, Jean-Pierre za to świadectwo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu