Z ponad półwiecznym opóźnieniem na arenę międzynarodową
powróciła sprawa zadośćuczynienia za niewolniczą pracę w hitlerowskiej
III Rzeszy. Ofiary: więźniowie obozów koncentracyjnych, obozów pracy,
przymusowi robotnicy przemysłowi i zapędzeni przemocą do robót w
rolnictwie (w Polsce jest ich ok. 226 tys.) oraz ich rodziny - doczekali
się przeprosin i... jałmużny wymuszonej pod wpływem światowej opinii
publicznej.
W trosce o pamięć ofiar hitleryzmu zamieszczamy relację
złożoną przez Filomenę Poroszewską z domu Gębuś - która w okresie
II wojny światowej została wywieziona z powiatu częstochowskiego
do Niemiec na przymusowe roboty w gospodarstwie rolnym. Jest to wstrząsające
świadectwo realizowanej przez państwo niemieckie zbrodniczej polityki
wyzysku i okrucieństwa w stosunku do podbitej ludności. Zmuszani
do pracy w rolnictwie na terenie hitlerowskiej Rzeszy, podlegali
niczym nie ograniczonej władzy zwycięzców.
Pamiętam dobrze, była to jesień 1943 r. Mieszkałam wówczas
we wsi Lgota (przy granicy m. Częstochowy w kierunku na Wieluń; przyp.
S.B.), którą, jak szereg innych z powiatu częstochowskiego włączono
do przestrzeni życiowej (Lebensraum) III Rzeszy.
Kończyliśmy wykopki ziemniaków, sposobiono się do siewu
zbóż ozimych, odstawiano narzucone kontyngenty zbóż i żywca. Na wsi
panował pozorny spokój narzucony rytmem pracy.
Rolnicy z Lgoty wyczuwali jednak, że niebawem stanie
się coś złego. Zwiastunem tego był spis inwentarza żywego i martwego (
włącznie z broną, maszyną do szycia, a nawet budą dla psa). Dokonała
tego policja graniczna (Grentzschutz), która, gwoli dokładności,
za pomocą wojskowych lornet lustrowała, czy w pole nie wyprowadzono
krowy z cielęciem lub konia. Po zakończonym spisie padło ostrzeżenie,
że jeśli teraz cokolwiek zginie, to będzie z nami koniec - polecimy
prosto do nieba przez komin.
Po tej inwentaryzacji majątku nastąpiło niebawem najgorsze
- rugi. Oznaczało to dla nas wysiedlenie z rodzinnego gospodarstwa.
Tego aktu przemocy dokonano przez zaskoczenie, o godz. 3.00 nad ranem.
Na nasze podwórze wtargnęło kilku umundurowanych oprawców z rozjuszonymi
psami, rycząc na całe gardło: "raus, schnell". W tej sytuacji Mama
zdołała tylko zgarnąć w prześcieradło trochę odzieży i to, co było
pod ręką. Ponaglając, załadowano nas do samochodów i odwieziono na
rampę stacji kolejowej w Blachowni, skąd pociągiem, pod nadzorem
policyjnym dojechaliśmy z Matką i bratem Dominikiem do Gliwic.
Ostatecznym miejscem naszego zesłania okazała się wielka
posiadłość ziemska, występująca pod nazwą Dominium Schakanau. Dziś
wiem, że jest to Czekanów, obecnie znajdujący się w powiecie Tarnowskie
Góry. Pracowałam tam wraz z nieżyjącą już dziś Matką, Stanisławą,
przy obsłudze krów. Wbrew pozorom nie było to łatwe i bezpieczne
miejsce pracy, która rozpoczynała się o godz. 4.00 rano i trwała
z przerwami na wegetariańskie posiłki do godz. 22.00. Nadzorca obory
kontrolował dokładność udoju. Jeśli potrafił odzyskać pół szklanki
mleka, uznawał to za sabotaż, po czym bił nas twardym bykowcem bez
opamiętania. Zdarzało się to nie raz, a ślady z przeciętej skóry
na plecach pozostały do dziś. Brata przydzielono do pracy z zaprzęgiem
konnym. Jego tragiczna śmierć dobitnie świadczy o tym, jak nas traktowano
w tym rolniczym obozie pracy przymusowej.
Dominik obsługiwał najstarszą latami parę koni w tym
dominium i z tego powodu miał zabronione popędzać je w robocie batem.
Wiedział o tym dobrze polowy kapo, czyli tzw. karbowy. W takiej sytuacji
Dominik nie nadążał za innymi fornalami z wywózką obornika i nie
wykonał normy. Kapo uznał to za sabotaż i obił Dominika widłami.
Ten czując się niewinnie skrzywdzony, odpowiedział sadyście stosownymi
słowami. Kapo złożył spreparowany donos do gestapo, że polski niewolnik
targnął się na życie przedstawiciela rasy panów. Brata zabrano natychmiast
do mordowni w Gliwicach i tam, po kilkudniowych torturach, zakończył
życie. Aby było okrutniej, lecz zgodnie z niemieckim porządkiem,
oprawcy zwrócili się do obolałej siostry i matki z zapytaniem, czy
życzą sobie odebrać ubranie i buty po zmarłym.
Męczeńskiej pamięci Dominik już się o odszkodowanie nie
upomni. My, żyjący, mamy obowiązek o tym pamiętać i przypominać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu