Kiersnowo - niewielka wieś w gminie Brańsk, położona 2 km od
szosy prowadzącej z Brańska do Bielska Podlaskiego (skręca się w
Kalnicy w kierunku Bociek). Tradycje historyczne miejscowości sięgają
przełomu XVI/XVII w. i informują nas, że wieś ta zamieszkiwana była
przez ludność drobnoszlachecką. To pochodzenie szlacheckie będzie
miało w późniejszych czasach duże znaczenie. Szczególnie w kształtowaniu
się świadomości narodowej i prawdziwego patriotyzmu.
O panu Józefie dowiedziałem się od Ireny Kiersnowskiej
- mojej koleżanki, z którą razem pracuję w chojewskiej szkole. Początkowo
wiadomość ta nie była zbyt interesująca, wszak wielu ludzi w tamtych
czasach walczyło w wojnie obronnej, a później działało w ruchu oporu.
Po pewnym czasie podobną informację o panu Józefie przekazał mi inny
mieszkaniec Kiersnowa. Pomyślałem, że skoro tak pochlebna opinia
panuje o tym człowieku to warto się tą sprawą zainteresować i ocalić
od zapomnienia jeszcze jedną ciekawą postać z naszego środowiska.
Postanowiłem spotkać się osobiście z panem Józefem i porozmawiać
na temat jego losów. Wcześniej zadzwoniłem i umówiłem się na spotkanie.
Józef Kiersnowski mieszka na kolonii pomiędzy Kiersnowem
i Dębowem w dużym i ładnym domu razem z małżonką. Obszerne i zadbane
obejście jest doskonałą wizytówką jego rodziny. Gospodarstwo obecnie
prowadzi jego najmłodszy syn, który zamieszkuje ze swoją rodziną
w tym samym domu.
Drzwi do mieszkania otworzyła mi małżonka pana Józefa
i serdecznie zaprosiła do środka. On siedział przy stole i chyba
czekał na moją wizytę, ponieważ odniosłem wrażenie, że się ucieszył.
Przedstawiłem się i poinformowałem w szczegółach o celu mojej wizyty
i kto udzielił mi informacji na jego temat. Rozmowa między nami od
początku zaczęła się układać tak jakbyśmy się znali parę dobrych
lat. Niczym nie skrępowany rozpocząłem moją konwersację z bardzo
ciekawym i ogromnie skromnym człowiekiem, a to, czego się dowiedziałem
chcę przekazać tym wszystkim, których choć trochę interesuje historia
naszej gminy.
Józef Kiersnowski urodził się w 1914 r., ale nie wygląda
na 88 lat. Rozmowę z panem Józefem nagrałem na dyktafon i przytaczam
prawie w oryginale: "Moja przygoda z wojskiem rozpoczęła się w 1936
r. Wtedy zostałem powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej
w Nieświeżu. Z wojska wyszedłem w 1938 r. Służyłem jako ułan. Po
przyjściu do domu nie spodziewałem się, że za niespełna rok będę
musiał ponownie iść do wojska, ale nie na ćwiczenia, tylko na prawdziwą
wojnę. Zostałem w 1939 r. powołany do Zapasowego Pułku Ułanów w Łukowie,
który wchodził w skład Nowogródzkiej Brygady Kawalerii. Dowódcą brygady
był gen. Władysław Anders. Wojsko Polskie nie miało tak dobrego uzbrojenia
jak armia niemiecka, dlatego bardzo często ponosiło porażki w nierównych
walkach.
Mój oddział walczył pod Chełmem i stamtąd próbowaliśmy
przedostać się do Rumunii, ale niedaleko granicy rumuńskiej trafiliśmy
na silne jednostki sowieckie, które zmusiły nas do ponownego cofnięcia
się w głąb kraju. Zaczęliśmy kierować się w kierunku Warszawy. Pod
miejscowością Suchowola, która położona jest pomiędzy Parczewem a
Radzyniem Podlaskim doszło do potyczki z wojskami niemieckimi, w
wyniku której nasz oddział został rozbity i rozproszony. Nie był
to już mój macierzysty oddział, ponieważ ten się wcześniej rozproszył.
W tym czasie, kiedy nas rozbito grupa kilku oficerów i żołnierzy
cofała się przed nacierającym wrogiem. Ja również byłem razem z nimi.
W pewnym momencie z tyłu jakiś żołnierz niemiecki krzyczy do nas
- ręce do góry! Z pewnością chciał nas wziąć do niewoli. Zaskoczeni
i przerażeni oficerowie porzucali broń i podnieśli ręce do góry.
Ja również uczyniłem to samo, ale patrzę, że Niemiec jest sam. Nie
namyślając się długo schyliłem się, chwyciłem karabin i nie celując
wystrzeliłem w kierunku Niemca, który tym razem został zaskoczony
przeze mnie. Przestraszył się i uciekł jeszcze szybciej niż się pojawił.
Wśród chwilowo wziętych do niewoli oficerów był rotmistrz,
który powiedział: ´Gdybyś lepiej celował to miałbyś jednego Niemca
na sumieniu´. Tak uratowałem od niewoli część roty (kompanii), która
wchodziła w skład VII Pułku Ułanów pułkownika Skrzyneckiego i była
częścią Brygady Mazowieckiej. Gdyby wojna trwała dalej to na pewno
otrzymałbym medal lub awans, ale ja o to nie dbałem".
W październiku 1939 r. pan Józef powraca do domu z wojny
obronnej. W Kiersnowie był już jeden zawodowy plutonowy - Karol Kiersnowski.
Zaczął on tworzyć konspiracyjną siatkę wojskową do walki z okupantem.
W końcu listopada 1939 r. była w Kiersnowie dobrze zorganizowana
grupa ZWZ - zalążek przyszłej Armii Krajowej.
W międzyczasie pan Józef razem ze swoim bratem Michałem
pomagają rodzinie Pleśniaków (Stanisław Pleśniak - pisałem o nim
w poprzednich numerach Niedzieli Podlaskiej w art. pt. Szkolnictwo
powszechne w Chojewie 1884-1942) przedostać się do miejscowości Wólka
nad Bugiem za Siemiatyczami, gdzie przeprawiając się przez rzekę,
Pleśniakowie uciekają przed zsyłką na Syberię.
Zapytałem pana Józefa czy jak wstąpił do ZWZ to walczył
jako partyzant w lesie? Jego odpowiedź była następująca: "W lesie
żadnym nie chodziłem, nie będę się chwalił i robił z siebie jakiegoś
bohatera i wojaka".
Opowiadał dalej: "W 1944 r. zarządzono we wsi Oleksin
zgrupowanie wszystkich oddziałów zbrojnego podziemia działającego
w naszym rejonie. Żołnierze mieli stawić się z bronią. Planowano
zająć Brańsk przez odbicie go stacjonującym tam oddziałom niemieckim.
Natomiast ci żołnierze, którzy nie byli żonaci mieli być przerzuceni
do Warszawy na pomoc powstańcom. Koncepcja ta jednak upadła ze względu
na silne walki niemiecko-sowieckie, które uniemożliwiły nam przebicie
się do stolicy".
Pan Józef powrócił do domu, ale zaraz znaleźli się "przyjaciele",
którzy zadenuncjowali go i jego kolegów sowietom, a oni zaraz ich
aresztowali i zabrali do więzienia w Białymstoku. Tam sowieci tworzyli
oddziały wojskowe złożone z Polaków. Nasz bohater tak to określił: "
Popatrzyłem, że to nie wojsko takie jak powinno być. Oficerów wcześniej
od nas oddzielono i prawdopodobnie wywieziono do Rosji, a my tak
naprawdę nie mieliśmy ochoty iść do takiego wojska. Wieczorem, gdy
przekonaliśmy się, że nie pilnują nas zbytnio, po prostu uciekliśmy
i na tym się skończyło".
Po zakończeniu wojny w 1945 r. wydawałoby się, że już
nic nie zakłóci spokoju i pan Józef będzie mógł normalnie żyć. Los
jednak lubi robić "niespodzianki" - szkoda tylko, że nie zawsze miłe.
W 1947 r. kolega pana Józefa, z którym w okresie międzywojennym służył
w wojsku w czynnej służbie, złożył na niego donos do UB w Bielsku
Podlaskim. Za to otrzymał pieniądze. Prawdopodobnie równowartość
ówczesnych dwóch krów. Oddajmy głos panu Józefowi w tej sprawie: "
Zabrali mnie na UB. Tam byłem przesłuchiwał przez młodego ´ubeka´.
Był bardzo arogancki i zachowywał się okropnie. Bił, kopał, obrzucał
obelgami. Siedziałem w tzw. ´słupki´, można tylko było stać i kucać.
Dowiedziałem się później, że ten mój oprawca poniósł w życiu ogromną
karę za swoje postępowanie. Przeżył śmierć swoich dwóch synów, a
sam dostał pomieszania zmysłów. Sąd Wojskowy w Białymstoku skazał
mnie na dożywotnie więzienie bez prawa apelacji za posiadanie broni
i działanie na szkodę ojczyzny. Zostałem uznany za politycznego wroga.
Do odbycia kary skierowano mnie do więzienia w Rawiczu w dniu 7 lipca
1947 r. W bloku, w którym siedziałem widać było jak ze szpitala więziennego
wynoszono tygodniowo 6-7 trupów. Nie bito nas w Rawiczu, ale traktowano
bardzo nieludzko. Wyszedłem z więzienia cudem, dzięki amnestii ogłoszonej
przez B. Bieruta po pięciu latach odbywania kary".
Józef Kiersnowski opowiedział mi jeszcze wiele innych
bardzo interesujących epizodów ze swojego długiego życia. Można by
na ten temat napisać kilkanaście stron. Wspomnę tylko, że na pytanie
dotyczące mjr. Zygmunta Szyndzielarza "Łupaszki" i kpt. Lecha Beynara (
Pawła Jasienicy) wypowiadał się bardzo pochlebnie, dementując wszelkie
plotki szkalujące te osoby. Znał ich osobiście.
Bardzo się cieszę, że mogłem poznać pana Józefa, który
odkrył przede mną część swojego życiorysu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu