Dawno, dawno temu... Tak należałoby rozpocząć opowieść o losach
ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, która przed wieloma miesiącami
trafiła do Komisji Nadzywczajnej i skąd miała wyjść do drugiego czytania
w Sejmie. Ale nie wyszła i czas najwyższy, żeby koalicja podjęła
zdecydowane kroki.
Jak wszystkim wiadomo, spółdzielnie, w tym głównie spółdzielnie
mieszkaniowe, na drodze wieloletnich manipulacji ustawowych w okresie
PRL-u, daleko odeszły od prawdziwej idei spółdzielczości. Członek
spółdzielni stał się przedmiotem działań prezesów i podporządkowanych
im rad nadzorczych, a nie podmiotem, nieprawdziwym współwłaścicielem
dobra, które sam przecież tworzył. Miał obowiązki, ale o prawa próżno
by się upominać. O wszystkim decydowała za niego spółdzielnia (czytaj:
prezes).
Ileż to razy oburzeni członkowie spółdzielni, wyprowadzeni
z równowagi matactwami i bezczelnością zarządów, wybierali się na
kolejne zebranie członkowskie z postanowieniem i nadzieją na dokonanie
zmian. Tam scenariusz był zawsze taki sam: zarząd ze swoją wierną
administracją rozpoczynał od licznych kilometrowych sprawozdań, w
całości czytanych na zebraniu. Potem podstawieni mierni-wierni inicjowali
niekończącą się dyskusję o psach i dzieciach na osiedlu, o klatkach
schodowych i nie domykających się drzwiach. Jeżeli dodamy do tego
fakt, że zebrania sprawozdawczo-wyborcze ustalane były zawsze, o
dziwo, tuż przed świętami Wielkanocnymi, gdy w domu trzeba było robić
porządki, myć okna, trzepać dywany, los zbuntowanych lokatorów był
przesądzony. Około godziny 20.00 zaczynali wychodzić mniej cierpliwi
i bardziej zajęci. Tym o większym zacięciu starczało nerwów do godz.
22.00. A kiedy na placu boju pozostawał tylko zarząd spółdzielni
i wierni-mierni kandydaci prezesa na walne zgromadzenie, bez większych
kłopotów wybierano "właściwych" ludzi.
Zarządy spółdzielni zawsze były opanowane przez PZPR. Po
1989 r. stały się nienaruszalnym azylem dla spadkobierców PZPR -
dla SLD. Dla pewności zadbano o wykluczenie możliwości kontrolowania
spółdzielni przez NIK.
Aż tu nagle pojawiło się "zagrożenie" dla cichego i spokojnego
azylu w postaci projektu ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.
Projekt ten niesie ze sobą likwidację tzw. ograniczonych praw własności,
zamieniając własnościowe prawo do lokalu mieszkalnego, prawo do garażu,
prawo do domu jednorodzinnego w spółdzielni - na prawo własności.
Oznacza to w praktyce, że każdy, kto będzie chciał sprzedać
swoje mieszkanie lub przekazać je dzieciom, nie musi trzymać się
klamki prezesa spółdzielni, licząc na jego łaskawą zgodę. Nowa ustawa
daje właścicielom mieszkań możliwość zrezygnowania z członkostwa
w spółdzielni, a ponadto realne staje się wydzielenie ze spółdzielni
np. budynku czy grupy budynków. Ma to szczególne znaczenie w spółdzielniach-gigantach,
w których interesy członków niewielkiego osiedla giną w ogromnej
całości, a o matactwa w tłoku łatwiej. Wydzielenie następowałoby
na wniosek większości w wydzielającej się grupie i próżno prezes
rwałby włosy z głowy. Od złego prezesa i złego zarządu pouciekaliby
wszyscy. Nawet mierni-wierni.
Wydzielona grupa mogłaby stworzyć własną spółdzielnię lub
po prostu zatrudnić zarządcę, który zajmowałby się utrzymaniem budynków.
Każdy członek spółdzielni miałby prawo do kontroli decyzji zarządu,
dochodzenia zasadności podwyżek czynszu itp. Dzisiaj nie ma praktycznie
dostępu nawet do dokumentów spółdzielni.
Wzmocnione zostałyby prawa lokatorskie do mieszkań, a ewentualny
wykup mieszkania na własność byłby znacznie uproszczony. Wszystko
to i kilka innych jeszcze udogodnień byłoby..., gdyby nie permanentna
obstrukcja posłów SLD. Kłótnie o drobiazgi, niekończące się dyskusje,
zrywanie quorum, powtarzające się wnioski o zawieszenie prac komisji,
a przede wszystkim totalna niechęć do jakiejkolwiek zasadniczej zmiany
w spółdzielczości mieszkaniowej opóźniają pracę komisji i odsuwają
w nieskończoność możliwość uchwalenia ustawy. Wszystko to w obronie
jednego z ostatnich (ale nie ostatniego) bastinów postkomuny.
Jest takie bardzo kolorowe pisemko Krajowej Rady Spółdzielczej:
Tęcza Polska, wydawane - jak sądzę - za pieniądze szeregowych spółdzielców (choć bez ich wiedzy), pełne kolorowych zdjęć uśmiechniętej nomenklatury
spółdzielczej. Ostatnio napisano w nim o posłach prawicy, że "manipulują
przy prawie spółdzielczym, zgłaszają awanturnicze pomysły w Sejmie". Jeżeli awanturą jest zlikwidowanie możnowaładztwa prezesów i upodmiotowienie
spółdzielców, to jestem ZA taką "awanturą".
W tym samym pisemku wydrukowano tabelkę na zbieranie podpisów
dla poparcia projektu ustawy o przekształceniu prawa wieczystego
użytkowania, przysługującego spółdzielniom, w prawo własności. O
przewrotności! Zamiast dążyć do przekazania prawa wieczystego użytkowania
spółdzielcom (oni sami przekształciliby sobie to prawo w prawo własności
- jest na to odpowiednia ustawa), czyni się zabiegi o jeszcze większe
wzmocnienie władzy prezesów. Stąd już krok do sprzedawania ziemi
członkom spółdzielni na warunkach i za cenę ustaloną przez prezesa
i pół kroku do przejęcia na własność sklepów spółdzielni, warsztatów
itp. przez obecną jej nomenklaturę. A jak komuś nie będzie chciał
sprzedać, to choćbyś się człowieku dwoił i troił i tak nic z tego
nie wyjdzie.
Już biegają po mieszkaniach dozorcy i usłużni lizusi, zbierając
podpisy mieszkańców, wprowadzając ich w błąd, a do tego jeszcze strasząc.
W jednej z wrocławskich spółdzielni mieszkaniowych "zbieracze" podpisów
grozili podwyżką czynszów o 300%, jeżeli lokator nie złoży podpisu!
Rozpatrywany przez Sejm projekt ustawy o spółdzielniach
mieszkaniowych zakłada z mocy prawa przekazanie prawa wieczystego
użytkowania gruntu ze spółdzielni na członków - właścicieli mieszkań,
a ci, zgodnie z obowiązującym już prawem, mogą przekształcić wieczyste
użytkowanie w prawo własności gruntu. A to boli "działaczy", bo osłabia
ich "bastion".
Spółdzielniom mieszkaniowym potrzebne jest dobre prawo,
które członka spółdzielni z przedmiotu zamieni w podmiot. Spółdzielni
i jej członkom nie są potrzebni działacze. Spółdzielcy muszą wiedzieć,
że prezes i cały zarząd - to ludzie przez nich samych zatrudniani
i opłacani dla gospodarowania wspólnym dobrem, a nie właściciele
majątku łaskawie pozwalający spółdzielcom mieszkać w swoich mieszkaniach.
Ostrzegam, że SLD będzie starało się nakłonić prezydenta
do zawetowania ustawy, do czego swoim zachowaniem i oświadczeniami
już przygotowuje grunt.
Kiedy wreszcie Polacy odróżnią tych, którzy starają się
o wspólne dobro, od tych, którzy blichtrem dążą do własnych korzyści? "
Zawżdy znajdzie przyczynę, kto zdobyczy pragnie" - pisał w XVIII
w. biskup warmiński Ignacy Krasicki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu