Powracająca fala niezadowolenia ze służby zdrowia jest porównywalna
do fali pretensji, narzekań i krytyki sprzed reformy. Czy aby nie
dlatego, że "reforma" okazała się zbyt płytka, zbyt powierzchowna
- że właściwie okazała się tylko naskórkową kosmetyką tego, co było,
nie dotykając istoty problemów opieki zdrowotnej? Jakże to symptomatyczne,
że ze zmian zadowolona jest głównie biurokracja ministerialna i kas
chorych...
Spotkałem się niedawno z lekarzami jednej z większych
przychodni specjalistycznych w dużym mieście wojewódzkim. Moi rozmówcy
prosili, by ich nazwiska zachować "do wiadomości redakcji". Gdy wyraziłem
zdziwienie: przecież mamy wolność słowa, demokra-cję, państwo prawa...
- usłyszałem w odpowiedzi: "Grożą nam zwolnienia i nie wiemy, według
jakich kryteriów będziemy zwalniani. Obawiamy się, że w grę wchodzić
mogą ´układy´ nieformalne i polityczne...".
Pozostało więc zanotować skrzętnie, na co skarżyli się
lekarze.
Obserwujemy niepokojące zjawisko: pacjent dobrze leczony, solidnie
diagnozowany, poddawany częstej kontroli medycznej jest bardzo "kosztowny"
dla lekarza pierwszego kontaktu. Aby zaoszczędzić pieniądze - kieruje
się więc często pacjenta do szpitala, gdzie otrzymuje on usługę medyczną
i leki bezpłatnie. W konsekwencji szpitale zapełniają się pacjentami,
którzy niepotrzebnie zajmują miejsce pacjentom naprawdę potrzebującym
leczenia szpitalnego...
- W przychodniach specjalistycznych można wykonywać zabiegi
diagnostyczne i operacyjne w trybie ambulatoryjnym, bo przecież nie
wszystkie zabiegi wymagają hospitalizacji. Jednak kasy chorych nie
kontraktują leczenia specjalistycznego w trybie ambulatoryjnym, więc
i dla drobnych jakże często zabiegów pacjent idzie do szpitala...
- Są przychodnie, które wychodzą ze struktur ZOZ-ów,
zawierając oddzielne umowy z kasami chorych - działają wówczas na
zasadach analogicznych do lekarzy rodzinnych: gdy kierują pacjentów
do leczenia specjalistycznego, muszą pokrywać koszty tego leczenia
z własnej puli środków. Są zatem zainteresowane, by pacjenci leczyli
się tam, gdzie najtaniej. W tym celu zatrudniają często własnych
specjalistów, lecz ze względów oszczędnościowych nie dysponują niezbędnymi
możliwościami diagnostyki. Pacjenci widzą to i - mając prawo wyboru
lekarza - idą do dobrze wyposażonych prywatnych gabinetów lub spółdzielni (spółek medycznych) - ale tam muszą płacić ekstra. Pacjent płaci więc
podwójnie: raz przez podatek na ubezpieczenie zdrowotne, dwa - gdy
chce być leczony dobrze...
Sama istota finansowania służby zdrowia po reformie pozostała
niezmieniona, spod politury widać stary, socjalistyczny mechanizm.
Kasy chorych określają z góry, "z grubsza" ilość (plan!) przewidywanych
świadczeń medycznych i przekazują placówkom medycznym kalkulowane
pod ten plan środki pieniężne. Jest to klasyczna metoda "planowania
zza biurka", mająca niewiele wspólnego z życiem, zwłaszcza z życiem
i zdrowiem. Tu pieniądze wcale nie "idą za pacjentem", idą raczej
za widzimisię urzędniczym. Oczywiście - szef tej czy innej placówki
medycznej może podejmować próby, by dokonać korekty tego planu, ale
bez gwarancji, że takie "renegocjacje" będą skuteczne. Przypomina
to planowanie socjalistyczne w przedsiębiorstwach i te wieczne kłótnie
o "plan i zabezpieczenie środków"...
- No tak, pieniądze miały "iść za pacjentem", to znaczy
dobrzy lekarze, mając więcej pacjentów, byliby w ten sposób premiowani
finansowo. Jednak w drugim już roku funkcjonowania reformy taki mechanizm
należy do rzadkości. Podstawą zatrudnienia lekarza jest umowa o pracę
ze stałym wynagrodzeniem. A nawet dyrektorzy ZOZ-ów zmuszeni zostali
reformą do likwidacji premii uznaniowych, będących dotąd pewnym mechanizmem
motywacyjnym. W to miejsce reforma nie wprowadziła żadnego innego
znaczącego mechanizmu motywacyjnego...
Gwoli rzetelności przypomnijmy, że reformę forsowała rządząca koalicja AWS i UW, ale przy zasadniczej aprobacie opozycji z SLD, PSL i UP. Owszem, opozycyjna lewica zarzucała reformie "pośpiech", " niedostateczne przygotowanie", "zbyt wiele reform naraz" - ale nigdy nie krytykowała samej instytucji kas chorych jako nowej biurokracji, powielającej błędy starego systemu, jako sieci wojewódzkich "miniministerstw zdrowia", kosztownych dla podatnika i szalenie mało efektywnych, nierzadko wręcz marnotrawnych. Z tego punktu widzenia pomysł "kas chorych" krytykowała opozycja pozaparlamentarna i ten krytyczny punkt widzenia okazuje się dziś słuszny: to nie była "reforma" (więc zasadnicza zmiana) - to była tylko kosmetyka starego porządku służby zdrowia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu