Reklama

Kardynał na co dzień

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pragnę zaprosić wszystkich czytelników na spotkanie z codziennością życia Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Spróbujmy odnaleźć go myślą w zwykłym dniu pracy w rezydencji na Miodowej w Warszawie.

Patrzyłam z bliska na tę rzeczywistość. Więcej, przez 12 lat na co dzień uczestniczyłam w tej rzeczywistości. Była to łaska, której do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć.
Pracę w Sekretariacie na Miodowej zaczęłam w roku 1969, bezpośrednio po ukończeniu studiów filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Głównym moim zadaniem, w ramach tej pracy, była pomoc pani Marii Okońskiej w korekcie językowej kazań, które Ksiądz Prymas wygłaszał żywym słowem. Nie pisał nigdy swoich wspaniałych konferencji, rozważań czy homilii. Pisał sobie tylko punkty. Każde kazanie od roku 1957 było nagrywane, następnie spisywane z taśmy i opracowywane redakcyjnie. Inny jest bowiem poprawny styl języka mówionego, nawet najbardziej literackiego, a inny języka pisanego. A więc korekta ta, pomimo tak niezwykłego daru słowa, jaki miał Ksiądz Prymas, była konieczna. Po opracowaniu kazanie to było ponownie przepisywane na maszynie i wracało do Księdza Prymasa. On czytał je bardzo uważnie, często jeszcze sam poprawiał i zatwierdzał autografem. Prawie wszystkie teksty zachowały się. Obecnie są pieczołowicie przechowywane i nadal opracowywane. Samych kazań autoryzowanych jest 67 tomów maszynopisu po 400 stron, a nieautoryzowanych jest dwa razy tyle. Można więc wyobrazić sobie ogrom tej spuścizny.
Za życia Księdza Prymasa zostało wydanych około 40 samodzielnych pozycji książkowych. Niestety, są to już dziś unikaty. Wiele z nich ukazało się za granicą. Są właściwie nie do zdobycia.
Obecnie pracujemy nad przygotowaniem do druku kolejnych tekstów. Zawierają one bogactwo treści duchowych, humanistycznych i społecznych.
Tyle na temat pracy. A teraz druga, zasadnicza część naszego spotkania. Jaki Ksiądz Prymas był na co dzień?
Po jego śmierci zastanawiałam się, co mi najbardziej pozostało w pamięci jako kształt życia tego Człowieka. I uwierzcie mi, że tym, co najbardziej mnie urzekło, była nie tyle jego prymasowska wspaniałość i wielkość, chociaż stanowiła bezsporny rys jego życia - pozostał w mojej świadomości przede wszystkim jako prawdziwy, Boży i ludzki człowiek. Nazywaliśmy go Ojcem.
Miarą jego wielkości w codziennym życiu był po prostu szacunek dla innych, szacunek dla każdego człowieka. Szacunek ten nie był tylko wyrazem dobrego wychowania czy towarzyskiej ogłady. Fundamentem takiej postawy była wiara, że każdy człowiek, nawet najbardziej sponiewierany i ten w naszym rozumieniu niemal niegodny nazwy człowieka - jest jeszcze dzieckiem Boga. A więc każdemu należy się szacunek, bo każdego miłuje Bóg, nawet zbrodniarza. Często Ksiądz Prymas nam to powtarzał, tego uczył i tym żył na co dzień. Nie było dla Ojca ludzi wielkich i małych. Z takim samym szacunkiem przyjmował ambasadorów, jak pochyloną ku ziemi staruszkę. Potrafił w czasie wizytacji zatrzymać się przy maleńkiej dziewczynce, która pochwaliła się, że będzie miała nową sukieneczkę, i zaprosić ją, żeby przyszła się pokazać. Rzeczywiście, kiedyś taki szkrab przyszedł. Babcia wstydziła się wejść, ale dziewczynka przyszła do domu Księdza Prymasa i powiedziała, że jest umówiona, bo ma się pokazać w nowej sukience. Ksiądz Prymas oczywiście wyszedł do dziecka. Poświęcił małemu gościowi kilkanaście minut, podziwiał sukieneczkę. Bywały i takie audiencje.
Pewnego dnia przyszedł na Miodową rolnik - ojciec dziewięciorga dzieci. Był zrozpaczony. Nie miał pieniędzy na spłatę raty za dom, który zbudował dla rodziny, komornik zabrał mu krowę - jedyną żywicielkę domowników. Ksiądz Prymas prosił mnie wtedy, abym przejrzała dokumenty, które ten człowiek przyniósł, i sam uregulował należność. Powiedział jeszcze, że w razie potrzeby może zawsze przyjść. Raty były cztery, w spłaceniu trzech pomógł Ksiądz Prymas. Kiedy trzeba było zapłacić czwartą ratę, Ksiądz Prymas już nie żył. Pomógł wtedy jego sekretarz - ks. prał. Hieronim Goździewicz. To tylko jeden przykład konkretnej, detalicznej dobroci Księdza Prymasa.
Starał się, aby miejsce pracy było dla nas domem. Wspólnie z nami jadł posiłki. Nie zaczął sam jeść, dopóki wszyscy nie nałożyli sobie na talerze. Często podawał, dokładał, obierał nam jabłka. Był naprawdę jak dobry Ojciec w domu.
Przestrzegaliśmy zasady, by w czasie posiłków nie mówić o pracy. Innych tematów nigdy nie brakowało. Ojciec miał fantastyczne poczucie humoru. Nieraz nawet w sytuacjach bardzo trudnych potrafił rozweselać innych. Umiał opowiadać zabawne historie, a nawet czasami dowcipy. Zachęcał również nas do ich opowiadania.
Nie słyszałam, żeby kiedyś mówił podniesionym głosem. Nie słyszałam, żeby o kimś mówił źle, chociaż czasem prowokowaliśmy do tego. Aż korciło, żeby coś takiego wreszcie kiedyś powiedział. Czasami, chociaż bardzo rzadko, można było usłyszeć z ust Ojca ocenę jakiegoś postępowania, nawet surową, ale nigdy negatywnej oceny człowieka.
Kiedy nie wywiązałam się ze swoich obowiązków w pracy - np. bywało, że zapomniałam położyć Ojcu książek na podręcznej półce, z której brał je do rozdawania w czasie spotkań i audiencji, czy też nie zdążyłam na czas z korektą - nigdy się nie rozgniewał. Popatrzył, przypomniał i koniec. Czasem nawet napisał króciutki, żartobliwy wierszyk na ten temat.
Wspominam te drobne szczegóły, bo one przybliżają prawdziwego Ojca, tego z codziennego życia, w którym był tak nadzwyczajnie zwyczajny.
Dał się czasami oderwać od papierów i "uprowadzić" na spacer. Cudowne były te wspólne spacery po ogrodzie. Nieraz Ojciec sam nas wyciągał do ogrodu, żebyśmy zobaczyli np., że już kwitną przebiśniegi czy krokusy. Zawsze pierwszy je wypatrzył. Pomimo tak intensywnej pracy codziennie mówił Różaniec, najczęściej w czasie spaceru w ogrodzie. Umiał zachować wewnętrzną równowagę, nie "zaspieszyć się", nie poddawać się zdenerwowaniu. Znał każde drzewo, nazwy roślin, znał głosy ptaków. Umiał natychmiast odróżnić kosa od szpaka.
W ostatnich latach życia miał w ogrodzie swoje ulubione drzewo. Była to magnolia. Patrzył na nią z troską. Cieszył się, kiedy po raz pierwszy zakwitła. Oglądał jej białe kwiaty. I magnolia chyba czuła tę dobroć i miłość. Po śmierci Ojca drzewo uschło. Brzmi to jak bajka, ale taka jest prawda. Może to potwierdzić brat Józef, który w tym czasie opiekował się ogrodem na Miodowej.
Z usposobienia Ojciec był samotnikiem. Czasami zamyślał się, jakby był w innym, własnym świecie. Szybko jednak wracał do rzeczywistości, by nieustannie służyć innym.
Był bardzo zdyscyplinowany, ale naturalny. Nigdy nie przygniatał nas swoją ważnością czy nawałem pracy, chociaż to, co my robiliśmy, było zaledwie maleńką cząsteczką w porównaniu z tym, ile ten człowiek miał na głowie.
Kiedy było mi smutno czy trudno, jak to bywa w codziennym życiu, musiałam się bardzo pilnować i nadrabiać miną, żeby Ojcu nie dodawać zmartwień. On zawsze to zauważył, wyczuł. Zaraz starał się jakoś pomóc. Uśmiechał się, przygarniał do serca albo przynosił jakiś drobiazg na pociechę - karteczkę, książkę lub czekoladę. Idąc na audiencję, najczęściej przechodził przez kaplicę. Kiedyś spieszył się, ale zauważył, że klęczę, spojrzał na mnie i zaraz poznał, że coś jest nie tak. Zapytał:
- Czemu się martwisz?
Odpowiedziałam szczerze:
- Ojcze, bo tak nie umiem kochać Pana Boga!
A na to Ojciec:
- A wierzysz w to, że On ciebie kocha?
- Wierzę!
- To już Go kochasz!...
Jeśli chciałabym się dzisiaj czymś podzielić, to może najbardziej tą właśnie lekcją. Czasami męczymy się, że niewiele możemy z siebie wykrzesać dla Boga, a przecież On pierwszy nas ukochał. Kocha nas nie tylko wszystkich "w masie", ale indywidualnie każdego. Życie Ojca było nieustannym świadectwem tej prawdy...
Szacunku dla człowieka i Bożego patrzenia na ludzi uczył się Ojciec od początku swojego życia. Bardzo kochał swoją matkę. Umarła, kiedy miał 9 lat. Ale nie zapomniał jej. Do końca życia tęsknił za nią. Po swojej ciężkiej chorobie w roku 1977, w rocznicę śmierci matki, 31 października, powiedział:
- Czy wy wiecie, co to znaczy 67 lat tęsknoty za matką?
Może jakimś odblaskiem tej tęsknoty było jego ufne dziecięce zawierzenie Matce Najświętszej. Wiedział, że ta Matka już go nie zostawi. Wiedział, że i w najtrudniejszych chwilach dla Kościoła może na Nią liczyć. Dlatego też - jak często wspominał - kiedy w więzieniu szukał pomocy, postawił na Nią. Oddał się Jej nie tylko osobiście, ale zawierzył Jej cały Kościół i Naród.
Wspominał też Ksiądz Prymas, jak w dzieciństwie uczył się szacunku dla człowieka. Do domu państwa Wyszyńskich przychodziła pewna kobieta, którą zawsze kazano mu, jako dziecku, całować w rękę. Często nie miał na to ochoty, ale trzeba było słuchać mamy. Na całe życie zachował niezwykły szacunek dla kobiet. Kiedy np. wchodziłam do gabinetu pracy, Ojciec wstawał, chociaż był Prymasem. Czasami dziękując za coś, potrafił pocałować w rękę. Kiedy się człowiek bronił, odwracał problem i przekornie pytał:
- A co! Nie jestem godny?
Ojciec był żywym świadectwem wielkiej miłości Boga i nieodłącznej miłości człowieka.
I jeszcze jedno krótkie wspomnienie spaceru. Kiedyś w deszczowy, wiosenny dzień wyszliśmy do ogrodu. Przed domem w krzewie glicynii było gniazdo synogarlicy. Siedziała w nim wiernie, czy była pogoda, czy deszcz. Zapatrzyłam się na to stworzenie. A Ojciec pyta:
- O czym tak myślisz?
- Ojcze! Tak sobie myślę, że ty czuwasz nad nami jak ta synogarlica.
A Ojciec nie zaprzeczył. Odpowiedział mi:
- Tak. Ja chyba naprawdę już nie mam nic swojego...
Wszystko oddał Bogu, całe swoje życie poświęcił Kościołowi i Ojczyźnie, nie znał granic w miłowaniu człowieka - dziecka Bożego. Taki program nam zostawił.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

2000-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Święta na trudne czasy

Rozważanie i uczesniczenie w eucharystycznych tajemnicach wyzwala łaski, rodzące w duszy świętość – mówiła m. Czacka

Archiwum FSK

Rozważanie i uczesniczenie w eucharystycznych tajemnicach wyzwala łaski, rodzące w duszy świętość – mówiła m. Czacka

O cudownym uzdrowieniu za wstawiennictwem m. Elżbiety Róży Czackiej, jej duchowości oraz podejściu do krzyża i cierpienia z s. Radosławą Podgórską, franciszkanką służebnicą Krzyża, rozmawia Łukasz Krzysztofka.

Więcej ...

Odnaleźć człowieka

Niedziela toruńska 33/2016, str. 7-8

Anna Głos

Za pierwsze zarobione pieniądze nabyć butelkę kosztownego alkoholu. Po pracy wypić piwo, oglądając jednocześnie jego reklamy ze sympatycznymi zwierzakami. Na weselu podać wódkę, bo tak zarządziły mama z teściową. Opić narodziny pierwszego syna i wnuka. Niektórzy nazywają to tradycją.

Więcej ...

Matko w Studziannej na krześle siedząca, módl się za nami...

2024-05-19 20:50

Adobe Stock

Cudowny Obraz został 18 sierpnia 1968 r. ukoronowany papieskimi koronami przez Ks. Kard. Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski, oraz Ks. Kard. Karola Wojtyłę i Ks. Bpa Piotra Gołębiowskiego, Administratora Diecezji Sandomierskiej. W tym czasie wizerunek zaczął być nazywany obrazem Matki Bożej Świętorodzinnej.

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Maryja Matką Kościoła

Maryja Matką Kościoła

Moc Ducha w Kościele

Wiara

Moc Ducha w Kościele

Bp Andrzej Przybylski: jeśli chcemy mieć pełnię życia,...

Wiara

Bp Andrzej Przybylski: jeśli chcemy mieć pełnię życia,...

Proszę Cię, Panie, o łaskę bycia zawsze świadomym ceny...

Wiara

Proszę Cię, Panie, o łaskę bycia zawsze świadomym ceny...

Nowenna do Ducha Świętego

Wiara

Nowenna do Ducha Świętego

10 mało znanych faktów o objawieniach w Fatimie

Wiara

10 mało znanych faktów o objawieniach w Fatimie

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

Wiara

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

Hiobowe wieści dla katechetów

Wiadomości

Hiobowe wieści dla katechetów

Litania nie tylko na maj

Wiara

Litania nie tylko na maj