Bardzo ceniłem ks. Władysława Prucnala. Zmarł w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Jeszcze dwa lata temu spotykałem Go w ogrodzie oo. Franciszkanów – Reformatów. Przesiadywał tam na jednej z ławek w otoczeniu kamiennej figury św. Antoniego i dostojnych drzew udekorowanych szyszkami. Dużo także spacerował. Ruch był Mu potrzebny dla zachowania dobrego samopoczucia fizycznego. Zawsze chętnie podejmował ze mną rozmowy. O Kościele , o Jarosławiu, także o ludziach na chwiejnych nogach, którzy trafiali w to miejsce, aby „wyprosić bodaj dwa złote na piwo”.
Ksiądz Władysław nosił w sobie przeogromne pokłady dobra. Ponieważ mieszkaliśmy w położonych naprzeciw siebie blokach, miał możliwość czynienia różnych obserwacji. Przy każdej nadarzającej okazji powtarzał, iż jest zdumiony, że tak długo w moim pokoju święci się światło. „Pewnie dużo pan pracuje dziennikarsko” - powiadał. To była i jest prawda. Kilkanaście miesięcy temu zabrakło mi księdza Prucnala przy świętym Antonim, a w jego ognie wcześnie gasło światło. Nie miałem odwagi aby udać się z odwiedzinami. Znam siebie i dobrze wiem, że gdy spotkają się nasze oczy ja rozryczę się w głos. Taki już jestem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Bywałem u Niego u spowiedzi – u Świętego Ducha w Jarosławiu. Tam przez pewien czas pełnił służbę kapłańską obok ks. rektora Henryka Rykały. Teraz sytuuje się w miejscu, które z całą pewnością emanuje dobrocią Najwyższego.
W wywiadzie udzielonym jednej z redakcji jarosławskich ks. Władysław powiedział: „Moje kapłaństwo odbieram jako wielką, wspaniałą przygodę życia. To były bardzo pracowite lata. Przeżyłem je równocześnie bez większych problemów, wstrząsów czy konfliktów. Zawsze spotykałem się z serdecznością i życzliwością księży oraz osób świeckich. Gdybym miał jeszcze raz wybierać drogę życiową, nie zmieniłbym swojej decyzji”.
Odszedł do Domu Ojca wierny Sługa Kościoła, dziekan, proboszcz wiązownickiej parafii i spowiednik jarosławski. Ten, który każdego witał uśmiechem…