Blaski i cienie
Reklama
Gustaw Herling-Grudziński w swoim oświadczeniu, napisanym dosłownie
w ostatniej chwili przed odejściem, brzmiącym przejmująco, niemal
jak ideowy testament, zdążył zdemaskować fałszerstwo wyjątkowo brutalne,
ale też wyjątkowo misternie skonstruowane. Nie tylko godzące w dobre
imię zmarłego Poety, ale - w zamierzeniu - mające ukazać całkowity
bezsens heroicznych postaw odmowy wobec PRL-owskiej kultury, będącej
w istocie żałosnym rumowiskiem i śmietnikiem, na którym grzebią w
resztkach podstarzali, wypomadowani i wyperfumowani artyści. Całkowicie
inny obraz historii i "dorobku kulturalnego" PRL był przekazywany
w niezliczonych publikacjach Gazety Wyborczej w ostatnich latach,
a miało z niego wynikać, że bohaterowie podziemia antykomunistycznego
czy ludzie, którzy nigdy nie splamili się zdradą i nie przeszli na
stronę komunistów, nie uczestniczyli także w tworzeniu "socjalistycznej
kultury", byli postaciami jakoś pokracznymi, patologicznymi. Jednak
po oświadczeniu Herlinga-Grudzińskiego zabiegi wokół postaci Herberta
nie ustały. Wkrótce miał nastąpić najbardziej spektakularny i tragiczny
akt tej batalii.
W swoim wspomnieniu Polski dom Jadwiga Ruziewicz odnotowuje
wszystkie etapy przyjaźni, jaka łączyła Herberta i jej zmarłego męża,
od ławki szkolnej aż po starość. Nieustannie się spotykali, jeździli
do siebie, dzielili się najważniejszymi przeżyciami i przemyśleniami.
Piękne jest to wspomnienie, ukazuje Poetę wiernego w rzeczach małych,
jak lojalność, ciepło i dobroć okazywane komuś, kto stracił ojca,
dom, komu rodzi się syn lub kto jest stary i schorowany. W prostych,
pozbawionych patosu słowach Jadwiga Ruziewicz odsłania kanwę tej
zażyłości, która nigdy nie zetlała: znajduje ją we wspólnym środowisku
lwowskiej inteligencji, w atmosferze polskich, tradycyjnych i katolickich
domów, w której obaj dorastali. W takich domach "ojcowie dużo uwagi
poświęcali kształceniu dzieci i rozwijaniu ich zainteresowań literaturą,
historią i kulturą. Wpajano w nich uczucia patriotyczne, uczono cenić
uczciwość, prawdomówność, odpowiedzialność i wierność zasadom moralnym.
Sądzę, że to mądre i staranne wychowanie domowe oraz atmosfera dobrego
Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego ukształtowały kręgosłup
moralny Zbigniewa Herberta i dały podstawy do wyrobienia sobie smaku,
o którym wiele lat później napisał tak znamiennie w wierszu Potęga
smaku.
Gerard Rasch, ów dziwny Holender, który dał tak sobą
zawładnąć Poecie z obcego duchowo kraju, napisał w dzień po śmierci
Herberta w piśmie Vrij Nederland: "Jest poetą, dzięki któremu zrozumiałem,
że poezja może być sprawą życia i śmierci, że ważne jest, by również
w poezji, szczególnie w poezji zachować ludzką twarz, bronić piękna,
ponieważ słowo jest niedwuznaczne, uwiecznia nas i utrwala, gdyż
poezja jest najwyższą formą porozumiewania się ludzi. I dlatego w
poezji można i trzeba pisać o wszystkim. Nie ze wszystkiego wolno
żartować. Niektóre wartości są absolutne. Dom. Jedzenie. Wolność.
Prawda. Piękno. Życie".
Mniej więcej rok temu wybuchła sprawa filmu dokumentalnego
o Zbigniewie Herbercie, którego autorem był Jerzy Zalewski. TV publiczna,
która film zamówiła, odmówiła jego emisji, tłumacząc to w sposób
mętny i zawiły, dłużyznami i błędami w montażu. Było jasne, że film,
aby się ukazać, ma zostać ocenzurowany. Miały zostać wycięte te fragmenty
wypowiedzi Herberta, w których mówi o swoim zerwaniu z Miłoszem i
nazywa szefa Gazety Wyborczej "kłamcą i manipulatorem". Reżyser nie
zgodził się na żadne ustępstwa. Film zaczął żyć nieoficjalnym życiem,
pokazywany na prywatnych pokazach; kaseta z nim trafiła do wielu
szkół, bibliotek. Sporo na jego temat pisano, był bowiem dobrym dokumentem
biograficznym, ukazującym m.in. w sposób przejmujący tułaczkę, biedę
i samotność
Poety w latach stalinowskich oraz jego zaangażowanie w
życie polityczne po stronie prawicowej, patriotycznej w latach 90.
Wskutek nacisków opinii publicznej telewizja zdecydowała się uniknąć
ostatecznego skandalu i wyemitowała film. Moment wszakże był bardzo
precyzyjnie odliczony. Ci, którzy tę decyzję podejmowali, zaczekali
do chwili, gdy Gazeta Wyborcza opublikowała rozmowę z wdową po Poecie,
Katarzyną Herbertową. Spór o Herberta, o jego postawę odmowy wobec
moralnych dwuznaczności, odmowy akceptacji wyborów politycznych ludzi,
którzy próbowali nas na powrót skłonić do aprobaty kultury znijaczonej,
zatrutej, osiągnął kulminacyjny moment. Dla tych, którzy chcieli
widzieć Poetę po stronie, która w imię towarzyskich czy nawet przyjacielskich
kontaktów wyrzeka się etycznych sądów, świadectwo żony było argumentem
ostatecznym. Przecież nie można dyskutować z opinią najbliższej osoby,
gdy twierdzi ona, że to choroba psychiki zaprowadziła męża do miejsca,
gdzie kłamców nazywa po imieniu i wyrzeka się przyjaźni z intelektualnymi
szalbierzami. I że nie jest to tylko estetyczny brak smaku, ale najpoważniejszy
i najdojrzalszy wybór filozoficzny. "Żona Herberta mówi o przywłaszczeniu
pamięci poety przez środowiska konserwatywne, ale zapomina o tym,
że przesłanie Pana Cogito stało się w ostatnich latach dewizą tych,
którzy nie pogodzili się z perwersyjnym zrównaniem katów i ofiar
i przez długie lata domagali się poszanowania prawdy w życiu publicznym,
przeprowadzenia lustracji i zachowania pamięci narodowej" - pisał
Wojciech Wencel w Nowym Państwie i dodawał - "nie należeli do nich
bynajmniej sympatycy Unii Wolności". Czymś smutnym było czytać, w
długiej rozmowie, pełnej dość płaskiego psychologizowania, o tym,
jak trudno było żonie Poety pogodzić się z wyborami męża, które odgradzały
ją od towarzystwa bliskich jej ludzi. W istocie była to rozmowa o
niej, o jej prywatnej towarzyskiej klęsce, na jaką skazał ją Zbigniew
Herbert swoim symbolicznym zerwaniem ze środowiskiem reprezentowanym
przez Gazetę Wyborczą. Wielu czytelników tych wywodów mówiło potem
o swoim zażenowaniu. "Odważna postawa Herberta w latach dziewięćdziesiątych
- przeciwstawienie się dyktatowi kulturalnego establishmentu - okazuje
się w tej interpretacji jego osobistym dramatem. Katarzyna Herbert
przedstawia okres ostatnich lat życia męża jako czas choroby powodującej
irracjonalną impulsywność. Nie ukrywa, że żal jej zepsutych relacji
z dawnymi przyjaciółmi - wyrafinowanymi estetami. Pragnie wierzyć,
że wszystko ułożyło się niepomyślnie nieomal przypadkiem, przez ciąg
nieporozumień i zbiegów okoliczności" (Wojciech Wencel).
Widmo "psychuszki"
Jeśli tak, to my wszyscy, którzy uporczywie odrzucamy kłamstwa,
manipulację, mętne wywody o konieczności historycznej, o wyższości
liberalnej demokracji nad ustrojem, w którym szanuje się godność
człowieka, jesteśmy pomyleńcami, szaleńcami. Nie należymy do "ludzi
kulturalnych", dla których jedyną sprawą godną zabiegów jest to,
aby zawsze "być pośrodku", nie daj Boże, zapędzić się do narożnika "
ekstremy". Szaleńcy to nic innego, jak dawniejsze "zaplute karły
reakcji", śmieszni oberwańcy, żołnierze wierni Niepodległej Rzeczypospolitej.
Nie było miejsca dla takich ludzi w PRL, dziś muszą głośno, często
beznadziejnie upominać się o swoje prawa. Z patriotów, katolików,
ludzi prawicy wyśmiewają się wszystkie kabarety w telewizji postkomunistów,
zwanej publiczną. Nie odważyli się jeszcze znieważyć Herberta. W
sposób tragiczny i żałosny zarazem ułatwiła im to żona Poety. Dlatego
wraz z filmem Jerzego Zalewskiego można było wysłuchać komentarza
wysłanników Gazety Wyborczej, którzy skwitowali wybory Herberta w
ostatniej dekadzie jego życia jako niedowład umysłu, chorobę, ogólną
nieprawdę, cynicznie wykorzystaną przez środowiska prawicy.
Czy ten zabieg wyrafinowanej socjotechniki się udał?
Czy w Polsce będą funkcjonowały dwa wizerunki Poety? Jeden, wygładzony
i przyciosany do zgrabnych kształtów "artysty ponad podziałami",
wykorzystywany przez liberalną i lewicową propagandę, która spełnia
w tych środowiskach rolę kultury. I drugi - wizerunek poety niewygodnego,
bezkompromisowego. Wolnego - choć to bardzo boli.
Z pięknego i wzruszająco osobistego wspomnienia holenderskiego
tłumacza, Gerarda Rascha, można dowiedzieć się o ostatniej podróży
Zbigniewa Herberta. Pojechał do Holandii. Chciał obejrzeć wystawę
tulipanów. Był bardzo słaby. Po kilku trudnych, pełnych napięć dniach,
dniach walki z chorobą, dziwnych spotkań, metafizycznych rozmów i
gorącego pragnienia, by nasycić się jeszcze raz krajobrazem, przeszłością
i sztuką kraju, który tak bardzo kochał, Poeta podyktował Raschowi
artykuł do gazety NRC-Handelsblad pod tytułem, który brzmiał: Prosty,
ognisty, skromny, dekadencki, szalony i głupi tulipan. W zakończeniu
swojego szkicu o Przyjacielu z Polski Rasch napisał: "We wszystkich
utworach Herberta osobiste doświadczenie wiązane jest w odkrywczy
sposób z historią i kulturą. Jego poezję można czytać od początku
do końca jako projekcję życia poety; nie każda twórczość nadaje się
do tego, nie każda twórczość jest tak urozmaicona, demaskatorska,
brzemienna i przesycona jakością".
"Abyś był odważny"
Spór o Zbigniewa Herberta jest sporem o jego twórczość i jego życie. Ale także i o nasz świat. O jego wielkość i nędzę. Nie poznamy życia Herberta "w całości", wiele rzeczy pozostanie nienazwanych. Czekamy jednak na pełną, napisaną uczciwie, nie manipulatorską biografię. Z tomu wspomnień Upór i trwanie, nierównego, pełnego opowieści banalnych, egotycznych i małodusznych, w którym właściwie tylko dwa wspomnienia zasługują na wdzięczność czytelnika i uważną lekturę - Jadwigi Ruziewicz i Gerarda Rascha - warto zacytować jeszcze jedno, nigdy nie opublikowane słowo Zbigniewa Herberta. List z życzeniami imieninowymi do trzyletniego syna swojego przyjaciela, Zdzisława Ruziewicza: "Więc gdy życzę ci, abyś był dobry, to chyba wiesz, co to znaczy. Widzę nawet, że chcesz mi podpowiedzieć, to znaczy, Wuju - żeby wszystkich kochać i żeby nikomu nie robić krzywdy i przykrości, ani muszce, ani braciszkowi, ani Mamie. No, właśnie to. A kiedy powiem: chciałbym, abyś był odważny, to znaczy, że nie tylko nie możesz bać się przechodzić przez ciemny pokój, ale jeśli wylejesz rosół na serwetę i Ojciec zapyta, kto to zrobił, żebyś powiedział: to ja, choćby za to groził ciężki placek po łapach".
KONIEC
Pomóż w rozwoju naszego portalu