Od kilku lat nie czytam Tygodnika Powszechnego z tych samych
względów, co większość rodaków mających żal do Redakcji za urabianie
negatywnej opinii o narodzie polskim. Wczoraj podano mi jednak ostatni
numer Tygodnika, by mnie zdenerwować artykułem redaktora naczelnego
- ks. Adama Bonieckiego.
Rzecz dotyka ponownie, zdawałoby się przebrzmiałego już
problemu, tzw. rozminowania Jasnej Góry po zakończeniu II wojny światowej (
Niebieski asystent, TP nr 40 z 7 października br). Przypomnijmy relacje
w tej sprawie. Najpierw bohaterem opowiadania był lejtnant Alosza
Kapustin z Politechniki Leningradzkiej (opinia rzekomego świadka
Borysa Polewoja opowiedziana Krystynie Kolińskiej w 1966 r., spopularyzowana
następnie przez Stanisława Podlewskiego), potem byli nimi bezimienni
bohaterzy Związku Radzieckiego na polecenie marszałka Koniewa (relacja
Polewoja dana Stanisławowi Stommie w 1970 r.). W 1972 r. odezwał
się sam Polewoj w pełnej fantazji propagandowej książce tłumaczonej
także w Polsce (Do Berlina 896 kilometrów, 1978), w której już nie
Kapustin był bohaterem ocalenia klasztoru, ale autor wymyślił innego
- sierżanta Konstantego Korolkowa, który nie był żadnym studentem
Politechniki Leningradzkiej, lecz zwykłym "saperem z łaski Bożej"
. Z tą wersją zapoznał nas Tygodnik Powszechny w 1972 r. nr 18, a
przedrukowała tekst w zmienionej wersji redakcja Myśli Społecznej.
Niespójność relacji między powyższymi opowiadaniami była tak oczywista
jakby pochodziła od kilku różnych autorów. Polewoj najwyraźniej zabawiał
czytelników wymyślonymi opowiadaniami - m.in. o spijaniu znakomitych
nalewek ze staruszkiem - br. Sykstusem, o zainstalowaniu mu specjalnej
linii telefonicznej w klasztorze (chociaż telefonu w ogóle jeszcze
nie było), o bawieniu go anegdotami i grą na skrzypcach - zamiast
ukazać prawdę o samym rozminowaniu. Bajecznie więc brzmi opowiadanie
o kopaniu rowów przez braci paulinów pod kierunkiem Korolkowa, choć
żaden z żyjących wtedy kleryków w takiej pracy nie brał udziału,
jak również o odnalezieniu chemicznego zapalnika podłożonego pod
ołtarzem. Prawdą jest natomiast, że Polewoj zachował się awanturniczo
w klasztorze, a ktoś z jego otoczenia strzelał nawet z karabinu do
wiszącego na krzyżu Chrystusa w jasnogórskim refektarzu. To są fakty
możliwe do sprawdzenia nawet dzisiaj, bo żyje jeszcze kilku świadków.
Piszę o tym z powodu ponownego, niestety, naiwnego stwierdzenia
ks. red. Adama Bonieckiego i jego niechętnej postawy wobec Prymasa
Stefana Wyszyńskiego i Jasnej Góry, z czym Tygodnik ciągle się zdradza.
No cóż, wypowiedź ta jest niczym innym, jak tylko dolewaniem oliwy
do niechlubnego stanowiska, jakie niektórzy członkowie Redakcji zajmowali
kiedyś i nie wyrzekli się go do dzisiaj. Wyjaśniono tymczasem wystarczająco
dobrze, kim był fantasta Polewoj i co chciał osiągnąć swoimi felietonami.
Próbowałem osobiście nawiązać z nim kontakt, jak też z tymi, którzy
na różny sposób propagowali w Polsce jego fantazje. Rozmawiałem także
z ks. prał. Andrzejem Bardeckim, którego wykładów słuchałem przez
rok z wielką przyjemnością. W kwestii głośnego artykułu na łamach
Tygodnika (1972 nr 18) wskazałem mu na naiwne propagandowe opowiadanie,
co do którego przyznał mi rację, przyznał nawet słuszność oburzeniu
kard. Wyszyńskiego, którego on nie słyszał, podczas gdy ja byłem
tego świadkiem. Ks. Bardecki nawiązał do tej sprawy w swojej książce
pt. Zawsze jest inaczej, jaskrawo zabarwiając szczegóły, których
zza grobu Prymas Wyszyński już nie mógł sprostować i których zresztą
nie wypadało zacnemu Prałatowi opowiadać, ale o których mówiliśmy
we wzajemnej rozmowie bez osłonek. W każdym razie poświęciłem sprawie
tzw. ocalenia Jasnej Góry przez radzieckiego sapera Korolkowa (słowa
ks. Bonieckiego) wiele czasu i miejsca w swojej książce (Jasna Góra
w latach okupacji hitlerowskiej, 1991).
Odsyłałem już raz Redakcję, by zechciała się z nią zapoznać
i nie rozsiewała naiwnych bajek, a dzisiaj zachęcam do niej powtórnie.
Zanim ukaże się jej nowe wydanie, w którym zamierzam podać także
korespondencję z wydawcami tekstów Polewoja, w tym również z Tygodnikiem,
chciałbym zapewnić, że naiwna opinia, jaką arbitralnie wypowiedział
ks. red. Boniecki, jakoby "po dłuższych badaniach sprawy okazało
się, że jednak starszy sierżant rzeczywiście ocalił Jasną Górę",
jest nie tylko nieprawdziwa, ale bardzo szkodliwa z wielu powodów.
Komu ma ona dzisiaj służyć, gdy nacisk propagandy nie jest już potrzebny
- zostawiam ocenie czytelników Tygodnika. Nie ulega wątpliwości,
że na drodze wybielania jednych, a poniżania drugich i fałszowania
faktów prawdy się nie osiąga.
Pomóż w rozwoju naszego portalu