Pierwsza łza...
Szkoła gigant, jak na powiatowe miasto. Uczy się tu 1200 uczniów.
W pokoju nauczycielskim - wyłożone materiały promocyjne filmu Quo
vadis. Czytam tekst ulotki: "Wielka epicka opowieść o władzy, którą
pokonała wiara; o wierze, która przyniosła miłość; o miłości, która
odmieniła Rzym". Rozmawiam z Elżbietą, dyrektorką szkoły: "Miecia
pochodziła z pobliskiej wsi. Byłyśmy koleżankami od szkolnej ławy,
mieszkałyśmy ´łóżko w łóżko´ w internacie tej samej szkoły. Ponad
dwadzieścia lat uczyła chemii. Oddana uczniom, zawsze znajdowała
dla nich czas. Każdego dostrzegała, do ostatniej chwili dawała szansę
poprawy. Miała miękkie serce i swoją metodę bezpośredniego kontaktu
z uczniami. Nie oddzielała pracy od wiary. Czasami prosiła o pomoc
w organizowaniu rekolekcji dla uczniów na terenie szkoły. Nigdy nie
odmówiłam. Bo jej nie można było odmówić. Pod koniec wakacji zauważyłam
zmianę w wyrazie jej twarzy. W połowie listopada Miecia wiedziała
już, że jest nieuleczalnie chora". Dyrektorka ma łzy w oczach: "Brakuje
nam jej, jej dobroci, uśmiechu. Ona naprawdę dawała ludziom dobroć,
swoje serce. Kiedyś zaproponowała, aby część jej etatu przejęła koleżanka,
która zbyt mało zarabiała. Takie propozycje się nie zdarzają".
Wspomina Bożena, katechetka w szkole, liderka wspólnoty
Odnowy w Duchu Świętym: "Miecia mało rzucała się w oczy. W przycmentarnej
kwiaciarni sprzedawczyni, zaintrygowana wielką liczbą ludzi biorących
udział w pogrzebie, prosiła o przybliżenie osoby zmarłej. Klientka
wyjaśniła. Chodziła trochę ciężkim krokiem. W zielonym płaszczyku.
No, ta, która nie wyglądała na profesorkę! Przez dwa lata Miecia
modliła się o powołanie wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym w naszym
mieście. I wymodliła. Miała także dar rozeznania potrzeb bliźnich.
Kiedy któraś z koleżanek siedziała samotnie w pokoju nauczycielskim,
dosiadała się do niej i zawsze okazywało się, że trzeba było doradzić,
pocieszyć, pomóc. W chorobie bardzo cierpiała. Na jednym z ostatnich
zdjęć wspólnoty jest niezmiennie radosna. Ale już wtedy ubranie boleśnie
uniemożliwiało jej swobodę ruchu. Wiedzieli o tym tylko najbliżsi"
.
Podczas nocnego czuwania wspólnoty w sanktuarium Matki
Bożej dająca pierwszy raz publiczne świadectwo wiary Lucyna powiedziała
wprost, że nie wyobrażała sobie, jak to uczyni. I wtedy poszła do
Mieci, na cmentarz. Modliła się nad jej grobem i wszystkie wątpliwości
ustąpiły. Teraz wspólnota ma swoją orędowniczkę w niebie.
Druga łza...
Barbara, szkolna bibliotekarka, jest bardzo skupiona i cicha.
Stopniowo otwiera się podczas rozmowy. Słucham tej wypowiedzi jak
rekolekcji. "Doskonale rozumiałyśmy się pomimo różnicy wieku. W pewnych
sytuacjach okazywała się być ´starsza´ ode mnie i służyła radą. Dojrzewałam
przy niej pod względem religijnym. W bardzo umiejętny sposób przekazywała
wolę Bożą, robiła to po cichu. Bardzo mi jej brakuje. Była człowiekiem
mocnym w wierze. Także kiedy zabierała głos w innych sprawach, czuło
się jej moc. Pielgrzymowałyśmy do Matki Bożej Częstochowskiej i do
innych sanktuariów maryjnych. Zawsze były to jej inicjatywy i nigdy
nie obawiała się trudności z tym związanych. I żadnych trudności
nie było. W każdym roku jeździłyśmy na krajowe spotkania Odnowy w
Duchu Świętym. Organizowała przy parafii Rodzinę i Biuro Radia Maryja.
A gdy byli już kontynuatorzy jej dzieła, ona po cichu odchodziła
w cień. Zainicjowała comiesięczną adorację Przenajświętszego Sakramentu
w pierwszą sobotę miesiąca. Prowadziła modlitwę i organizowała program
adoracji. Posiadała dar wielbienia Boga śpiewem.
Nie przywiązywała wagi do pierwszych objawów choroby.
Od września pojawiły się złe sygnały, zmiany na twarzy. Nie mogłam
się z tym pogodzić. Wiele osób odwiedzało ją podczas choroby. Ona
po prostu kazała do siebie przychodzić. A ja podczas wizyt nie mogłam
rozmawiać. Tylko płakałam. Całowałam jej wysuszoną rękę, a przecież
nigdy tego nie robiłam! Moja serdeczna przyjaciółka. Jak siostra.
Ona w czasie choroby, bardzo przecież bolesnej, zauważyła nawet moją
nową spódnicę i cieszyła się (Barbara nie może pohamować łez). Chcę
wyznać Panu coś bardzo osobistego. Święta Wielkiej Nocy musiałam
przeleżeć w szpitalu. Podczas odwiedzin mojej współtowarzyszki z
sali członek jej rodziny zaczął wypowiadać się przeciw Kościołowi.
To było dla mnie nie do zniesienia. I wtedy pomyślałam: Miecia to
by wiedziała, jak zareagować! I nie wiem, jak to się stało, że włączyłam
się do tej bardzo nieprzyjemnej rozmowy. Powiedziałam, że dzisiaj
przyjęłam Chrystusa i nie godzi się, abym słuchała takich obraźliwych
wypowiedzi. Ów ´napadający´ przeprosił mnie, a zebrani przy łóżku
goście wyciszyli się zupełnie". I po chwili: "Bardzo jest mi jej
brak. Modlę się codziennie w jej intencji. Jej usypana z ziemi mogiła
była mi bliższa bez pomnika. Ale i teraz ludzie noszą kwiaty. Zawsze
palą się znicze. Jest żywe światełko dla nas".
Mówi Marta, nauczycielka matematyki i informatyki: "Miecia
to człowiek wyjątkowo pokorny. Nigdy nie miała odruchu buntu, nie
powiedziała o innych źle. Spełniała tak wolę Bożą. Podkreślała potrzebę
zabiegania u Boga o dar spokoju. Wiedziała i mówiła, że trzeba żyć
Bogiem w domu i w pracy, i we wspólnocie. Gdy coś zaproponowała do
zrobienia, usuwała wszystkie przeszkody, jakie stawały na drodze.
Kiedyś zauważyła, że warto by zjeść kapustę kiszoną domowej roboty.
I następnego dnia przyniosła główki kapusty i... szatkownicę. To
niby samo w sobie takie banalne. Ale przecież zadbała o materię i
narzędzie. Resztę trzeba było zrobić samemu. Kiedy uzyskałam tytuł
nauczyciela mianowanego, jako jedyna złożyła mi gratulacje i obdarowała
Ewangelią wg św. Łukasza. Dla niej wszyscy byli dobrymi ludźmi. Ona
pracowała razem z Panem Bogiem".
CDN.
Pomóż w rozwoju naszego portalu