Arabska krytyka polityki amerykańskiej
Arabia Saudyjska od dziesiątków lat jest uważana za najlepszego
partnera Stanów Zjednoczonych pośród krajów arabskich. W sytuacjach
konfliktowych na Środkowym Wschodzie nierzadko odgrywała rolę sojusznika
USA, budząc tym niezadowolenie innych krajów arabskich i islamskich.
Dlatego poruszenie wywołał na całym świecie wywiad, jakiego
28 stycznia udzielił dwom wpływowym dziennikom amerykańskim, Washington
Post i New York Times, książę Abdullah, saudyjski następca tronu,
faktycznie już dzisiaj sprawujący władzę w swoim kraju.
Istota tego wywiadu polega na silnych akcentach krytycznych
wobec polityki amerykańskiej na Środkowym Wschodzie, w szczególności
wobec utrzymującego się, a nawet zaostrzającego konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Książę Abdullah w słowach wyważonych, ale stanowczych dał wyraz swojemu
krytycyzmowi wobec Izraela i pośrednio wobec poparcia, jakiego obecna
administracja USA udziela temu państwu.
W szczególności saudyjski następca tronu sprzeciwił się
poglądowi rozmawiających z nim dziennikarzy, jakoby to, co się obecnie
dzieje w Ziemi Świętej, było wojną, w której nie da się uniknąć ofiar.
Dosłownie powiedział: "To nie jest wojna. Na wojnie są dwie armie
walczące przeciw sobie. Tu zaś mamy armię wyposażoną w samoloty,
czołgi i śmigłowce, walczącą z ludźmi uzbrojonymi w kamienie (...)
. Nie widzę sprawiedliwości ani uczciwości nakazanej przez Boga Wszechmogącego
w tym, co się dzieje na tym terytorium (...). Jako członkowi mojej
własnej społeczności, trudno mi jest pogodzić się z tym, co się tam
dzieje, ponieważ jest to nieludzkie i narusza podstawowe zasady i
normy...".
W dalszym ciągu wywiadu książę Abdullah dał też - w nieco
bardziej zawoalowany sposób - do zrozumienia, że nie pochwala metod,
jakimi Stany Zjednoczone prowadzą obecną walkę z terroryzmem (nie
użył przy tym tego określenia, co również jest dość charakterystyczne)
. Powiedział w tej sprawie między innymi: "Uważam, że Ameryka ma
obowiązek (...) walki z przemocą. Musi ona odrzucić przemoc i poniżanie.
Widzimy dzieci, do których się strzela, zburzone budynki, wyrwane
drzewa, osaczonych ludzi, zamykane terytoria, zabijane kobiety, noworodki
przychodzące na świat na punktach kontrolnych. Są to obrazy bardzo
bolesne. Gdy martwimy się o przyszłość i gdy zastanawiamy się nad
przyczynami, które skłaniają ludzi do stosowania przemocy, do stawania
się bombardującymi samobójcami, to w tym widzimy przyczyny, które
do tego prowadzą".
W stosunkach między USA a Arabią Saudyjską powyższe słowa
jej władcy mogą stanowić punkt zwrotny. W każdym razie są ważnym
sygnałem ostrzegawczym wysłanym w stronę Tel Awiwu i Waszyngtonu
ze strony kraju arabskiego i islamskiego umiarkowanego, a nie ekstremistycznego.
Co dalej z NATO?
W prawicowym dzienniku niemieckim Berliner Morgenpost ukazał
się 16 lutego artykuł Dietera J. Opitza pt. Rysy w Sojuszu: co nastąpi
po kampanii w Afganistanie? Autor przypomina, że przed jedenastoma
laty, po rozpadzie Związku Sowieckiego, zadawano pytanie, czy dalsze
istnienie Paktu Północnoatlantyckiego ma sens, skoro został on powołany
do życia jako sojusz obronny przeciw agresywnym zamysłom ówczesnego
mocarstwa komunistycznego. Odpowiedź na to pytanie dali Europejczycy,
łącznie z państwami wschodnioeuropejskimi uwolnionymi od sowieckiej
dominacji; widzieli oni w NATO w dalszym ciągu gwarancję zbiorowego
bezpieczeństwa dla siebie, które mógł zapewnić tylko "parasol" amerykański.
Niebawem wydarzenia w Jugosławii miały potwierdzić słuszność takiej
oceny sytuacji.
Po 11 września 2001 r. pojawiły się wewnątrz Sojuszu
rozbieżności co do dalszych celów i środków jego działania. Europa
obawia się, aby Sojusz nie stał się przede wszystkim narzędziem do
realizowania globalnej polityki amerykańskiej.
Obecnie, kiedy w zasadzie zakończona została wojna z
osłaniającymi terrorystów talibami w Afganistanie, Europejczycy obawiają
się, aby Stany Zjednoczone nie chciały prowadzić wojny z terroryzmem
w sposób, który nie znajduje aprobaty w stolicach europejskich -
np. przez uderzenie na Irak, o czym coraz częściej mówi prezydent
Bush.
Pomóż w rozwoju naszego portalu