Mija kolejna rocznica Bitwy o Monte Cassino (11-18 maja 1944
r.). W tych dniach łączymy się pamięcią z tymi, którzy idąc uparcie
do Polski, pozostali tam, gdzie dopadła ich śmierć. A teraz spoczywają
w wiecznym śnie u stóp "Góry Ofiarnej" na Monte Cassino.
Monte Cassino to góra o wysokości 500 m n.p.m., na której
wznosi się klasztor Benedyktynów z XIII wieku. Z góry rozciąga się
wspaniały widok na dolinę rzeki Liri, aż po horyzont, gdzie piętrzą
się góry Anucci. W dole - miasto Cassino, malowniczo położone nad
rzeką Rapido. Z drugiej strony nasze oczy przykuwa amfiteatr szeregu
wzgórz, aż po górujący nad nimi szczyt Monte Cairo o wysokości 1669
m n.p.m.
To tutaj w maju 1944 r. rozegrała się bitwa, która przeszła
do historii jako wielki tryumf polskiego oręża. Okupiona tysiącem
poległych, stała się symbolem bezgranicznej ofiarności naszego narodu
w pogromie faszyzmu.
Dzisiaj chciałbym powrócić pamięcią do tamtych dni, do
bohaterskich żołnierzy, do historii bolesnej, odchodzącej wraz z
ludźmi, którzy ją tworzyli.
W 2000 r. miałem okazję być na Monte Cassino i, proszę
mi wierzyć, atmosfera, jaka tam panuje, jest niepowtarzalna i jedyna
w swym rodzaju. Czas zatrzymał się tam na zawsze i choć minęło już
wiele lat - bitwa wiecznie tam trwa.
Stoi ten sam "Domek Doktora", jest "Góra Ofiarna" - 593,
Gardziel, "Widmo" San Angelo, Monte Castellone. Gdy stałem na tarasie
klasztoru, w myślach widziałem całą bitwę. Wyobrażałem sobie 12.
Pułk Ułanów Podolskich stojący na lewym skrzydle, skierowany na klasztor,
pośrodku
3. Dywizję Strzelców Karpackich, nacierającą na wzgórze
593., na prawym skrzydle 5. Dywizję Kresową, "Domek Doktora", a w
nim ppłk. Sokola, Brzózkę, Fanslaua; 3. baon trwający na pozycjach
wyjściowych, pełno trupów , smród, szczury, ludzi pochowanych w szczelinach,
sanitariuszy, noszowych, strach zwykłych ludzi i chęć zemsty. Kapitana
Radwańskiego z tabelą czasu, który wypuszcza kolejno kompanie do
natarcia - gdy ostatni raz żegna się z przyjaciółmi - por. Kicą,
Bętkowskim. W myślach przesuwały mi się różne sceny: Kpr. Adaś Jarski
pod wpływem śmierci swego przyjaciela Bolka Kożuchowskiego pod ogniem
szpandałów, nebelwerferów pisze do matki taki list:
"Nie wiem, czy piszę ostatni raz... Mamy nacierać. Natarcie
jest wyjątkową okazją do śmierci. Przyznam się, Mamo, że wcale nie
żal mi życia. Nie płacz po mnie, wiem bowiem, iż nie darmo będzie
oddane. Ofiara z niego niech będzie dowodem, że i ja, Twój syn, mogłem
zdobyć się na największe poświęcenie".
Na szczycie zdobył się na to (sprawdzałem). W wiecznym
spoczynku przyjaciele leżą blisko siebie na jednym tarasie cmentarza.
Próbuję przypomnieć sobie różne twarze:
- ppor. Ulaneckiego - dostaje sześć kul w pierś;
- por. Barana - idąc do ataku, z uśmiechem mówi: "do
zobaczenia w niebie";
ppłk. Fanslaua - dowódcę 4. baonu, który w krytycznej
chwili - przypłacając życiem - osobiście podrywa jeszcze żyjących
do ataku;
- ppor. Władka Jagiełłę; kpt. Kromkaya; mjr. Rawicza;
16-letniego Jasia Koniecznego, który przez 3 tygodnie trwał w "Domku
Doktora", a w ostatnim dniu dosięgła go śmiercionośna kula, i pomyśleć,
że mógłby jeszcze żyć, a minęło już 58 lat, gdy go nie ma; i wielu
innych, których nie sposób wymienić.
Ze szczytu 593. rozciąga się widok na Gardziel. To tutaj
saperzy budowali dla czołgów "Drogę Polskich Saperów". Warto wspomnieć
takich czołgistów, jak por. Białecki czy plut. Nickowski - żywcem
spaleni. U wyjścia z Gardzieli jest Albaneta - główny kierunek natarcia
po stoku Głowy Węża 1. i 6. baonu.
Naprzeciw stoku rozciąga się Widmo - kierunek natarcia
5. Dywizji Kresowej aż po San Angelo i wzgórze 575., tam gdzie dziś
stoi Krzyż - pomnik tej dywizji. Stałem i zastanawiałem się, gdzie
trwał 14. baon, którędy nacierały 15., 18., 13., 16. i 17. baony.
Jak ginęli tacy żołnierze, jak kpt. Michalewicz, Kwiatkowski,
ppor. Wargocki, ppor. Budyński, płk Kurek, ppłk Kamiński i inni...
Dalej i wyżej nacierał oddział komandosów - doborowa
jednostka mjr. Smrokowskiego w zielonych beretach (prawdziwi komandosi
mieli zielone berety, czerwone - wojska powietrzno-desantowe) - to
w niej służył i zginął ppor. Adam Bachleda, świetny narciarz przedwojenny,
kurier przez Karpaty.
Na wysokości Monte Castellone trwał 15. Pułk Ułanów Poznańskich
- wiekiem najmłodsza jednostka w Korpusie, zdziesiątkowana pod San
Angelo. Przypomnę tylko wspaniałego piłkarza Szczurka, który oddał
tam swe życie. Dalej walczył Pułk Ułanów Karpackich. Gdzieś na prawo
pułki artylerii, pododdziały łączności, zaopatrzenia, GPO i inne.
Dowodzący natarciem Kresowej płk Rudniecki, obrońca Warszawy
z 1939 r.,
późniejszy generał i dowódca 1. Dywizji Pancernej, następca
gen. Maczka, po latach powiedział: "To była wielka i ciężka bitwa,
w której żołnierz wykazał nieprawdopodobną wolę walki. Ja dużo bitew
widziałem, ale takiego nastroju i chęci zwycięstwa... tego się nie
da opisać, żaden poeta by tego nie mógł wyrazić, co było w prozie
rzeczywistości. Gen. Anders potrafił wpoić zasadę: ´Może nie wszyscy,
ale dojdziemy´ - i z takim nastrojem żołnierze szli w bój."
Dziś, gdy zejdziemy z góry klasztornej w "Dolinę Śmierci",
wita nas miły Włoch, opiekun naszego polskiego cmentarza. Gdy idzie
się aleją na miejsce spoczynku naszych chłopców, można zauważyć,
że atmosfera staje się coraz bardziej podniosła. Wejścia na cmentarz
strzegą dwa polskie orły, po schodach wchodzi się na plac pokryty
trawertynem. Pośrodku wyryty Krzyż Virtuti Militari, pełno kwiatów
i wieńców. Zaraz za Krzyżem grób gen. Andersa, który, jak na apelu,
dowodzi swym wojskiem, ustawionym na dziewięciu tarasach w dwuszeregu
kolejno pododdziałami. Na środku usytuowany jest ołtarz. Wzdłuż "
Góry Ofiarnej" rozciąga się z żywopłotu wykonany wielki krzyż (szerokość
ramienia - 50 m) z płaskorzeźbą wielkiego orła.
Cmentarz robi niesamowite wrażenie. Na szczycie tejże
góry wznosi się wysoki obelisk 3. Dywizji Strzelców Karpackich z
napisem: "My, żołnierze Polscy, oddaliśmy Bogu - Ducha, Ziemi Włoskiej
- Ciało, a Serce - Polsce".
Bitwa o Monte Cassino rozegrała się na szlaku długiej
drogi żołnierza, który przeżył katorgę Syberii, gorące piaski Afryki
i Bliskiego Wschodu, który całym sercem wracał do Polski i w większości
do niej nie wrócił. Ci, co przeżyli Monte Cassino, ginęli dalej w
akcji adriatyckiej, Górach Emiliańskich, pod Bolonią. Po wojnie z
wiadomych przyczyn rozeszli się po całym świecie. Umierali często
w samotności, zapomniani, gdzieś w Australii, Argentynie czy Kanadzie.
Może jeszcze gdzieś żyją, może są naszymi sąsiadami -
pamiętajmy o nich, pamiętajmy o ich mogiłach, o tych ludziach, którzy
zrobili tak wiele.
A gdy w jakiś sposób znajdziemy się we Włoszech, odwiedźmy
groby naszych chłopców na polskich cmentarzach wojennych: w Casamassima,
na Monte Cassino, w Loreto i San Lazaro.
Pomóż w rozwoju naszego portalu