Zanim przejdę do istoty tego tekstu, związanej z debatą w Sejmie
na temat wsi, zacznę od sportu, a dokładniej od piłki nożnej, ponieważ
nasuwa się podobieństwo co do obecnego stanu tych dziedzin. Nie muszę
przypominać, jak środki przekazu napompowały balon z udziałem naszych
piłkarzy w mistrzostwach świata, jak gdyby ich sukces w Korei miał
się przełożyć na utrzymanie naszej niepodległości w Unii Europejskiej.
Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski żegnali piłkarzy
niby błogosławiący ich szamani, parlament i rząd na czas meczu z
Koreą przerwały prace, prezydent osobiście zasiadł na trybunach,
aby zwycięstwo piłkarzy i jego osobę okryło chwałą. Nawet wówczas,
gdy Edyta Górniak skandalicznie zaśpiewała Mazurka Dąbrowskiego,
prezydent nie szczędził jej oklasków, przewidując, że po zwycięstwie
będą te "historyczne" kadry pokazywane wielokrotnie w opanowanej
przez niego publicznej telewizji. Jednym słowem, propagandziści lewicy
zrobili wszystko, aby oczekiwane zwycięstwo piłkarzy przełożyć na
polityczny sukces SLD.
Tymczasem występ polskich piłkarzy zakończył się blamażem,
o ile nie nazwać tego mocniejszym słowem. I choć nie wiem w tym momencie,
jak potoczy się mecz ze Stanami Zjednoczonymi, honoru polskiej reprezentacji
nie uratuje już nic. Po prostu pękł SLD-owski balonik, próbujący
ze sportu uczynić własny zagon. Zapewne nie uda się za tę porażkę
winić rządu Jerzego Buzka, tak jak to czyni się non stop, np. bałamutnie
informując społeczeństwo w sprawie podatku VAT w budownictwie, jakoby
poprzedni rząd coś już podpisał. Akurat w tej sprawie poprzedni rząd
może by i chciał coś podpisać, ale posłowie AWS-u sprzeciwili się
temu w Sejmie. Kontynuując sportowe porównania, oby nasze negocjacje
w Brukseli nie zakończyły się podobną porażką, jak nasze występy
w Korei. Niestety, wszystko wskazuje na to, że i ten balon nie wytrzyma
kłamstw, jakie rozbrzmiewają obecnie w mediach na temat zwycięskich
negocjacji z Unią Europejską.
Naszą słabość w tej materii widać jak na dłoni na przykładzie
polskiego rolnictwa, sytuacji naszej wsi, niszczonej gruntownie,
co wykazała debata w Sejmie 7 czerwca br. Choć Sejm tego dnia z powodu
Andrzeja Leppera przekształcił się w teatr jednego aktora, to nie
zmienia faktu, że rolnicy ponoszą największe ciężary dwunastoletnich
przekształceń ustrojowych, że należą do ludzi najbardziej skrzywdzonych
i poniżonych. Wie o tym dobrze Samoobrona i robi wszystko, aby tych
ludzi pozyskać. Bo nie może być żadnego usprawiedliwienia dla rządu,
jeśli przed żniwami wlewa się do kraju importowane zboże. Na dodatek,
kupuje je w Niemczech za pół darmo poseł współrządzącego PSL-u. I
jeszcze, jak się okazało, jest to zboże niskiej jakości, ze szczurzymi
odchodami. Samoobrona niedemokratycznie, ale sprytnie wykorzystała
te fakty w Sejmie po to, aby publicznie obnażyć tak nieudolność lewicowego
rządu, jak i - używając słów Leppera - zakłamanie PSL-u. Jednak reakcja
prowadzącego obrady wicemarszałka - pierwsze w historii powojennego
parlamentaryzmu wykluczenie posła z obrad - przyniosła mu jeszcze
większy rozgłos.
Prawda jest bowiem bolesna: rząd, w którym są przedstawiciele
partii chłopskiej, w ogóle nie jest przygotowany do myślenia i wsparcia
polskiej wsi. Oto kilka przykładów: mleka jest tak dużo, że jego
cena spadła w minionych miesiącach o 30 proc. Można dodać, że podobnie
jest w krajach Unii Europejskiej, ale tam dla jego zbycia podwojono
dopłaty do eksportu. I już mamy odpowiedź, dlaczego u nas mleka jest
za dużo. To samo jest z kurczakami. W tym roku z powodu ogromnej
podaży ich cena spadła o 20 proc. Dlaczego więc w tej sytuacji dopuszcza
się do importu aż 420 tys. ton dotowanego drobiu z krajów Unii i
Stanów Zjednoczonych? To również dotyczy jaj. Rolnikowi płaci się
za jaja po 6 groszy za sztukę, co jest dla niego absolutnie nieopłacalne,
a w sklepach są one pięciokrotnie droższe. Kiedy powstanie u nas
normalny system, w którym więcej zarabia producent, a nie pośrednik?
Nie obędzie się to bez kontroli oraz interwencji państwa. Tak jest
na Zachodzie. Nie ma w dziedzinie rolnictwa wolnego rynku rozumianego
jako wolna amerykanka, czyli każdy robi, co uważa.
Również pełne są magazyny z wołowiną i wieprzowiną, czego
znowu jedną z przyczyn jest import z krajów Unii Europejskiej. Także
elewatory zbożowe przed żniwami są pełne starego zboża, w tym kilkuset
tysięcy ton pochodzących z importu. Rolnicy mówią, że nie warto wychodzić
w pole, bo trzeba będzie zboże sprzedać za grosze. Faktycznie, jeśli
interwencja rządu ma polegać jedynie na obniżce ceny zboża i wyrywkowych
dopłatach dla dużych producentów, to jeszcze bardziej zbiednieje
polska wieś. A tylko pobieżne szacunki mówią, że dochody mieszkańców
wsi spadły w ostatnich kilku latach o 40 proc.
Nie ulega wątpliwości, że niska inflacja utrzymuje się
wyłącznie dzięki niskim cenom żywności, a nie geniuszowi finansowemu
Leszka Balcerowicza.
Co robi rząd? Zapowiada większą interwencję na rynku
rolnym. Upoważnił też ministra rolnictwa do rozpoczęcia konsultacji
z Unią Europejską w sprawie przesunięcia terminu wprowadzenia bezcłowego
kontyngentu na import pszenicy z początku lipca do października.
W tę większą interwencję nie ma co wierzyć, ponieważ na to potrzebne
byłyby ogromne pieniądze, a takich przecież w budżecie nie ma. Inne
rozwiązania, jak dotowanie eksportu i obniżenie cen importu, również
nie przyniosą spodziewanego efektu, ponieważ także z braku pieniędzy
będą zbyt skromne. Ponadto należy pamiętać, z jakimi ludźmi mamy
w kraju do czynienia. Przypomnę, że w wyniku oszustw przy interwencyjnym
skupie półtusz wieprzowych w 1999 r. skarb państwa stracił ok. 13,
5 mln zł.
Jednym słowem, wszelkie rozwiązania doraźnie, jakie zaproponował
rząd, ukazują kompletny brak polityki rolnej w naszym państwie. Chaotyczne,
doraźne interwencje nie zastąpią mądrej i planowej polityki wobec
producentów na wsi. Np. do końca czerwca miał powstać koncern Polski
Cukier, a w konsekwencji rolnicy mieli mieć podpisane umowy z cukrowniami
na dostawę odpowiedniej ilości buraków. Jak się wydaje, minister
skarbu państwa robi wszystko, aby polskie cukrownie sprzedać, a tym
samym rzucić rolników na kolana przed niemieckim właścicielem, któremu
chodzi wyłącznie o wykup polskiego limitu produkcji cukru, a nie
o rozwój naszego cukrownictwa.
Przy takiej polityce rolnej nie dziwi rosnące poparcie
dla Leppera, zdolnego do wszczęcia najbardziej niedemokratycznych
i absurdalnych akcji, które nie przyniosą korzyści żadnej ze stron.
Pomóż w rozwoju naszego portalu