Drogi Przyjacielu!
Z prawie tygodniowym opóźnieniem podrzucono mi wycinek z Tygodnika Powszechnego (20 października br., nr 42) z Twoją recenzją książki Fundacja klasztoru jasnogórskiego w świetle nowej interpretacji źródeł. Tytuł książki brzmi dumnie, a recenzja prowokująco, co razem wzięte zdaje się być ostatnim głosem w badaniach naukowych. Rzecz dotyczy książki niejakiego (rzekomo) ks. Władysława Kosa. Po przeczytaniu Twojej wypowiedzi skontaktowałem się natychmiast z dwiema księgarniami krakowskimi, by książkę kupić i ją przeczytać. Niestety, poszukiwania okazały się bezowocne. Zadałem sobie trud przy okazji pobytu w Krakowie i odwiedziłem dziewięć księgarń naukowych, popularnych i kościelnych, by ją pozyskać i przestudiować. Gdy okazało się, że książki w księgarniach nie było i komputery jej nie znają, chciałem przynajmniej dowiedzieć się, kto i gdzie ją wydał. Nie pomogli mi koledzy, aby dowiedzieć się, kim jest ów duchowny, bo i katalogi takiego nie znają. Podobno autorem jest któryś z krakowskich historyków, ukrywający się pod pseudonimem - i to wszystko!
To tyle tytułem wstępu. Zanim napiszę słów kilka o książce, której nadal poszukuję, chciałbym zauważyć, że podjąłeś się bardzo ryzykownej reklamy, która ma swoje stare naukowe konotacje, ale wcale nie od czasu badań Twojego uczonego - ks. Kosa! Pozwól przeto na kilka słów przypomnienia. Otóż o osobie księcia Władysława Opolczyka i jego misji wykonawcy woli króla Ludwika Węgierskiego napisał w 1984 r. interesującą rozprawę Leszek Wojciechowski i zamieścił ją w tym samym tomie Studia Claromontana (4: 1984, ss. 264-278), w którym wydałem Twoją pracę na temat święceń paulinów w XVI-XVIII wieku w diecezji krakowskiej (ss. 295-393). Właśnie tam wówczas jeszcze mgr Wojciechowski zaprezentował nieskrywany dylemat Jana Długosza w sprawie fundacji klasztoru jasnogórskiego, rzekomo z woli króla Ludwika. Ale jak w jednej relacji przyjął tę opinię, tak w innych ją odrzucił i do końca sprawy nie rozstrzygnął, a nawet ostatecznie zdawał się obstawać przy osobie Władysława Opolczyka. Oczywiście zauważył, że działo się to za rządów diecezją krakowską bp. Jana Radlicy, bo do niego należało udzielenie aprobaty na fundację, choć wcale nie ona była w tym wypadku najważniejsza. Po publikacji opinii Wojciechowskiego nikogo nie zaskoczyły jego ustalenia, owszem, ułatwiliśmy mu przez odpowiednie stypendium, aby je pogłębił. Sześć lat później obronił on doktorat na ten temat i wydaliśmy go w całości także w: Studia Claromontana (11: 1991, ss. 5-217). Znalazła się w nim pogłębiona analiza dokumentów fundacyjnych Opolczyka i refundacyjnych Jagiełły z szerokim tłem politycznym, w którym książę Władysław jako pokonany opozycjonista polskiej racji stanu musiał pójść w cień i w niesławie zejść ze sceny politycznej. Nie była to bynajmniej opinia uczonych XX wieku. Pierwszy wysunął ją autor najstarszego przekazu, zatytułowanego Translacio tabule z ok. 1420 r. W rękopisie przeleżała jego praca przez blisko 600 lat, niedostępna historykom. Autor opowiedział się za fundacją Opolczyka, co zresztą poświadcza pierwszy przywilej księcia z 9 sierpnia 1382 r. Leszek Wojciechowski nie zignorował żadnego z tych dokumentów i pierwszych ówczesnych ocen, ale bez kategorycznej opinii, bo jak można było bagatelizować pergaminowe dokumenty z pewnymi pieczęciami, których autentyczności nie da się podważyć? Tak postąpił również nasz mądry dziejopis Długosz, który choć urodził się w niedalekiej od Częstochowy Brzeźnicy i zaledwie kilka lat po śmierci Opolczyka, to jednak nie sformułował takiego sądu, na jaki Ty się pokusiłeś. Z tą samą kulturą postąpił rozważny lubelski badacz Wojciechowski.
Wojciechowski omówił również problem sprowadzenia Cudownego Obrazu, w naświetleniu, które podjął w 1960 r. pauliński historyk o. Kazimierz Szafraniec. I co istotne, z niemałym lękiem, który znamionował uczciwego badacza, nie forującego bezwzględnego wyroku, ale z wątpliwościami, czy tekst Translacio tabule jest możliwy do przyjęcia. Warto przypomnieć, że kwestia autorstwa Cudownego Obrazu to nie prymitywne argumenty, jak Twoje zachwyty, że Obrazu nie namalował św. Łukasz, bo "nie namalował on żadnego", lub że to wymysł "propagatorów kultu obrazu podtrzymujących... legendy". Nazbyt złośliwie upraszczasz historyczne źródła, że paulinom była potrzebna "legenda i wieści o cudach". Prawdziwych dat i osób nie chcesz znać lub nie chcesz ich przytaczać, a przecież na nie powołują się historycy nie od czasu "ks. Kosa". Przypuszczam, że Twój reklamowany autor zauważył wnioski i publikację o. Szafrańca o Translacio tabule, w której jest mowa o Opolczykowej fundacji, jak również o chłodnym stosunku autora opowiadania do Jagiełły, jako drugim fundatorze. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie po studium o. Szafrańca zaczęła się nowa epoka w badaniach nad dziejami klasztoru i Cudownego Obrazu. Cały tom 5 (1984) Studia Claromontana, z Twoim udziałem włącznie, poświęciliśmy dociekaniom nad jego dziejami. Co więcej, już w 1934 r. paulin Michał Zembrzuski wysunął tezę o udziale królowej Jadwigi w sprowadzeniu Obrazu do Częstochowy. Nieobce są nam bardzo sprzeczne opinie o pochodzeniu Obrazu, nie ocenzurowaliśmy jednak żadnych, nawet jeśli wskazują na jego proweniencję z Italii, Czech lub Węgier. W gronie najwybitniejszych specjalistów omawialiśmy te sprawy podczas kilku sesji na wiele lat przed jubileuszem Jasnej Góry, a w roku ubiegłym również w Opolu, nadto w klasztorze jasnogórskim i w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie - także w kontekście Władysława Opolczyka, króla Ludwika, św. Jadwigi i Jagiełły. Nie tu miejsce, by wyliczać opinie, spory i w końcu bezsilność wobec źródeł, tradycji i badań, których nie ośmielamy się odrzucać i nie mówimy, jak Ty - "nigdy", nie podważamy też wartości religijnych i kulturowych, za którymi stały autorytety hierarchów Kościoła, władców i wiernych. Możesz mieć jedynie żal do Jagiełły, że uwierzył, być może dzięki swej świętej małżonce Jadwidze - w cudowność Obrazu i z całą determinacją wskazał na Jasną Górę jako na narodowe palladium. Faktów nie da się zatrzeć, niewygodnych decyzji nie można pominąć, chyba że ktoś chce przyjąć metody minionego już stylu w historii - by ośmieszyć je medialnymi opiniami i obscenicznymi fotosami, co robi na przykład od pewnego czasu zarząd Muzeum na Agrykoli w Warszawie.
Jeszcze raz pragnę podkreślić, że nie wiem, co zawiera recenzowana przez Ciebie książka, którą reklamujesz. Śmiem jednak sądzić, że podjąłeś się niewdzięcznej misji, jaką od wielu lat uprawiają niektórzy publicyści Tygodnika z naczelnym redaktorem włącznie. Walka z kultem Matki Bożej Jasnogórskiej w redakcji posiada swoich stałych rzeczników. Czyżbyś chciał stanąć w ich szeregach? Zareklamowałeś pozycję, nie podając nawet prawdziwego nazwiska autora, miejsca druku i na dobrą sprawę klarownego tytułu. Wskazałeś na "wnikliwe studium", które wyprzedzają jednak wyważone oceny jawnych historyków, których z moim byłym współbratem Henrykiem Czerwieniem nie potrafimy nawet policzyć i nie zamierzamy ich ukrywać w przygotowywanej edycji bibliograficznej. Jako historyk tej samej szkoły i tych samych mistrzów - wiesz doskonale, że kłopotliwych dyplomów i starych legend odrzucać i potępiać nie wolno. Czego nie napisano, nie znaczy, że nie było. Wyszukanie jeszcze jednego znanego współfundatora w osobie bp. Radlicy (znanego przecież z dyplomu Opolczyka) powagę pierwszej fundacji jedynie wzmacnia, a Twoja opinia, że książę Władysław potraktowany w dziejach klasztoru jako "jedyny i najważniejszy fundator" jest zwykłą legendą, to teza, której rozsądny historyk powinien bać się wygłaszać. Zakończyłeś swój populistyczny artykuł, godny plugawego Nie!, apelem, że kto chce Opolczykową legendę "nadal bronić, winien wpierw przeczytać książkę ks. Kosa". Szkoda, że łatwość pisania, którą się cieszysz, odebrała Ci chęć poszerzenia tej problematyki lepszymi studiami, a wówczas tego niefortunnego artykułu nigdy byś nie napisał i nie opublikował.
Pomóż w rozwoju naszego portalu