- Czekam na każdy piątek. Wtedy uciekam z Warszawy na działkę.
To jest mój drugi dom. Cisza, spokój, las, rzeka, mleko prosto od
krowy, miód prosto z pasieki. Nie wyobrażam sobie już życia bez tego
wszystkiego. Gdybym tylko mógł, na stałe zamieszkałbym na wsi - mówi
Stanisław Maliszewski z Warszawy. Takich ludzi jak on jest coraz
więcej. Bardzo modne stało się posiadanie działki rekreacyjnej za
miastem.
Pan Stanisław nigdy nie planował posiadania działki rekreacyjnej
na wsi. Uważali z żoną, że na wsi jest nudno i nieatrakcyjnie. Na
wakacje wyjeżdżali nad morze lub w góry. Na tydzień, najwyżej dwa.
Pozostałą część roku ciężko pracowali, chcąc zarobić na dostatnie
życie. Jednak kiedy na świecie pojawiły się dzieci, powstał problem.
- Jak podliczyliśmy koszt dwutygodniowych wczasów dla mnie, żony
i dwóch synów, wyszedł astronomiczny rachunek. Nie stać nas było
na taki wydatek. Przez jakiś czas w ogóle nie wyjeżdżaliśmy na wakacje.
Raz wysłaliśmy chłopców na kolonie, ale wrócili niezadowoleni - opowiada
pan Stanisław.
Ognisko i podchody
Reklama
- Latem 1996 r. - ciągnie opowieść pan Stanisław - kolega z
pracy zaprosił nas do siebie na działkę pod Warkę. Spędziliśmy tam
sobotę i niedzielę. Urządzaliśmy wycieczki rowerowe, zawody sportowe,
kąpaliśmy się w rzece, z dziećmi graliśmy w podchody, wieczorem rozpaliliśmy
wielkie ognisko z kiełbaskami. Czas upłynął bardzo szybko. Kiedy
trzeba było wyjeżdżać, dzieci zaczęły krzyczeć, że nie chcą, tak
bardzo im się tam spodobało. Wcale im się nie dziwiłem. Sam byłem
oczarowany. I wtedy kolega stwierdził, że przecież my też możemy
mieć taką działkę. Tak się zapaliłem do tego pomysłu, że jeszcze
tego samego dnia odbyłem wstępną rozmowę w sprawie kupna działki.
900 metrów kwadratowych pustego pola. Tak na początku
wyglądała działka rodziny pana Stanisława. Trochę ich to przestraszyło.
Zrozumieli, że kupno działki to dopiero początek. Teraz trzeba w
nią zainwestować, zbudować choćby niewielki domek, coś zasadzić.
- Ale wszystko poszło sprawnie. Kolega pomógł zbudować domek, żona
urządziła niewielki ogródek. Zasialiśmy trawę, na której chłopcy
urządzili boisko do gry w piłkę. Nasze życie uległo zmianie. Teraz
już każdą wolną chwilę spędzaliśmy na działce. Dzieci przyjeżdżały
tu na całe wakacje. Konstruowaliśmy specjalne grafiki urlopowe, aby
ciągle ktoś z rodziny mógł z nimi być. Kiedy ja kończyłem urlop,
zaczynała żona, potem teściowa, aż wreszcie moja siostra - mówi pan
Stanisław.
Rok po kupieniu działki pan Stanisław znał już dobrze
większość współdziałkowiczów, których zresztą ciągle przybywa. Ludzie
w różnym wieku, różnych stanów i zawodów, których połączyła jedna
pasja: działka. Wielu zresztą przeprowadziło się tu na stałe. W mieście
są tylko w grudniu, styczniu i lutym. A są i tacy, którzy nawet te
miesiące spędzają na działce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Paczka przyjaciół
Codzienne życie na działce to przede wszystkim aktywny wypoczynek.
Synowie pana Stanisława uwielbiają rowery i pływanie. W pobliskiej
Pilicy urządzają zawody pływackie. Nikomu nie przychodzi do głowy
oglądanie telewizji chociaż telewizor jest w domku. Każdego wieczoru
ciągną "pielgrzymki" działkowiczów do pobliskiego gospodarstwa po
świeżo wydojone mleko. - Spotykamy się wtedy wszyscy na drodze, rozmawiamy
i często takie wyjście po mleko kończy się kilkugodzinnym spotkaniem
towarzyskim u kogoś na działce - mówi pan Stanisław. Mam poczucie,
że jestem członkiem świetnej, zgranej paczki przyjaciół - działkowiczów,
którzy zawsze mogą na siebie liczyć. Bo nawet jeżeli kogoś bardzo
różni np. status majątkowy, to wszystkich zjednuje jedno: działka.
Działkowicze to chyba ludzie raczej zamożni? - pytam.
- Czy ja wiem - zastanawia się pan Stanisław? Zdarzają się luksusowe
limuzyny, ale większość ma samochody średniej klasy. A pan Czesław,
który chyba jako jeden z pierwszych kupił tu działkę, w ogóle nie
ma samochodu. Twierdzi, że go nie stać. Chodzi pieszo 8 km od najbliższej
stacji kolejowej i bardzo sobie te spacery chwali.
Zadecydował Bug
Reklama
Jednym z najpopularniejszych terenów rekreacyjnych wokół Warszawy
są okolice Bugu i Liwca. Najwięcej działek powstało na terenie miejscowości:
Kuligów, Czarnów, Ślężany, Niegów, Rybienko Leśne, Kamieńczyk, Urle
oraz Załubice. W jednej z nich działkę ma pani Elżbieta Konotek z
Warszawy. Opowiada, że od wczesnej młodości lubiła przyrodę, wędrówki,
często wyjeżdżała na grzybobrania. W czasie studiów, w gronie znajomych,
urządzali piesze wyprawy w nieznane. Kiedy wyszła za mąż, razem z
mężem kupili działkę pracowniczą na Żoliborzu. Nie mieli jednak szczęścia.
Z powodu budowy dużego węzła komunikacyjnego miasto działki zlikwidowało.
Wtedy postanowili kupić działkę za miastem. Dlaczego nad Bugiem?
- Bo tam był po prostu dobry dojazd autobusem. A nie mieliśmy samochodu
- wyjaśnia pani Elżbieta. Dodaje jednak, że przede wszystkim decydujące
było piękno terenów nadbużańskich: zakola Bugu, lasy, łąki.
Na działce pani Elżbieta spędza przynajmniej 6 miesięcy
w roku. Jest już na emeryturze więc może sobie na to pozwolić. Mąż
już nie żyje, ale to nie znaczy, że jest sama. Jej działka tętni
życiem. Przyjeżdża córka z wnuczkiem, dalsza rodzina, znajomi, znajomi
znajomych... - W domku są 3 małe pokoiki, kuchenka, łazienka, taras.
Działkowicze w kościele
W każdą niedzielę działkowicze gremialnie udają się do pobliskiego kościoła. Większość jedzie samochodami, chociaż nie jest bardzo daleko. Teren przykościelny zamienia się więc w gigantyczny parking. W świątyni działkowicze stanowią 50, 60% wiernych. Podobnie jest w większości okolicznych parafii. - W sezonie letnim liczba wiernych w kościele wzrasta dwukrotnie - informuje ks. kan. Kazimierz Seta, proboszcz parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Urlach. Podkreśla, że działkowicze o wiele bardziej przejmują się sprawami religijnymi, niż miejscowa ludność. Podobnie uważa ks. Gerard Jarecki, proboszcz parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kamieńczyku: - W każdą niedzielę odprawiamy 3 Msze św. Na każdej jest około 400 osób. Wiem, że większa część z nich to działkowicze. Duża frekwencja jest też na Mszy św. w dni powszednie. - Działkowicze to prawdziwa wspólnota. W zaangażowaniu w życie parafialne są przykładem dla miejscowych - dodaje ks. kan. Zenobiusz Mosakowski, proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Rybienku Leśnym.
Bieda i alkohol
Kapłani podkreślają, że miejscowi żyją w ogromnej biedzie i
ogólnym przygnębieniu. Bardzo wielu pracowało kiedyś w warszawskich
fabrykach. Za komuny była nawet taka klasa ludzi: chłoporobotnik.
Praca w fabryce powodowała jednak, że już nie starczało czasu na
uprawę ziemi. Kiedy z pracy zwolnili, wielu zostało "na lodzie" -
ani gospodarstwa, ani pracy. - I dlatego ich obejścia są na ogół
zaniedbane, biedne. Otrzymują jakieś niewielkie renty czy zasiłki,
ale te pieniądze wydają niestety głównie na alkohol - ubolewa pani
Elżbieta.
Alkoholizm miejscowych widać w większości małych miejscowości
podwarszawskich. - Strach pójść z dzieckiem do sklepu. Nie dlatego,
że grozi to jakimiś zaczepkami. Miejscowi są raczej grzeczni. Ale
siedzą cały dzień i piją. I dziecko codziennie to widzi, a potem
zdziwione pyta dlaczego ci panowie ciągle siedzą w jednym miejscu
i nic nie robią. Jaki to przykład dla dziecka? - pyta pani Elżbieta.
- Wielu miejscowym nie chce się pracować. Albo otwierają knajpy i
piją piwo. Działkowicze przechodzą obok i słyszą ciągle wyzwiska
- mówi ks. Seta.
Jednak nie wszyscy miejscowi piją. Niektórzy prowadzą
własne, małe przedsiębiorstwa, dojeżdżają do pracy w Warszawie, inni
zarabiają na działkowiczach: popilnują domku, naprawią dach, pomogą
przy uprawach, sprzedadzą mleko, jajka. - Relacje działkowicze -
miejscowi są więc bardzo dobre. Nawiązują nawet trwałe, długoletnie
znajomości - podkreśla ks. Mosakowski.
Działka to nałóg
Czy są jakieś negatywne strony posiadania działki rekreacyjnej?
Pan Stanisław z okolic Warki twierdzi, że plagą są kradzieże w domkach.
Z działek giną nawet samochody. - Nie wiem czy kradną miejscowi,
czy ktoś inny. Ale nie czujemy się całkowicie bezpiecznie. Nigdy
tu nie widziałem policji. Żeby jakoś temu zaradzić, organizujemy
nocne dyżury. To na pewno jedna z niewielu przykrych stron posiadania
działki. Czasem przeszkadzają także komary, zdarzają się kleszcze.
Ale do tego można się przyzwyczaić.
Pani Elżbieta w swojej miejscowości też nigdy nie widziała
policji. Ale na szczęście przestępstwa zdarzają się bardzo rzadko.
- Wieś jest zaniedbana - mówi. Gmina w nic nie inwestuje. Na ten
problem zwraca również uwagę ks. Seta: - W Urlach nie ma żadnej infrastruktury
dla warszawiaków. Nie ma chodników, porządnych przystanków, żadnych
wydzielonych kąpielisk czy terenów sportowych. I niestety działkowicze
powoli się wyprowadzają.
- Ja się nigdy nie wyprowadzę - deklaruje pani Elżbieta.
- Kocham swoją działkę. Jest moim wielkim, zrealizowanym marzeniem.
Kiedy jestem w Warszawie ciągle czuję się źle, nie mogę sobie znaleźć
miejsca. Muszę jechać na działkę, to już jest nałóg.
Syn pana Stanisława stwierdził niedawno, że w przyszłości
też będzie miał działkę, a nawet dwie. Jedną w Polsce, a drugą w
Hiszpanii, u wybrzeży Morza Śródziemnego. Przeczytał gdzieś, że działki
tam wcale nie są drogie a wypad na weekend do Hiszpanii czy Włoch
już niedługo będzie w Polsce bardzo modny. Ale to już zupełnie inna
historia.