Theodor Oberlaender urodził się w 1905 r. w Meiningen, w Turyngii. Nie wypędzono go więc z ojczyzny, ale po II wojnie światowej właśnie dzięki wypędzonym zrobił karierę polityczną. Nasuwa się pytanie,
jaki mechanizm zadziałał, że Oberlaender wysunął się na czołowego ideologa i przywódcę wypędzonych. Odpowiedź daje krótki rys jego kariery.
Oberlaender obronił pracę doktorską w 1930 r. na Uniwersytecie Alberta w Królewcu. Jego specjalnością naukową były problemy agrarne w kontekście wyżywienia i gęstości zaludnienia, przy czym swoje
rozważania ograniczał głównie do wschodnich landów Niemiec i państw ościennych. Tak ujęta specjalność naukowa dawała mu możliwość podróżowania do wszystkich krajów wschodnich, nie wyłączając ZSRR. Podróże
te były, oczywiście, kamuflażem, gdyż już w 1933 r., będąc członkiem NSDAP, nawiązał ścisłą współpracę ze sztabem Rudolfa Hessa (wówczas zastępcą Hitlera) jako ekspert w sprawach Wschodu. Pełnił
kierownicze funkcje i wykładał w różnych stowarzyszeniach, jawnie i niejawnie podległych Hessowi. Był organizatorem siatek szpiegowskich zarówno wśród mniejszości słowiańskich we wschodnich Niemczech,
jak i wśród mniejszości niemieckiej na pograniczu Polski i krajów bałtyckich. Od sierpnia 1937 r. już oficjalnie pełnił różne funkcje w centrali Abwehry w Berlinie. Przeszedł przeszkolenie wywiadowczo-sabotażowe
w szkole Abwehr II we Wrocławiu. Przed inwazją na Polskę uczył się języka ukraińskiego i prowadził rozmowy z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów Bandery (OUN-B). Organizował i szkolił legion ukraiński,
z którego wydzielono batalion Nachtigal, występujący w mundurach niemieckich.
W inwazji na ZSRR Oberlaender występował jako przedstawiciel Abwehr II. Do tej grupy wchodziła też 6-osobowa „delegacja” OUN-B, posiadająca gotową listę profesorów, którzy mieli być zamordowani.
Grupa przeszła San k. Radymna i wkroczyła do Lwowa w nocy z 29 na 30 czerwca 1941 r. Przez następne kilka dni Ukraińcy z Nachtigal dokonywali masakry ludności żydowskiej.
30 czerwca Oberlaender prowadził rozmowy z metropolitą Andrzejem Szeptyckim, który w następnym dniu ogłosił wiernopoddańczy list pasterski. Niemcy, przy wsparciu wydzielonego z Nachtigal oddziału,
pełniącego rolę tłumaczy i przewodników, aresztowali w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r. 22 uczonych (w następnych dniach jeszcze 3) oraz 20 osób z ich rodzin. Aresztowani zostali rozstrzelani na stoku
Wzgórz Wuleckich w obecności kilku oficerów, w tym Oberlaendera. Świadkowie obserwujący z ukrycia egzekucję mówią zgodnie, że po salwie padało 6 pojedynczych strzałów - to oficer dobijał ofiary.
Który oficer? Osobista odpowiedzialność Oberlaendera i Kruegera (późniejszych organizatorów ziomkostw) za ten straszny mord jest bezsprzeczna. Okazuje się, że nie dla niemieckiego wymiaru sprawiedliwości.
Po wojnie Oberlaender zamieszkał w Bawarii, gdzie włączył się do prac organizacyjnych Niemców wysiedlonych z Polski i Czech. W 1950 r. powstał Block der Heimatvertriebenen und Entrechteten (BHE),
czyli Blok Wypędzonych z Ojczyzny i Pozbawionych Praw. Rok później Oberlaender przewodniczył już bawarskiej BHE, zaś w 1954 r. stał na czele ogólnoniemieckiej partii GB/BHE. Został ideologiem wypędzonych,
obrońcą demokracji i praw człowieka. W 1953 r. wygrał wybory do Bundestagu i w tym samym roku został ministrem federalnym ds. przesiedleńców. Powoli jednak gromadziły się chmury nad głową pana ministra:
wyszły bowiem na jaw zbrodnie popełniane na Żydach i Polakach przez jednostki mu podległe. Pod naciskiem opinii publicznej podał się do dymisji. Wiedział jednak, że nigdzie nie zostawił pisemnego śladu
swoich zbrodni, toteż z powodu braku dowodów, bo miejsce zagłady nie ma przecież wartości dowodu, nadprokurator Sądu Krajowego w Bonn uwolnił Oberlaendera od zarzutów popełniania zbrodni. Oberlaender
zeznał, że Ukraińcy pełnili funkcje wartownicze, że w czasie jego pobytu we Lwowie nie padł ani jeden strzał i nikomu nie stała się krzywda, a jeśli były jakieś czyny niegodne, to w wyniku niezdyscyplinowania
pewnych oddziałów (w domyśle ukraińskich). Niemcy wszelkimi sposobami nie chcieli dopuścić do procesu w sprawie mordu polskich uczonych ze względu na światową opinię publiczną. Można jednak dokonać następującego
porównania: Oberlaender jako oficer polityczny oddziałów wkraczających do Lwowa w 1941 r. jest tak samo niewinny mordów popełnionych we Lwowie, jak niewinny jest oficer polityczny oddziału NKWD,
dokonującego mordu na polskich oficerach w Katyniu.
„Oczyszczony” prof. Oberlaender wygrywa w 1963 r. wybory do Bundestagu. Bardzo dużo pisze, wykłada, bierze udział w zjazdach ziomkostw. Z wielu dostępnych dokumentów zacytuję niektóre
„złote myśli” duchowego ojca wypędzonych:
„Rok 1943. Ludy Wschodu znały Niemców jako srogiego, lecz sprawiedliwego pana. Dlatego często go nie kochały, ale zawsze szanowały. Tylko ta ich postawa wewnętrzna umożliwi nam uporanie się
z zadaniami kierowniczymi na Wschodzie”.
„Rok 1954. (...) droga do stron ojczystych będzie kiedyś wywalczona z narodami Wschodu. Chodzi o to, by dokonać zadania niesienia cywilizacji zachodniej dalej na Wschód. Chodzi o to, by wychować
ludzi mających zdolności kolonizatorskie. O powrocie nie wolno marzyć, powrót trzeba planować”.
„Wygnanie z niemieckich obszarów wschodnich wyrównuje wszystkie niemieckie zbrodnie wojenne. Pod względem moralnym jesteśmy absolutnie skwitowani”.
Rumia jest miejscowością położoną 5 km od Gdyni. Tam, w rodzinie feldfebla Wilhelma Karla Hermanna, w 1943 r. przyszła na świat Erika, po mężu Steinbach. Ojciec Eriki pochodził z Hanau, matka
z Bremy. Gdy w marcu 1945 r. wojska polskie i sowieckie zdobywały Gdynię, Hermannów już nie było w Rumi. Nikt ich nie wypędzał, zniknęli cichaczem z rdzennie polskiej ziemi i wrócili do swojej ojczyzny
- do Hanau. Erika Steinbach, nigdy niewypędzana, piastuje dziś funkcję prezydenta Związku Wypędzonych (BdV).
Tak się składa, że pierwszymi wypędzonymi w II wojnie światowej byli Polacy z Gdyni i jej okolic. 8 października 1939 r. Hitler wydał dekret O omamieniu niemieckości, a już 15 października na
ulicach Gdyni rozplakatowano „ogłoszenie” o konieczności opuszczenia miasta przez ludność polską.
Ogłoszenie to dotyczyło też innych miejscowości. Niemcy wkroczyli do Gdyni 13 września i natychmiast aresztowali i rozstrzelali w Piaśnicy 10 tys. gdynian - kwiat polskiej inteligencji. Oni
się już nie upomną o odszkodowania, jak upomina się E. Steinbach. Z Gdyni i okolic wywieziono 100 tys. Polaków. Po wojnie wróciło zaledwie kilkanaście tysięcy. Nie zapominajmy też, że od 2 września 1939 r.
działał obóz koncentracyjny ludności ziemi pomorskiej w Stutthof, w którym zginęło 85 tys. więźniów. Czy ich rodziny nie mają prawa do odszkodowań? E. Steinbach oraz Pruskie Powiernictwo Rudi Pavelka
uważają bowiem, że prawa wypędzonych Niemców przechodzą na ich dzieci i wnuki.
Trzeba dokładnie przestudiować prawa Polaków do procesów cywilnych przeciwko państwu niemieckiemu o odszkodowania, np. dla dzieci za utracone dzieciństwo z powodu mordu na rodzicach. Wielkości odszkodowań
nie są trudne do ustalenia. Oczywiście, sądy niemieckie będą te sprawy odrzucać, ale od czego mamy Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu!?
Może dobrze się stało, że Niemcy uchylili wieczko puszki Pandory. Odrzućmy zatem to wieczko całkowicie.
Opracowano opierając się na źródłach:
- Aleksander Drożdżyński i Jan Zaborowski: Oberlaender. Przez „Ostforschung”, wywiad i NSDAP do rządu NRF. Wydawnictwo Zachodnie Poznań, Warszawa 1960;
- Włodzimierz Bonusiak: Kto zabił profesorów lwowskich? KAW, Rzeszów 1989;
- Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych, Wysiedlenia Polaków z Gdyni w latach 1939-1945 przez okupanta niemieckiego. Materiały z sesji popularnonaukowej 19 listopada 2002 r.;
- Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych, Nasza odpowiedź Pani Erice Steinbach, Gdynia, 20 października 2003 r. (w formie listu otwartego).
Pomóż w rozwoju naszego portalu