„Bez ryzyka nie można żyć. Ważne jest to, jak się żyje, a nie jak długo” - mawiał Waldemar Milewicz, słynny reporter wojenny, który zginął w Iraku 7 maja 2004 r.
Nigdy nie mówił o strachu
- Kiedy Waldemar Milewicz był wydawcą Dziennika telewizyjnego, zamieszczenie informacji z życia Kościoła nigdy nie stanowiło problemu - mówi Janusz Sobieraj, publicysta Programu 1 TVP, który
specjalizuje się w tematyce religijnej. Za każdym razem, gdy Milewicz spotykał go na korytarzu, pytał z uśmiechem: „Co tam słychać w Episkopacie?”. Albo: „W Episkopacie po staremu?”.
- Gdy spotkałem go na sześć dni przed wyjazdem do Iraku, też zadał mi to pytanie. A potem rozmowa szybko zeszła na tematy prywatne. Nie wyczułem, by się bał. Ale on nigdy nie mówił o strachu
- wspomina Janusz Sobieraj.
Miał w sobie przekonanie, iż Opatrzność będzie nad nim czuwać do końca dni - podkreślają inni koledzy Milewicza. Wiele razy słyszeli od niego, że przecież człowiek umiera tam, gdzie jest mu
pisane. „Zginąć można wszędzie: na wojnie, ale też na warszawskiej ulicy” - mówił. Dlatego nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy ryzykuje swe życie. Kiedy coś się działo, po prostu
musiał tam być. Po to, by pokazać ludziom tragedię, która dotyka innych. I ulżyć doli cierpiących. Bo często - jak twierdził - pojawienie się w rejonie konfliktu zagranicznego dziennikarza
jest ostatnią deską ratunku, wołaniem o pomoc.
W strefie śmierci
Reklama
Miliony telewidzów mają przed oczami postać Milewicza: w wytartej, skórzanej kurtce albo starej, niemodnej kamizelce, z mikrofonem w ręku, nadającego relację w jakiejś strefie śmierci: Bośni, Abchazji,
Ruandzie, Kambodży, Etiopii, Pakistanie, Somalii...
Wyjazd do Iraku od dawna był jego marzeniem. Długo nie mógł uzyskać wizy. Ani zgody swojego szefostwa. W końcu udało się. Cieszył się, że wyjeżdża, z zapałem kompletował ekipę - wspomina Kamil
Durczok, prezenter Wiadomości. Umówił się z Milewiczem, że gdy dojedzie on na miejsce, w Wiadomościach o 19.30 „na żywo” będzie miał wejście z Bagdadu. Ale wejścia już nie miał. Został zastrzelony
7 maja 2004 r. Wraz z nim - montażysta algierskiego pochodzenia Mounir Bouamrane.
Nieprawdopodobne, że zginął. Gdy wiadomość o tym dotarła do gmachu TVP na Woronicza, wszyscy byli w szoku. Nie wierzyli, że Waldek mógł dać się zabić. - Cały czas wydaje mi się, że za chwilę
pojawi się na korytarzu, albo że nada jakąś relację - mówi Kamil Durczok. Wspomina Milewicza jako niebywałego profesjonalistę. Człowieka dowcipnego, życzliwego. I koleżeńskiego. - Gdy w Afganistanie
zachorowałem na żółtaczkę pokarmową, Milewicz zabrał mnie do swojego samochodu i zawiózł do szpitala w Pakistanie, a potem do Polski. Mimo że auto było przepełnione - wspomina inny z kolegów, Krzysztof
Miller. I dorzuca: - Zawsze można było na niego liczyć.
Miał 48 lat. Z wykształcenia - psycholog. Po ukończeniu studiów wyjechał na Zachód. Na zarobek. Po powrocie związał się z PAP, a potem trafił do telewizji. Od 1984 r. pracował w Dzienniku.
„Miałem do wyboru: zostać we Francji albo zaczynać tutaj” - mówił w jednym z wywiadów. Bardzo chciał być dziennikarzem. Dlatego został.
Pracę korespondenta rozpoczął od relacji z przewrotu na Litwie w 1991 r. Nadawał tę relację dla TVP spod stacji telewizyjnej w Wilnie, mimo że siedzący w czołgach Rosjanie usiłowali go wtedy
zastraszyć i skierowali w jego kierunku lufę czołgu. Podobnie zresztą jak później w Groznem. Ale i tam wykazał odwagę. Zresztą za reportaż Czeczenia - 6 dni wojny otrzymał nagrodę. Przyznał mu ją
w 1995 r. Johns Hopkins University w Waszyngtonie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pasja życia
Do wyjazdów zawsze wcześniej się przygotowywał. Jak wspominają koledzy, przed wylotem do Kosowa na przykład godzinami siedział w gmachu telewizji i wykonywał setki telefonów. Szukał ludzi, szukał kontaktów.
Chciał jak najlepiej oddać los cierpiących. „Największą satysfakcją dla mnie jest fakt, że wiem, iż to, co robię, naprawdę jest potrzebne, że dzięki pracy w miejscach, do których dotrzeć trudno,
przekazuję prawdę, której nikt przede mną nie ujawnił; najczęściej szalenie dramatyczną, bo przecież docieram do miejsc, gdzie toczą się wojny, a wokół mnóstwo bólu i cierpienia” - tłumaczył.
Czy się bał? - „Bałem się nieraz, ale bardziej po fakcie niż w trakcie rozgrywającego się dramatu. Wtedy najlepiej wyłączyć wyobraźnię. Strach paraliżuje. Nie zastanawiam się nad tym,
co może się ze mną stać, tylko w jaki sposób dotrzeć na miejsce i zrobić materiał filmowy, nagrać korespondencję. To moja praca” - mówił. Koledzy do dziś mają w pamięci jego słowa: „Bez
ryzyka nie można żyć. Ważne jest to, jak się żyje, a nie jak długo”.
Chociaż znajdował się w samym centrum wielkiej polityki, ona tak naprawdę go nie interesowała. Pragnął tylko jednego: być blisko ludzi. Wanda Nadobnik z redakcji zagranicznej TVP opowiada: -
Pamiętam jego reportaż o zamachu bombowym podczas wesela w Izraelu. Zginął wtedy pan młody. Waldek nakręcił rozmowy zarówno z rodziną młodej, jak i zamachowca. Zawsze pokazywał racje dwóch stron. Nie
stawiał kropki nad „i”.
Miał w sobie niezwykłą ciekawość świata. Przenikał go jakiś niepokój. Wciąż gdzieś pędził, chciał być obecny tam, gdzie dzieje się historia. Dlatego tak bardzo „dusił się” w przerwach
między wyprawami wojennymi. Prawdziwym koszmarem były dla niego dyżury w redakcji, pisanie depesz, a więc zwykła, codzienna praca.
- To, co robił, stanowiło pasję jego życia - podkreśla Janusz Sobieraj.
Nic dziwnego, że od lat fascynował również młodych dziennikarzy. I tych, którzy dziennikarzami chcą dopiero zostać. Edyta Stępczak, studentka V roku dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego, która
pisała pracę dyplomową na temat reportaży Milewicza, prosiła go, by opowiedział jej o swojej życiowej pasji. „Trzeba kochać tę robotę, trzeba jej poświęcać wszystko” - usłyszała od niego.
Kiedy zapytała go, czy ma jakieś marzenia, odparł: „Gdy przejdę na emeryturę, chciałbym zamieszkać na stałe we Francji”.
W tej samej katedrze
Ostatnio reportaże Milewicza nadawano również w programie Dziwny jest ten świat. Był on laureatem wielu prestiżowych nagród, m.in. Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za cykl reportaży z wojny domowej
w Ruandzie, Polskiego Pulitzera w kategorii news - za cykl reportaży z Kosowa i strajku górników w Rumunii. Z okazji 50-lecia TVP otrzymał Krzyż Kawalerski. W 1999 r. Akademia Telewizyjna uznała
Milewicza za „najwyżej cenionego dziennikarza”, przyznając mu „Wiktora”. W 2001r. miesięcznik Press uznał go za Dziennikarza Roku.
Wanda Nadobnik: - Nad nagrodami przechodził do porządku dziennego. Cieszył się, ale nie był nigdy napuszony. „Dobra, to coś wam za to postawię” - mówił.
Edyta Stępczak: - Gdy po kolejnej nagrodzie zgłosiłam się do niego z prośbą o rozmowę, odparł bez pozy: „Co pani przyszło do głowy, by o mnie pisać pracę?”. Urzekał mnie swoją skromnością.
W roku 2000 Milewicz został wyróżniony honorowym tytułem „Benemerenti” Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego „za odwagę dawania świadectwa prawdzie w warunkach wojen i zagrożenia
życia”. Odbierając dyplom, powiedział, że został „wyróżniony przez tych, którzy służą prawdzie”. Wyznał też, że w swojej pracy ma na uwadze zasadę wpojoną mu przez ojca, aby nigdy nie
skrzywdzić żadnego człowieka. „Tak mi dopomóż Bóg” - zakończył swe przemówienie.
Milewicz odbierał wtedy dyplom z rąk bp. Sławoja Leszka Głódzia w katedrze polowej Wojska Polskiego w Warszawie. Nie przypuszczał, że po czterech latach w tej samej katedrze ten sam biskup odprawi
jego Mszę św. pogrzebową.
Mszę św. pogrzebową w intencji Waldemara Milewicza odprawił 14 maja w katedrze polowej WP w Warszawie bp Sławoj Leszek Głódź. Uczestniczyły w niej tłumy ludzi, rodzina, przyjaciele, koledzy-dziennikarze,
także członkowie KRRiTV, pracownicy TVP. Bp Głódź powiedział w homilii, że red. Milewicz starał się w życiu docierać do istoty rzeczy, do prawdy. - Służba prawdzie wymaga odwagi. Milewicz odrzucał
to, co go od tej istoty rzeczy odsuwało: presję ideologii, polityki, komercji - mówił bp Głódź. Wspomniał, że reporter udawał się do ogarniętych niepokojem miejsc świata, aby przekazywać stamtąd
obiektywne i rzetelne informacje. - Jesteśmy solidarni w bólu i cierpieniu. Ta śmierć wyzwoliła solidarność i poczucie braterstwa oraz refleksję nad powołaniem dziennikarskim. - Ta śmierć
przemówiła! - wyznał bp Głódź. Stwierdził też, że Milewicz był częścią naszego świata, współczesnej historii. - Czyż terroryzm, porwania, zabójstwa niewinnych dziennikarzy nie okazują się
nowoczesnym, barbarzyńskim rysem obecnych czasów? - pytał. - Odwaga powinna być przymiotem dziennikarskiego powołania.