Przerażający hałas, smród, dzikie krzyki pijanych młodzieńców,
niebezpieczeństwo kradzieży, kalectwa a nawet śmierci - takie "atrakcje"
czekają na tych wszystkich, którzy wybiorą się do ponad 70 rozlokowanych
nad Wisłą ogródków piwnych. Zbulwersowani są mieszkańcy Starego i
Nowego Miasta. Hałas przeszkadza im spać, a wracający nocą klienci
ogródków są agresywni, demolują samochody, niszczą wystawy sklepowe
i załatwiają potrzeby fizjologiczne w bramach kamienic.
Ogródki piwne na nadwiślańskim bulwarze, pomiędzy mostem
Śląsko-Dąbrowskim a Gdańskim, pojawiły się po raz pierwszy w sezonie
letnim dwa lata temu. Ich powstanie mieszkańcy Warszawy przyjęli
z zadowoleniem. Bulwary nad Wisłą były u nas zawsze bardzo zaniedbane,
choć na całym świecie miejskie tereny nadrzeczne są wykorzystywane
do organizowania różnych imprez rekreacyjno - kulturalnych. Jednak
to, co dzieje się w tym roku w ogródkach, z rekreacją i kulturą ma
niewiele wspólnego. Przede wszystkim pojawiło się dwa razy więcej
ogródków niż przed rokiem. Spowodowało to niesamowity ścisk na bulwarze.
A ponieważ w każdym ogródku gra głośna muzyka, tumult i hałas nakłada
się na siebie tworząc trudną do zniesienia kakofonię dźwięków.
Taki stan rzeczy nie przeszkadza, a wydaje się nawet
odpowiadać ogromnej ilości głównie młodych klientów ogródków. Codziennie
tłumnie zapełniają bulwar. Wielu przyjeżdża samochodami, które parkują
nielegalnie na trawniku przy Wisłostradzie. Straż miejska wielokrotnie
zakładała już blokady na koła. Nic to jednak nie daje. Samochody
nadal niszczą zieleń oraz blokują nadwiślańską ścieżkę rowerową.
To jednak jeszcze niewielki problem w porównaniu z tym,
co dzieje się na samym bulwarze. Pojawiają się na nim często gangsterzy
z warszawskich mafii, przestępcy, bandyci i złodzieje. Na porządku
dziennym są liczne przestępstwa. Sprzedawane są narkotyki. Policja
ma kłopot z wprowadzeniem porządku. Interwencja pojedynczych patroli
nie ma sensu - to za małe siły. Z kolei pojawienie się zmasowanych
sił policyjnych działa na bywalców ogródków jak płachta na byka.
W nocy z 9 na 10 sierpnia doszło do wielkiej bitwy ogolonych na łyso
młodzieńców z policją. Ponad 20 osób zostało rannych. Pogotowie nie
nadążało z interwencjami. Zresztą tak jest codziennie. - Przyjeżdżamy
na bulwary nawet 12 razy na dobę - informuje Edyta Grabowska-Woźniak,
rzecznik prasowy warszawskiego pogotowia.
Inny problem ogródków to niezgodne z prawem sprzedawanie
żywności nie paczkowanej. Do piwa bez problemu można zamówić potrawy
z grilla, grochówkę i inne przysmaki. Tymczasem sanepid zakazuje
takiej sprzedaży, ponieważ większość ogródków nie ma dostępu do bieżącej
wody. Inspektorzy wielokrotnie nakładali już mandaty na właścicieli
ogródków. Ci jednak płacą i handlują dalej. Sanepid ostrzega, że
o zatrucie w takiej sytuacji bardzo łatwo.
Pan Andrzej, mieszkaniec Starego Miasta, jest zbulwersowany
funkcjonowaniem ogródków. - Czekam z niecierpliwością na koniec sezonu
i ciszę. Teraz hałas jest nie do zniesienia. Pomijam już rozwydrzone
grupy młodzieży, które demolują samochody i załatwiają się na klatkach
- mówi. Spokojnie nie mogą żyć również mieszkańcy klasztorów położonych
na nadwiślańskiej skarpie. Na hałas narzekają redemptoryści z ul.
Pieszej, dominikanie z Freta i sakramentki z Rynku Nowego Miasta.
Te ostatnie, prowadząc życie w ścisłej klauzurze, nie mogą opuszczać
swojego klasztoru. Są więc skazane na życie w ciągłym hałasie, który
rozprasza modlitewne skupienie. - Nie możemy spokojnie modlić się,
pracować, ani spać - narzekają siostry. - A my chodzimy spać na drugą
stronę klasztoru - mówi o. Wojciech Prus OP z klasztoru dominikanów
na Freta. Hałas z ogródków przeszkadza też w nabożeństwach sprawowanych
w kościele.
Właściciele terenów nadwiślańskich, Zarząd Terenów Publicznych
oraz Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, w umowach dzierżawy z właścicielami
ogródków zawarli zapis, że w przypadku uporczywego naruszania porządku
publicznego, np. poprzez emisję hałasu po godz. 22.00, możliwe jest
natychmiastowe rozwiązanie umowy z dzierżawcą. Nie wiadomo dlaczego
takie działania przez prawie cały sezon letni w ogóle nie były podejmowane.
Sezon letni na szczęście się kończy. Z bulwarów znikną
ogródki. Odetchną z ulgą okoliczni mieszkańcy. Ale problem znowu
wróci w przyszłym roku. Zresztą Warszawa powinna jakoś mądrze zagospodarować
teren nad Wisłą. Nie chodzi o całkowitą likwidację ogródków. Ale
władze muszą zadbać o to, aby wizyta na bulwarze była bezpieczna,
nie kojarzyła się z bezprawiem i przemocą, oraz, żeby okoliczni mieszkańcy
mieli spokój. Obiecuje to prezydent miasta Wojciech Kozak. Jednak
będzie to już zadanie dla jego następcy. Także Zarząd Gminy Warszawa
- Centrum informuje, że dyrektor ZTP został zobowiązany do opracowania
koncepcji prawidłowego funkcjonowania ogródków w przyszłym roku.
Na pewno konieczne jest doprowadzenie wody, kanalizacji, zorganizowanie
parkingów, wprowadzenie stałych posterunków policji i straży miejskiej,
rygorystyczne przestrzeganie ciszy nocnej. Jak będzie - zobaczymy.
Na razie ogródki piwne nad Wisłą lepiej omijać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu