Ludzie mówią, że tamta noc była taka cicha, lipcowo jedwabista, że takie piękno nie powinno zapowiadać grozy...
A tamtym spaliło się wtedy mieszkanie i syn. Mieszkanie właśnie przeszło gruntowny remont - kafelki, boazerie, panele. Zapożyczyli się solidnie. Takie generalne porządki zrobili pierwszy raz
od 30 lat. Dla starszego syna Marka. Jakby chciał się ożenić, mógłby wprowadzić dziewczynę do czyściutkiego domu. Marek czuwał nad wszystkim. Wiele robił sam. Wieczorami wpadał pomagać mu młodszy brat
Kuba - złota rączka. Na koniec Marek powiedział do rodziców: - Jedźcie na kilka dni odpocząć. Miał 30 lat. Wrócił po pracy, postawił zupę na gaz i usnął. Kilka godzin później, gdy strażacy
wyważyli drzwi, już umierał. Na skwerze przed blokiem młoda lekarka walczyła o każdy słabnący oddech. Ludzie stali w oknach, na balkonach, płakali. Technik kryminalistyki zdjął z klamki drzwi skórę dłoni.
- Nie miał szans - powiedział tylko.
Policja kazała Kubie zawiadomić rodziców. Krążył jak w obłędzie wokół bloku z komórką w ręku. Nawet nie płakał. Był jak z kamienia.
Jak im powiem, nie dojadą do domu. Ojciec z rozpaczy roztrzaska się na najbliższym zakręcie. A mama... miała już dwa zawały...
Telefon zadzwonił sam. Mama miała radosny głos.
- Pogoda nam się popsuła. Wracamy jutro. Powiedz Markowi, że nasz telefon ciągle ma sygnał zajętości... Niech coś z tym zrobi...
W kilka godzin później pod blokiem czekał na nich lekarz, Kuba i sąsiedzi.
Matka w kółko powtarzała:
- Marek tyle garnków spalił..., tyle mi garnków spalił...
Strażacy, wychodząc, brodzili po kostki w czarnej mazi.
- Całe życie im się spaliło - mówili ze współczuciem.
Sąsiedzi przez kilka nocy nie mogli spać. Znali się przecież od lat. Może nie przyjaźnili, ale życzliwie pozdrawiali na schodach, pożyczali soli i wiertarki udarowej, wypijali pępkowe po narodzinach
kolejnego potomka. Poczuli, że ta tragedia dotyczy także ich. Bo tak trzeba czuć, jeśli jest się pełnowartościowym człowiekiem. Chcieli coś zrobić. Z tego bezmiaru rozpaczy ująć choćby maluteńką cząstkę.
Nie jak ten, który powiedział: „Mają, na co zasłużyli!, bo nikt nie zasługuje na takie cierpienie.
Na początek wysprzątali na błysk tę czarną, śmierdzącą czeluść mieszkania. Wstawili drzwi i okna, wyskrobali maź, zdarli ze ścian tynki. I wietrzyli, wietrzyli, wietrzyli. Potem zrobili zbiórkę ubrań,
pościeli, ręczników, łyżek, talerzy i garnków. Pracowali na zmiany przez kilka dni. Na koniec opodatkowali się, sądząc słusznie, że powstawanie z popiołów potrwa ładnych kilka miesięcy.
To nieszczęście zjednoczyło ich, bo poczuli wspólny strach, ból i bezradność, gdy czyjegoś cierpienia nie można nijak złagodzić. Teraz wiedzą, że znajdzie się wtedy wśród nich i dobry człowiek, i
swołocz. Jak to w życiu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu