Działo się to jeszcze w czasach PRL-u. Jeden z duszpasterzy polonijnych, który zorganizował wtedy pielgrzymkę do Polski - ks. prał. Wnuk zgłosił się wraz z grupą Polonusów na stanowisku LOT-u w
Toronto do odprawy. W pewnym momencie kolejka oczekujących przestała się przesuwać. Okazało się, że w grupie jest kobieta mająca bagaż z nadwagą. Przyjmujący bagaż pracownik LOT-u domagał się opłaty 5
dolarów za każdy kilogram nadwagi. I wywiązała się dyskusja, bo byli także tacy pasażerowie, którzy mieli niewiele bagażu, sądzono więc, że waga się wyrówna, a poza tym była to przecież pomoc dla Polski
- kobieta wiozła sporo rzeczy dla rodziny w Polsce, gdzie wówczas brakowało wszystkiego.
Wezwano kierownika sekcji LOT-u w Toronto. Ten nieustępliwie zażądał od kobiety, aby opłaciła nadwagę, tłumacząc broniącym ją pasażerom: „Proszę państwa, przecież chodzi o bezpieczeństwo lotu
i nic więcej”. Wtedy do kantora zbliżył się ks. prał. Wnuk i zapytał: „Czy to znaczy, że gdy ta pani, która uciułała trochę pieniędzy, aby pomóc rodzinie w Polsce - gdy ona zapłaci,
to samolot nie spadnie?”.
Oczekujący wybuchnęli śmiechem. Kierownik LOT-u wycofał się i bagaż przyjęto bez dopłaty.
Pomóż w rozwoju naszego portalu