Ponoć ten, kto potrafi pięknie o miłości śpiewać, to kochać nie potrafi; a ten, kto kochać umie i kocha, nie jest zdolny tego wyśpiewać.
Piękno bywa jak zwodnica jaka, co duszę porwie w niewolę. Choć wcale jej nie trzyma i niby nie pęta niczym. Ot, zjawi się tylko czasem, tęskność taką obudzi, że rzewność nad rzewnościami… i człek jakby już niezdolny do zwyczajnego życia, tylko goni tę jakąś cudną marę, mówiąc o niej, śpiewając - także cudnie… A ludzie czasem biorą go za tak kochającego, jak on o tym kochaniu śpiewa. Jednak tak nie jest nigdy prawie. I o tym ta powiastka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Było to wtedy jeszcze, gdy ludzie bywali tak cisi, że pieśni spać mogły w ich sercach. Śpiewy te w niektórych rodach były dziedziczną własnością. Przechowywano je i przekazywano z ojców na wnuki jak starą Biblię. Kogo wydziedziczono, ten nie potrafił śpiewać albo śpiewał bardzo niewiele. Tak stary Timofiej, uchodzący za najbieglejszego pieśniarza w okolicy, wyklął swego syna Jegora, co poślubił wbrew jego woli piękną Ustienkę. Wyklął i zamilkł całkiem w zgryzocie. Przepędzał od drzwi chłopaków, co to chcieli przejąć dziedzictwo jego licznych pieśni, które zamknął w sobie jak w zakurzonych skrzypcach, i powtarzał uparcie: nie, nie - aż do zaśnięcia. Choć strasznie bolało go, że te jego pieśni niebawem mogą umrzeć razem z nim. Ale gdyby zaczął uczyć którejś, musiałby przypomnieć sobie swego Jegoruszkę i może zapłakałby, a nikt nie powinien widzieć go płaczącego. Kiedyś, dawno, uczył Jegoruszkę niektórych pieśni i chłopak znał ich więcej niż ktokolwiek inny, ale obiecał mu, że nauczy go najpiękniejszych, gdzie każde słowo jest jak ikona i których nikt nie potrafił słuchać bez płaczu. Ale teraz syn przepadł gdzieś ze swoją biedną ukochaną… Stary chorzał coraz bardziej. I przyszedł do niego Osip, co wyruszał na pielgrzymkę, obiecując świeczkę zapalić za niego w świętym miejscu, by Timofiej choć jedną cudną pieśń przekazał. Stary odwrócił się odeń jak zaklęty. Lecz oto któregoś dnia stanął w jego izbie Jegor, powiadomiony przez Osipa o chorobie ojca. Uściskali się. Powiedział ojcu, że zostawił żonę z dzieckiem, bo usłyszał, że tu nikt nie śpiewa, a więc nadeszła jego kolej. I teraz obaj zawierali wrota, i syn nachylał ucha do ust starego, a ten wyśpiewywał mu pieśni. A wyśpiewawszy najpiękniejszą, umarł, choć mówił, że ma ich w sobie bezmiar. Teraz Jegor zaczął chodzić po okolicy śpiewając i nikt nie mógł go słuchać bez płaczu. A ton miał tak łagodny i smutny, jak żaden ze śpiewaków, co jeszcze bardziej rozrzewniało. Nie wiadomo skąd wziął mu się ten ton. Nigdy jednak nie sprowadził żony i dziecka do siebie i umarł samotny (motyw z Rilkego).
„...bo przecież im piękniej, im piękniej ją gram, tym bardziej miłości nie mam”.
Norwid pisał, że piękno jest kształtem miłości - ale chyba nie to, co serce tumani sobą tak bardzo, że już nic się innego nie widzi poza nim. Jeśli spojrzeć na losy artystów, widać, że wybrali między… chimerą a miłością. Artystami byli może i wielkimi, ale jakimi ludźmi?
A może rzeczy nie opętają człowieka fałszywą obietnicą, jeśli przez każdą z nich będzie przeświecał Bóg?



