Jaka jest polska służba zdrowia? Czy zdolna jest unieść wielki ciężar, często fizyczny, ale i psychiczny, jaki na pracownika ochrony zdrowia nakłada opieka nad człowiekiem nieuleczalnie chorym? To szczególnie trudne zadanie, stresujące dla lekarza i pielęgniarki, którzy na pewno woleliby sukcesy medyczne niż bezradność w obliczu śmierci. Łatwiej się pracuje, gdy jest nadzieja na wyzdrowienie pacjenta, na zawodową satysfakcję, że ktoś odzyskał zdrowie. Nieuleczalna choroba i umieranie wymagają od personelu medycznego i wolontariuszy odporności, nawyku obcowania z oddechem śmierci. Nie każdy sobie z tym radzi. Po siedmiu latach reformowania - choć ciągle narzekamy na kondycję polskiej służby zdrowia - sporo się jednak zmieniło. Powstały hospicja, których kiedyś nie było, choć wciąż jest ich za mało w stosunku do potrzeb. Rosną zastępy wolontariuszy - już nie tylko mający czas i zdrowie emeryci chętnie służą pomocą nieuleczalnie chorym, ale również młodzież, choć generalnie dzisiejszy rozpędzony świat jest nieprzyjazny człowiekowi choremu.
Jak Błaszczyk, Dymna, Rynkowski...
Reklama
Powoli przyzwyczajamy się do informacji o różnego typu akcjach i fundacjach, których celem jest wspieranie osób nieuleczalnie chorych i ich najbliższych. A przecież to uzupełnienie braków systemu opieki zdrowotnej. Wspaniale, że często wspomagają lub firmują te fundacje znani artyści, tacy jak: Anna Dymna, Ewa Błaszczyk, Ryszard Rynkowski, Mieczysław Szcześniak i wielu innych. Użyczają swego talentu, pieczętują swoim nazwiskiem akcje charytatywne, by wykorzystać własną sławę w szczytnym celu. Zapewne nie jest przypadkiem, że wiele z tych osób, zanim rozpoczęło taką działalność, zostało wcześniej dotkniętych przez los jakimś osobistym nieszczęściem. Często dopiero wtedy zatrzymujemy się, życzliwszym okiem spoglądamy na człowieka, który został dotknięty ciężką chorobą. - Śmierć jest dla człowieka - mówi oswojona ze śmiercią Anna Dymna, której niektórzy mali rozmówcy z programu „Spotkajmy się” umierają. Wydaje się, że współczesny świat interesuje się głównie ludźmi zdrowymi, pięknymi i silnymi. Wzorce płynące z ekranu telewizora czy kina kształtują postawy uwłaczające nieraz godności człowieka. Usiłują stłamsić naszą duszę. Dlatego aż dziw, że przybywa wolontariuszy, że tak wiele dzieje się we wspólnotach parafialnych rozeznających często w trudzie, komu należy pomóc, bo nikt sam sobie w chorobie nie poradzi, lub wspomagających rodzinę nieuleczalnie chorej osoby, bo jest już na skraju wyczerpania. Nie samym chlebem żyje człowiek…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Będzie sieć szpitali?
Reklama
Prawdziwą rewolucją, jaką zamierza przeprowadzić w służbie zdrowia prof. Zbigniew Religa, jest zorganizowanie sieci szpitali. Dzisiejsze placówki są niedopasowane do specyfiki najczęściej występujących w Polsce chorób i do demografii. Choć ostatecznego kształtu ustawy o sieci szpitali jeszcze nie ma, wiadomo, że niektórych specjalności jest za dużo, a innych za mało w stosunku do potrzeb zdrowotnych ludności. Za dużo (mimo iż już więcej rodzi się dzieci) jest szpitali położniczych, ginekologicznych i pediatrycznych, ponieważ przyrost naturalny jest wciąż niski. Dużo jest „zakaźnych”, choć nie ma epidemii, za dużo „łóżek krótkoterminowych” i „ostrych”. Tymczasem, wraz z postępem medycyny, pacjenci coraz częściej wychodzą ze szpitala po kilku dniach po zabiegach czy operacjach, po których kiedyś leżeli w szpitalu tygodniami. Najniższy wskaźnik wykorzystania łóżek - średnio w 60 proc. - jest na oddziałach okulistycznych i chirurgii szczękowo-twarzowej. Zdecydowanie za mało w stosunku do potrzeb mamy łóżek „długoterminowych” dla pacjentów wymagających długiego leczenia, np. z chorobami kardiologicznymi, oddziałów specjalizujących się w leczeniu chorób wewnętrznych, onkologicznych, hematologicznych, nefrologicznych, ratujących i usprawniających ludzi po wylewach, udarach, skomplikowanych złamaniach oraz w wielu innych chorobach, których leczenie z powodu komplikacji musi potrwać dłużej.
- W Polsce trzeba stworzyć szpitale, jakich jeszcze nie ma. Szpitale dla przewlekle chorych - mówi prof. Religa. - Gdzie chory trafia nie na parę dni, ale czasem na wiele miesięcy - dodaje. - Tam też są potrzebni lekarze, pielęgniarki i salowe - tłumaczy wystraszonym pracownikom służby zdrowia, obawiającym się, że zmiany związane z wprowadzeniem sieci szpitali sprowadzą się do zamykania placówek. - Zamiast mówić o przeprofilowaniu niektórych szpitali, mówi się głównie o ich likwidacji, a to jest totalna bzdura - denerwuje się minister zdrowia. Zdaje sobie sprawę, że porywa się na zadanie trudne do zrealizowania, przed którym stchórzyło wielu premierów i ministrów, choć pierwsza wersja ustawy o sieci szpitali była gotowa już siedem lat temu. U progu reform służby zdrowia mówiło się przecież o konieczności przekształcenia niektórych szpitali czy oddziałów szpitalnych w placówki opiekuńczo-lecznicze czy opieki paliatywnej, bo są bardzo potrzebne. Chętnych nie było. - To trudna sprawa, która jednak w sposób rewolucyjny zmieni strukturę szpitali - przyznaje prof. Religa. - Jestem przekonany, że przy woli tego rządu i poparciu społecznym w nadchodzących latach uda się takie przekształcenia przeprowadzić - mówi z nadzieją.
Droga min. Religi do osiągnięcia tego celu jest wyboista. Z różnych przyczyn. Także dlatego, że - co tu ukrywać - opieka nad chorym leżącym pacjentem jest ciężką pracą, także fizyczną. Mimo ostatnich podwyżek płac w służbie zdrowia, m.in. dla pielęgniarek i salowych, bo one będą w większości opiekowały się chorymi, jest to naprawdę nieatrakcyjna finansowo praca. Gdy się jej podejmują, to najchętniej za granicą: w Norwegii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, gdzie otrzymują nieporównywalnie wyższe wynagrodzenie i gdzie mogą przeprowadzić się wraz z rodziną.
Pacjenci lepsi i gorsi?
Reklama
Kompletnie niezorganizowana jest opieka nad nieuleczalnie chorym w domu pacjenta. Pomoc świadczona rodzinie jest niedostateczna. Tymczasem członkowie rodziny muszą zarabiać na życie, pracować, często muszą być dyspozycyjni wobec pracodawcy, co w sytuacji wysokiego bezrobocia jest trudne do pogodzenia z pielęgnacją chorego, czasem leżącego w łóżku i wymagającego stałej uwagi. Kto może, zatrudnia Ukrainki, bowiem płaci im mniej niż polskim opiekunkom, których i tak brakuje. Co mają robić rodziny, których na zatrudnianie takich opiekunek po prostu nie stać? Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że blisko 5 mln osób żyje w Polsce poniżej minimum egzystencji, dramat się dopełnia. Tym bardziej że społeczeństwo się starzeje, a młodzież, która nie widzi w kraju perspektyw, często wyjeżdża, zostawiając starych rodziców opiece dalszej rodziny czy sąsiadów. Ani nasza służba zdrowia, ani opieka społeczna nie są przystosowane do obecnej sytuacji demograficznej i egzystencjalnej Polaków. Na każdym kroku brakuje pieniędzy. Nawet nie dziwię się prof. Relidze, gdy z desperacji pracuje nad projektem ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych, umożliwiających pacjentom ubezpieczanie się ekstra, bo w zamian za opłaty rzędu 7-10 zł miesięcznie publiczny szpital zaoferuje im pojedynczą salę, będą też mieli możliwość wyboru lekarza i pielęgniarki. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia jednak wykluczają, aby w ramach dodatkowego ubezpieczenia pacjenci mieli zagwarantowane lepsze leczenie. Nie ma też mowy o tym, by mogli „przeskoczyć” kolejkę do lekarza, jak to w swoich pomysłach na pozyskanie pieniędzy na ochronę zdrowia proponował minister zdrowia Marek Balicki. Ale ta propozycja min. Religi mocno zaniepokoiła premiera Jarosława Kaczyńskiego. - Są inicjatywy, które mnie zaskakują, i niekoniecznie byłbym za nimi. (...) Inicjatywa dotycząca dodatkowego ubezpieczenia i te szpitale, gdzie byliby biedniejsi i bogatsi... Z moimi przekonaniami ma to niewiele wspólnego. (...) Zresztą myślę, że prezydent także zawetowałby tego rodzaju rozwiązania, bo pamiętam, jak mówił, że nie dopuści, by w jednym szpitalu byli pacjenci lepsi i gorsi - stwierdził premier.
Emerytom najtrudniej
Jedno jest pewne - koszyk gwarantowanych świadczeń będzie. Obejmując stanowisko ministra zdrowia, prof. Religa od razu to zapowiedział. Pracuje już nad tym cały sztab ludzi. Wszystkie świadczenia ponadstandardowe będą płatne, np. z dodatkowego ubezpieczenia. O koszyk świadczeń podstawowych będzie awantura w Sejmie i w Komisji Trójstronnej. Min. Religa ma to jak w banku. Ale minister stwierdził też, że „w Polsce mamy dużo biedy i ci biedni ludzie za świadczenia zdrowotne nie będą płacić”. Jak chce to zrobić „technicznie”, zobaczymy. Na razie wyciąga pieniądze od bogatszych. Rząd przyjął przedłożony przez prof. Religę projekt ustawy, na mocy której od 2007 r. ubezpieczyciele samochodów w ramach opłat OC mają przekazywać Narodowemu Funduszowi Zdrowia 12 proc. tej składki, przeznaczone wyłącznie na leczenie ofiar wypadków drogowych, których skutki są objęte ubezpieczeniem OC.
Przyjęcie projektu przez Radę Ministrów poprzedziła fala krytyki ze strony firm ubezpieczeniowych, które ostrzegały, że składka OC wzrośnie nawet o 30 proc. Aż o tyle nie wzrosła, ale właściciele samochodów dostali po kieszeni. Innym pomysłem min. Religi jest obowiązkowe ubezpieczenie opiekuńcze, którym chce objąć wszystkich, by każdym na starość miał się kto opiekować. To kolejne obciążenie pacjentów. Czy ta obowiązkowa składka, którą szykuje obywatelom, zagwarantuje im godziwą opiekę na starość w momencie zniedołężnienia i nieuleczalnej choroby? Obawiam się, że skala oczekiwań opiekunek i pielęgniarek będzie jednak nieproporcjonalnie wyższa w stosunku do finansowej oferty.
Sytuacja milionów polskich rencistów i emerytów jest dramatyczna. Oni mają najmniej pieniędzy, a kupują najwięcej lekarstw ratujących im życie. Wydają na to nawet połowę swoich dochodów. - W 2005 r. każdy Polak wydał na leki średnio 421 zł. Jednak tę statystykę zawyżają głównie ludzie starsi i schorowani. Co piąty Polak odchodzi od kasy w aptece, rezygnując z wykupienia lekarstwa. Polacy płacą za leki najwięcej w Unii Europejskiej. I pomyśleć, że w takich krajach, jak Wielka Brytania czy Hiszpania, gdzie zresztą publiczna służba zdrowia jest finansowana z budżetu państwa, ludzie po 60. roku życia są zwolnieni z opłat za leki...
Nowe protesty lekarzy?
Z powodu wyjazdów lekarzy za granicę zaczyna brakować specjalistów w różnych dziedzinach. Staje się to już odczuwalne. Ale i tak w związku z limitowaną liczbą wykupywanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia świadczeń medycznych były nawet półroczne kolejki do niektórych gabinetów. Najbardziej dotkliwie odczuwany jest brak anestezjologów. Ponad dwa lata będą czekali pacjenci w niektórych szpitalach na operacje wszczepienia endoprotezy biodra. Nie dlatego, że nie ma lekarzy ortopedów - obcięto limity świadczeń medycznych. Ludzi zmagających się z bólem, z trudem poruszających się o kulach, latami czekających na operację są w Polsce setki, może nawet tysiące. Szpital w Olsztynie zapisuje pacjentów na 2009 r. Obawy związane jakoby z „ucieczką” lekarzy z Polski są bezpodstawne. Nie da się tych wyjazdów dokładnie policzyć, bo Naczelna Izba Lekarska wydaje tylko zaświadczenia o wykonywaniu zawodu, co nie oznacza - jak powiedział rzecznik prasowy - że odbiór zaświadczenia jest tożsamy z wyjazdem. Sami lekarze są przekonani, że wiele wyjazdów jest tymczasowych i że kierunek ich wędrówki za kilka lat zostanie odwrócony, ponieważ wyjazdy te mają podstawy głównie ekonomiczne i tylko niektórzy planują podwyższenie kwalifikacji podyplomowych poza ojczyzną.
- Polak już teraz ma szansę być leczony na najwyższym poziomie. To jest cud, to się w żadnym innym kraju nie może zdarzyć. Za takie pieniądze jak w Polsce lekarze w innych krajach nie pracowaliby nawet 5 minut - uważa Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej - dlatego w imieniu samorządu domaga się dla lekarzy co najmniej 5 tys. zł brutto miesięcznie lub 33 zł za godzinę dla tych, którzy pracują w ramach kontraktów. Przyznam, że nie są to wygórowane stawki w stosunku do pensji w bankach, wynagrodzeń rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa czy samorządowców, którzy sami podwyższają sobie pensje. - Mogą grozić strajkami, ale więcej pieniędzy nie dostaną - mówi min. Religa i oświadcza, że do końca roku nie ma funduszy na podwyżki dla lekarzy i pielęgniarek. I nikt z rządu nie rozmawiał z nimi o większych pensjach. Czy ewentualne protesty będą godzić w dobro pacjenta - dziś nie wiadomo. Dobrze by jednak było, aby o ludziach chorych, zwłaszcza tych nieuleczalnie i śmiertelnie, lekarze i politycy myśleli nie tylko przy okazji Światowego Dnia Chorego, ale także na co dzień.