W marcu 1968 r. przez polskie wyższe uczelnie przetoczyła się fala studenckich manifestacji, wieców i strajków, brutalnie tłumionych przez MO i ORMO. Studenci domagali się głównie autonomii wyższych uczelni, zniesienia cenzury, przywrócenia na studia wyrzucanych kolegów. Bezpośrednią przyczyną tej fali studenckich protestów było zdjęcie ze sceny warszawskiego Teatru Narodowego „Dziadów” w inscenizacji Kazimierza Dejmka, przygotowanej - paradoksalnie - na... 50-lecie rewolucji październikowej! „Dziady” zdjęte zostały z afisza w końcu stycznia, bo pośród publiczności - na kolejnych spektaklach - powtarzały się burzliwe oklaski i manifestacje przy co bardziej antyrosyjskich scenach. Podobno gdy Holoubek potrząsał na scenie kajdanami, mówiąc kwestię: „Taką nam wolność przynieśliście, Moskale...” - obecny na widowni ambasador sowiecki opuścił widownię: nie wytrzymał nerwowo burzy oklasków...
Reakcja widowni była o tyleż spontaniczna, co organizowana. Po stronie „organizatorów” znalazły się dzieci „puławian”, właśnie w wieku studenckim, i - jak wolno się domyślać (bo dowodów nie ma) - prowokatorzy bezpieki nasyłani przez „natolińczyków”. „Puławy” i „Natolin” - to obiegowe nazwy dwóch zwalczających się co najmniej od 1953 r. frakcji w łonie PZPR. Mało pisze się o nich w najnowszej historii Polski...
„Puławy” i „Natolin” - klucz do Marca ’68
Reklama
Po śmierci Stalina w 1953 r. rozgorzała na Kremlu walka o władzę i nową „linię” komunistycznej partii, która pod rządami Stalina została całkowicie podporządkowana służbom specjalnym. Po trzech latach walk wewnątrzpartyjnych zwyciężyła ekipa Chruszczowa, proponując „odwilż”: złagodzenie komunistycznego terroru, a zwłaszcza zaprzestanie mordowania „towarzyszy” w walce wewnątrzpartyjnej, co przez wiele lat skutecznie praktykowała ekipa stalinowska.
W Polsce blady strach padł po śmierci Stalina na najbardziej zagorzałych stalinowców, odpowiedzialnych za terror, morderstwa i tortury, obawiających się, słusznie, odpowiedzialności za swe bezprzykładne zbrodnie. Chcąc uniknąć odpowiedzialności, próbowali teraz „stanąć na czele” odwilżowych przemian i wykreować się szybko na chorążych „demokratycznych przemian”. Była to właśnie PZPR-owska frakcja „puławian” (nazwa od podwarszawskich Puław, gdzie uzgadniali swą taktykę), zdominowana przez komunistów pochodzenia żydowskiego. Ich przeciwnikiem wewnątrz partii stała się frakcja „natolińczyków” (od podwarszawskiego Natolina, gdzie się zbierali), złożona z młodszych stażem sekretarzy Komitetu Centralnego PZPR. Atakowali oni „puławian” za ich stalinowską przeszłość, ale i dla zajęcia ich kluczowych stanowisk i funkcji w aparacie władzy. „Puławianie” („żydy” - jak nazywali ich między sobą „natolińczycy”) wszystkie te ataki przedstawiali jako „przejawy polskiego antysemityzmu”, bo i nic lepszego nie mieli na swą obronę; tym „polskim antysemityzmem” bronili się w oczach zagranicy przed odpowiedzialnością za swój stalinowski terror. Z kolei na swój użytek „natolińczyków” nazywali „chamami”. Walka „żydów” z „chamami” opisana została wnikliwie w paryskiej „Kulturze” przez Witolda Jedlickiego (paryska „Kultura”, nr 12/182 z 1963 r. - „Chamy i Żydy”).
Gomułka wypuszczony z więzienia (uwięzili go właśnie „żydy”) i obwołany w 1956 r. nowym I sekretarzem PZPR - lawiruje początkowo między obydwiema frakcjami. Lawirować musi, gdyż walka z „żydami” jest trudna, zajmują bowiem ciągle wiele jakże ważnych stanowisk w partii, wojsku, bezpiece, propagandzie, służbie dyplomatycznej. Jak się wydaje - Gomułka postanowił najpierw odzyskać dla „Natolina” organy bezpieczeństwa. Już na początku lat 60. „natolińczycy” wygrali z „puławianami” zażartą walkę o obsadę Biura Śledczego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, potem niemal całkowicie opanowali całe Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, w ślad za czym - bezpiekę i policję, a potem - resort sprawiedliwości i prokuraturę. Po dwóch falach emigracyjnych (tuż po wojnie i w latach 1953-56) środowisko żydowskie w Polsce nie było zresztą już dostatecznie liczne, by konkurować wewnątrz partii z napływem kadrowym nieżydowskiego pochodzenia. „Sytuację «puławian» pogarszała ta okoliczność, że w ich środowisku było mnóstwo pospolitych afer kryminalnych na wielką skalę” - pisze Jedlicki w paryskiej „Kulturze”. Tymczasem „natolińczycy” nie zamierzali poprzestać na ustanowionej przez Gomułkę równowadze sił wewnątrz partii między obydwiema tymi frakcjami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Żydowski nacjonalizm w grze
Dla „natolińczyków” okazją do ponownego zaatakowania „puławian” stał się 1967 r., kiedy to na Bliskim Wschodzie armia izraelska wygrała wojnę „sześciodniową”, dokonując okupacji terytoriów arabskich. W kręgach „puławian”, odsuwanych od władzy, odzywał się żydowski nacjonalizm, biorąc górę nad dotychczasowym „proletariackim internacjonalizmem”... - co nie mogło ujść uwadze „natolińczyków”. Nawiasem mówiąc - ze zwycięstwa Izraela cieszyli się wówczas również Polacy, bo Izrael był politycznym sojusznikiem Ameryki, podczas gdy Związek Sowiecki popierał na Bliskim Wschodzie kraje arabskie. Konsekwencją „wojny sześciodniowej” stało się m.in. polecenie Moskwy, by „miłujące pokój kraje socjalistyczne” zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem, co nastąpiło (za wyjątkiem Rumunii) na przełomie lat 1967/68. Ten twardy kurs Moskwy wobec Izraela musiał wywołać jeszcze większą frustrację w żydowskich kręgach „puławian” - a zarazem zachęcić „natolińczyków” do ataku. Ta zbieżność - frustracji „Puław” i nowego bodźca dla „Natolina” - tłumaczy, być może, tę podwójną inspirację „klaki” na przedstawieniach „Dziadów”: czynne były i dzieci „puławian”, i natolińska agentura. Każda ze stron prowokowała w innym celu: „puławianie” - by kompromitować ekipę Gomułki w społeczeństwie, „natolińczycy” - by znaleźć pretekst do ponownego ataku.
Rzecz znamienna, że przystępując do „drugiej rundy” rozgrywki z „puławianami” (po marcu zminimalizowano znacznie wpływy „Puław” w wojsku i propagandzie) - silna już frakcja natolińska starannie wystrzegała się retoryki antysemickiej, pilnując się, by używać retoryki antysyjonistycznej, więc skierowanej przeciw żydowskiemu nacjonalizmowi lub szowinizmowi. W niższych ogniwach partyjnych nie panował już taki puryzm ideologiczny: często usuwano z odpowiedzialnych czy po prostu intratnych stanowisk Polaków pochodzenia żydowskiego, porządnych ludzi, tylko dlatego, by zająć ich miejsce. Ale przecież nie wszyscy Żydzi, którzy wyjeżdżali z Polski po marcu, wyjeżdżali z powodu komunistycznych prześladowań, wielu skorzystało po prostu z okazji, by wyrwać się zza „żelaznej kurtyny”, czemu trudno się dziwić.
Społeczne skutki Marca ’68
Wskazałbym przynajmniej trzy ważne społecznie konsekwencje Marca ’68.Pierwsza to ta, że poważna część studiującej wówczas polskiej młodzieży, infekowana na co dzień propagandą socjalistyczną, doświadczyła naocznie i na własnej skórze (pałowana przez milicjantów i ormowców, oczerniana w gazetach, relegowana z uczelni), jak wygląda socjalistyczna prawda i socjalistyczna wolność. Poważna część tej młodzieży do końca już wyzbyła się wszelkich złudzeń co do natury systemu, zasilając w przyszłości szeregi opozycji. Druga konsekwencja to ta, że przy okazji tego ostrego zwarcia dwóch PZPR-owskich frakcji odsłoniło się więcej prawdy o rodowodzie komunistycznej władzy w Polsce, zwłaszcza o dwóch jej nurtach, symbolizowanych przez „żydów” i „chamów” - jak wzajemnie nazywały się „Puławy” i „Natolin”. Jest i trzecia konsekwencja: stalinowcy żydowskiego pochodzenia, którzy wyjechali z Polski po Marcu ’68, zdominowali świadomość zagranicznego żydostwa, opowiadając chętnie zagranicznej żydowskiej opinii publicznej o „polskim antysemityzmie”, a nie o własnej stalinowskiej przeszłości, własnym uwikłaniu w terror i zbrodnię. Z takimi fałszywymi opiniami borykamy się do dzisiaj, chociaż inni już Żydzi i z innych powodów chętnie podtrzymują dziś tamtą wersję...
Wydaje się też, że po trwającej od marca 1968 r. „zimnej wojnie” między „oczyszczoną” PZPR a środowiskiem „puławskim” - ponowna zgoda „międzyśrodowiskowa” zapanowała dopiero w drugim pokoleniu „puławian” i „natolińczyków” - po 1989 r., przy okrągłym stole. I chyba nie można nawet powiedzieć, że „to już całkiem inna historia”...