Historia, którą chcę się z wami podzielić, jest tylko fragmentem mego życia. Życia, które było przepełnione złem, gdzie nie było miejsca dla wiary, dla Boga. Tak, przyznaję - to podłe, ale, jak zauważyliście, użyłem słowa: nie było.
Urodziłem się w zakładzie karnym. Moja mama nie przejawiała zainteresowania swoim synem, co też było powodem, iż wychowywał mnie przez pewien czas mój Dziadek. Dziadek bardzo mnie kochał i troszczył się o mnie. Był wyjątkowym człowiekiem, ale nie wszyscy tak uważali i w dniu 24 grudnia, kiedy wszyscy przygotowywali się do wieczerzy wigilijnej, przyjechała po mnie milicja. Pewna pani twierdząc, że zabierają mnie do również dobrego domu (czyli pogotowia opiekuńczego), odebrała mnie Dziadkowi. To był straszny dzień. Dzień, który zapoczątkował późniejsze wydarzenia w moim życiu. Tak przebywałem w różnych domach dziecka, skąd uciekałem. Tam też miały miejsca pierwsze drobne kradzieże. Gdy dom dziecka nie mógł poradzić sobie z moim wychowaniem, zdecydowano o umieszczeniu mnie w poprawczaku. Jednak i ta decyzja niczego nie zmieniła. Nowi ludzie, nowe znajomości, ale nie zawarłem tej najważniejszej... znajomości z Jezusem Chrystusem. Kolejne wyjścia na wolność powodowały, że brnąłem w to bagno. Sam nie wiem, który to raz siedzę za kratami. Łatwiej by mi było powiedzieć, kiedy nie siedziałem.
Obecny wyrok, który odsiaduję, jest dość długi, bo piętnastoletni. Gdy tym razem zostałem skazany, nie przypuszczałem nigdy, że coś tak wyjątkowego mnie spotka. Był to smutny dzień dla całego świata. Z ogromną uwagą śledziłem ciężką chorobę Ojca Świętego Jana Pawła II. W pewnym momencie spiker powiedział, że prawdopodobnie Ojciec Święty nie żyje. Łzy spływały mi po policzkach. Zdałem sobie sprawę, że Ojciec Święty jest mi bliski, że pokochałem tego wyjątkowego człowieka i zaczęło się dziać ze mną coś niezrozumiałego. To ciepło, które przeszywało moje serce i łzy, które temu towarzyszyły. Ja, który byłem bez uczuć: płaczę i czuję. Nie zapomnę słów, które wtedy wypowiedziałem: „Przepraszam Ciebie, Jezu Chryste, i Ciebie, Ojcze Święty”. Prosiłem Jezusa Chrystusa, żeby przytulił do swego serca Ojca Świętego. Złożyłem również przysięgę Jezusowi, że nigdy Go nie zawiodę i oddaję Mu się bez reszty. Tyle myśli i uczuć pojawiło się we mnie. Dobro i miłość, którą mógłbym każdego obdarzyć. By jednak wszystko się wypełniło, wewnątrz coś mi podpowiadało, bym wyznał Bogu swoje grzechy. Nie ukrywam, to było trudne, ale przeczytałem książeczkę pt. „Przeciwko Tobie zgrzeszyłem”. Spisałem grzechy na kartce, by niczego nie pominąć. Spowiedź trwała długo... Były łzy, a potem radość i taka lekkość w sercu. Jezus Chrystus zamieszkał we mnie. W dniu śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II Bóg wyznaczył Mu ostatnie zadanie, aby otworzyć mi drzwi do nowego życia, życia w Jezusie Chrystusie.
Jeszcze wiele przede mną pracy. Dziś modlę się i proszę: „Nie pozwól mi, Jezu, upaść”. Każdego dnia poznaję i odkrywam Boże Miłosierdzie przez Pismo Święte, modlitwę, różaniec. Pomagają mi w tym wspaniali ludzie duchowni i świeccy oraz moi duchowi rodzice z bractwa więziennego. Tak, oni są moimi aniołami, którzy prowadzą moją edukację, i są tacy, jacy powinni być rodzice - kochani. Ja nigdy nie miałem rodziców, a ci okazali mi tyle serca, i pomimo że jestem w więzieniu, jestem szczęśliwy. Bóg Ojciec czekał na mój powrót i wierzył we mnie...
Niedawno nawiązałem kontakt z osobą, która była najbliżej Ojca Świętego - kard. Stanisławem Dziwiszem. Ksiądz Kardynał przysłał mi książkę „Świadectwo”, a oto fragment listu: „On wcale nas nie zostawił - pisze Ksiądz Kardynał. - Czujemy jego obecność. Doznajemy licznych łask przez Jego wstawiennictwo”. Czego i ja doświadczyłem osobiście.
Tomek
Pomóż w rozwoju naszego portalu