Na wielkiej scenie wydarzeń czasem unosi się kurtyna i odsłania - już nie sztuczne dekoracje, porozrzucane rekwizyty aktorów, którzy odeszli w pośpiechu - lecz prawdziwe wydarzenia. W jednej z głównych ról występuje wtedy obłuda - bez maski, bez przylepionego uśmiechu. Ukazują się przywódcy państw i organizacje międzynarodowe, które prześcigają się w wyrazach ubolewania i aktach solidarności, gdy ofiarami zamachów terrorystycznych są przypadkowi ludzie, nie zaś hinduscy katolicy, na których urządza się polowanie. Widać gorączkowy pośpiech władz Indii, które obiecują zrobić „wszystko”, by położyć kres fali przemocy - w przypadku niewinnych ofiar prześladowań z powodu wiary w Jezusa Chrystusa rozkładały tylko bezradnie ręce. Ujawnia się precyzyjny podział ludzkości na dwie kategorie: na tę, wyłączoną spod prawa, której odmawia się podstawowego dobra - ochrony jej życia - z jednej tylko racji: przynależności do Chrystusa; i drugą, tę w pełni praw, która zawsze może liczyć na „solidarność międzynarodową”, o którą upomną się wszyscy, którzy żyją z tego, że oklaskuje się ich „humanizm”. Chrystianofobia - odpowiednik najgorszego rasizmu, a rasizm miliony razy piętnowany był przez „cały postępowy świat” - uwiła sobie wygodne gniazdo w sercach ludzi deklarujących, że odrzucają każdą formę dyskryminacji człowieka z uwagi na jego przekonania. Ten „wyjątek” - wobec grupy ludzi liczącej w skali świata setki miliony - „postępowy świat” milcząco uznaje za zbyt marginalny, by o nim wspominać. Państwa i organizacje, które tysiące razy przypominały o hańbie polowań na ludzi w dobie handlu niewolnikami, dziś wolą przemilczać fakt, że w drugim co do wielkości kraju Azji ustanawia się cenę za życie katolickiego kapłana - 250 dolarów. Możnych tego świata opanowała zaraza obserwowania czubków butów, gdy wspomina się o losie świadków Chrystusa.
Ale w tym zadziwiającym czasie prawdy widocznie zaciął się jakiś dobrze dotąd naoliwiony mechanizm i kurtyna unosi się jeszcze wiele razy, właśnie wtedy, gdy powinna opadać. W nieoczekiwanej odsłonie widzimy raz jeszcze śmierć generała Sikorskiego, ale już bez retuszu, bez zdecydowanych komentarzy, że to przypadkowa katastrofa lotnicza. Wokół polskiego premiera pojawiają się nowe postaci, obserwujemy zniknięcie teczki, z którą nigdy się nie rozstawał, gdzie miały być dokumenty, w których dwa najważniejsze wówczas państwa świata zgadzały się na Polskę poza strefą sowieckiej dominacji. Widzimy tajemnicze zniknięcie jego córki Zofii, której ciała nigdy nie odnaleziono, a która była jego szyfrantką i osobistą sekretarką, najbardziej zaufanym człowiekiem.
Na scenie o niesprawnej kurtynie możemy oglądać wnętrza redakcji największych dzienników, gdzie ktoś dyktuje dziennikarzom, jak brzmi prawidłowa nazwa niemieckich obozów śmierci, utworzonych przez nazistów niemieckich w okupowanej Polsce: „polskie obozy koncentracyjne”. Przyłapani na kłamstwie niemieccy redaktorzy przepraszają, ale nie potrafią wyjaśnić, jak to się stało, że nagle zapomnieli podstawowe fakty z historii własnego narodu i narodu, który żyje obok nich. Że w ich głowach wszystko tak zawirowało, że postanowili okłamać tych, którzy być może w ogóle nie uczyli się historii, dla których Polska leży na Księżycu, Hitler był badaczem bieguna północnego, a rzeczywiste jest tylko to, co oglądają w telewizji.
Być może na tej zadziwiającej scenie świata, gdzie bezładnie pojawiają się szokujące obrazy, pokazujące dziś, do czego doprowadza zmowa kłamstwa i jak kruchy jest wzniesiony przez to kłamstwo gmach, ów „światowy porządek” - oparty na tym, że wszyscy mają wyrzec się prawdy - pojawi się któregoś dnia dramat z serii „political fiction”. Będziemy w nim mogli zobaczyć np. reakcję rządu Wielkiej Brytanii na publicznie ogłaszane „rewelacje”, że jej dowództwo lotnicze robiło w czasie ostatniej wojny tylko „dużo szumu”, symulując walki powietrzne, a tak naprawdę po cichu wspierało Niemców. A ponadto premier tego kraju był gotowy sprzedać bez zmrużenia oka sojuszników, którzy walczyli u boku angielskich lotników, by wynegocjować jak najkorzystniejszą pozycję własnego kraju w paktach kończących II wojnę. Jak przyjęliby te insynuacje Anglicy? Warto by to było zobaczyć. Być może wtedy dopiero niektórzy nasi rodacy zrozumieliby, czym jest udawanie, że oszczerstwa są czymś mało ważnym, można je zbyć przy udziale groźnych min, ale nie warto wytaczać procesu sądowego tym, którzy hańbią krew naszych męczenników.
Porównania są pouczające. Ale też niebezpieczne. Ich wywrotowy sens zna propaganda wszystkich czasów. Bezpieczniej jest przedstawiać wydarzenia - nawet prawdziwe - jako niejasne i niezrozumiałe, oderwane od kontekstu, niemające przyczyn i następstw. Wtedy cała światowa scena staje się martwa niczym telenowela.
Pomóż w rozwoju naszego portalu