Rozumiem, że niektórych Czytelników dziwi powyższy tytuł. Wszak mamy już wakacje (tzn. dzieci i młodzież mają, bo z dorosłymi to różnie bywa), a do września przecież jeszcze daleko. Niemniej jednak, zgodnie z rządowym planem odnoszącym się do kolejnego roku szkolnego, w którym gimnazjaliści mają mieć do swojej dyspozycji komputer z zainstalowanym oprogramowaniem pomagającym w nauce, poważne Wydawnictwo Naukowe PWN (w nazwie jeszcze jest „SA”) ma dla kilkunastoletnich dzieci propozycję nie do odrzucenia. Otóż na wspomnianych komputerach (poszczególne gminy planują ich zakup) miał być zainstalowany multimedialny szkolny słownik naszego rodzimego języka. Superpropozycja, gdyby nie pewien szkopuł, o którym nie tak dawno donosiły media, zarówno papierowe, jak i te elektroniczne.
Okazuje się bowiem, że po gruntowniejszym przestudiowaniu owego słownika można wysnuć wniosek, że autorom zależy na „naukowej” promocji sformułowań mogących podpadać pod wulgaryzmy. Przykład? Bardzo proszę. „D… (bynajmniej nie chodzi o słowo „dłoń”) - słowo bardzo potoczne, dla wielu osób wulgarne. 1. To inaczej pośladki: «Ojciec zerżnął mu tyłek, siedzenie, d... pasem. D… ma jak szafa». 2. Żeński narząd płciowy. 3. D… nazywa się kobietę, którą traktuje się jako obiekt zainteresowania seksualnego: «Niezła z niej d…! - cmoknął z podziwem». 4. W kontekście puszczania się: «Dawaj d… każdemu, to w końcu syfa załapiesz». 5. W kontekście podlizywania się: «Wasza gazeta znana jest z tego, że daje d… władzy»”.
Odpowiedzialni za redakcję owego słownika przepraszają za tego typu wpadki. Przecież dla młodzieży, która przeżywa w wieku gimnazjalnym istną burzę hormonów przytoczony powyżej przykład jest przysłowiową wodą na młyn. Dobrze, że dziennikarzom udało się w porę wychwycić niecenzuralne propozycje Wydawnictwa Naukowego PWN. Dziwi jednak fakt, że jakoś nikomu wcześniej nie przeszkadzało, by takie hasła zamieścić w, jakby na to nie patrzeć, dziecięcym słowniku.
Nie mówię, że kilkunastoletni dorastający młodzi ludzie nie znają wulgaryzmów. Niemniej jednak po co jeszcze epatować ich tego typu słownictwem w materiałach, które mają im pomóc w intelektualnym rozwoju. No chyba, że komuś bardzo zależy na tym, by młodzież posługiwała się niecenzuralnymi wyrażeniami na co dzień i jeszcze miała na ich zastosowanie „naukowe” dowody w postaci słownikowych definicji. W każdym razie jak to dobrze, że już są wakacje, bo może owa propozycja na nowy rok szkolny się zdezaktualizuje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu