Media głównego nurtu określiły norweskiego terrorystę Andersa Behringa Breivika jako chrześcijanina. Cóż zabójca blisko 100 osób miał wspólnego z chrześcijaństwem? Okazuje się, że osobiście nic. Mimo że w swoim manifeście odwoływał się do czegoś, co rozumiał jako wspólne europejskie chrześcijańskie dziedzictwo, a nawet postulował likwidację protestantyzmu i utworzenie jednego Kościoła na kontynencie z silnym przywództwem, to jednak od wiary się odżegnywał. Podkreślał, że fundamentem jego systemu jest wywodząca się z oświecenia wiara w rozum, uznając jego prymat nad wiarą.
Wspominał, że do zamachu przygotowywał się dwa lata, wzmacniając się swoistymi rytuałami i ceremoniami. Jednym z rytuałów, które miały go wzmacniać duchowo, były spacery połączone ze słuchaniem ulubionej muzyki na ipodzie.
Przyznając się do kulturowych chrześcijańskich korzeni, choć widzimy, jak je dziwacznie pojmował, odwoływał się również do pogańskiego dziedzictwa swojego kraju. „W wojnie kultur nasza definicja bycia chrześcijaninem nie wymaga osobistych relacji z Bogiem czy z Jezusem” - napisał w swoim 1500-stronicowym manifeście. I takie jest to jego „chrześcijaństwo”.
(pr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu