Pewna znana aktorka, nazwijmy ją „Boska”, stwierdziła niedawno, że na wieść o ograniczeniu kontaktów z mediami, nałożonym przez Zgromadzenie Księży Marianów na ks. Adama Bonieckiego, „tak się zbulwersowała”, że powiedziała: „występuję z Kościoła jako instytucji, mam tego dosyć! Personel naziemny ma Pan Bóg nie najlepszy...”. No i chyba z racji tego „personelu” powiedziała jeszcze coś w rodzaju, że to jej prywatna sprawa, jak będzie sobie - tu znowu cytat - „z moim Panem Bogiem rozmawiała”.
Oj, oj, tylko czy pani „Boska” nie za bardzo przejęła się swoją rolą? Niedawno - w Teatrze Telewizji „na żywo” - wyemitowano spektakl, w którym grała ona autentyczną postać Florence Foster Jenkins, najgorszej śpiewaczki operowej świata, osoby pozbawionej talentu, ale zupełnie tego faktu nieprzyjmującej do wiadomości, a przez to śmiesznej i ośmieszającej samą siebie.
No ale żeby taką „aberrację” przenosić ze sceny do realnego życia? Bo, niestety, pani „Boska” swoją wypowiedzią o wystąpieniu z Kościoła i o jego „personelu” (nie mówiąc już o „własnym” Panu Bogu) po prostu się ośmieszyła. A Kościół bez pani „Boskiej”? Przetrwa na pewno!
Pomóż w rozwoju naszego portalu