Impulsem wyzwalającym moje wystąpienie na łamach „Niedzieli” jest List Biskupów z 16 styczna 2013 r. w sprawie ekologii. Zrównoważony rozwój w aspekcie produkcji, ekofilozofia (sozofilozofia) i ekoteologia w dziedzinie namysłu racjonalnego oraz ekoetyka w kontekście powinności moralnej stanowią - ze strony nauki - pełne nadziei, dynamiczne wezwania do opanowania ludzkich pragnień i dążeń w kierunku respektu i poszanowania dla życia. Życia roślin, zwierząt i człowieka. Zgodnie z zamysłem Pana Boga człowiek został osadzony w uprzednio bogato urządzonym ogrodzie rajskim. Padły wówczas znamienne słowa: „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Uwaga: poddaną, a nie zniewoloną. Współczesna świadomość nauki, kultury i osobowa uległa wyraźniej mutacji w kierunku zniewalania natury. Technika i polityka motywowana ekonomicznym rozwojem daje mocne fundamenty utwierdzania się tak powstałej mutacji.
Reklama
Biskupi Kościołów chrześcijańskich w Polsce zdecydowanie wystąpili z apelem o ochronę środowiska. Ochrona przyrody, a więc i żyjącego w niej człowieka, od początku stanowiła wielkie zatroskanie Stwórcy. Bóg dając człowiekowi we władanie bioróżnorodnościowy stworzony przez siebie raj, zatroszczył się o to, by nie zmieniano ducha natury, czego przejawem był „owoc dobra i zła”. Poznanie dobra wyzwala, buduje, daje nadzieję na przyszłość. Zło jest związane z krótkowzrocznym, ograniczonym przestrzennie i zamkniętym na jutro i transcendencję postrzeganiem świata. Współcześnie dominujący utylitaryzm, czyli uznawanie tylko tego, co jest pożyteczne, co daje poczucie posiadania w aspekcie ekonomicznym, jest nowym przejawem grzechu pierworodnego. Już nie konsumpcja, ale konsumeryzm opanował ducha współczesnego człowieka. Już nie potrzeba wolności, ale libertarianizmu, czyli wolności absolutnej uwolnionej od nakazów, norm i zakazów, wolności bez granic. Biskupi wyznań chrześcijańskich w Polsce, troszcząc się o ducha ludzkiego, lasy, zasoby morza, powietrze i glebę, proszą: „Bracia i Siostry, żyjąc dzisiaj, pomyślmy o jutrze. Pomyślmy o tym, że my i całe stworzenie jesteśmy powołani do życia w rzeczywistości opisanej w ostatniej księdze Biblii jako nowe niebiosa i nowa ziemia” (Ap 21,1).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zasadność bezprecedensowego apelu Kościołów o ochronę stworzenia mógłbym ukazać w różnych wymiarach, ale skupię się tylko na dwóch: ekologii wyżywienia i ekologii płodności.
Uprzemysłowienie w dziedzinie wyżywienia
Genetycznie Modyfikowane Organizmy (GMO) to współczesne rajskie „jabłko” dawane człowiekowi. Ta sama argumentacja jej towarzyszy, jak w ogrodzie Eden, będziecie jako bogowie, bez pragnienia głodu, syci i szczęśliwi.
Na podstawie ustawy z dnia 22 czerwca 2001 r. o organizmach genetycznie modyfikowanych dowiadujemy się, że GMO polega na zmianie materiału genetycznego organizmu (rośliny, zwierzęcia) w laboratorium, sztucznie, czyli w sposób niezachodzący w warunkach naturalnych. Następuje to przez krzyżowanie genów między gatunkami lub przez naturalną rekombinację. Modyfikacje genetyczne zachodzą na trzy różne sposoby: 1. zmiana aktywności genów danego organizmu; 2. pomnażanie genów w konkretnym organizmie; 3. wprowadzenie do organizmu genów z obcego gatunku (wirusa, bakterii, owadów czy zwierząt) celem otrzymania tzw. transgenicznego organizmu.
Reklama
Powszechnie na skalę przemysłową dokonano modyfikacji kukurydzy, soi, rzepaku, bawełny. Motywując to uzyskaniem odporności tych zbóż, wprowadzono w ich genom gen bakterii glebowej Bt (Bacillus thuringiensis). Rośliny te mają odporność na środki chemiczne zwalczające chwasty i tolerancję na herbicydy. Podejmuje się próby tworzenia transgenicznych zwierząt, ale jest to proceder bardzo drogi, więc nie jest powszechny.
Otrzymane transgeniczne rośliny służą jako pokaram dla zwierząt i ludzi. W Europie dopuszczona jest modyfikowana genetycznie kukurydza MON 810 i ziemniak Amfora. W Polsce chociaż brak jest ustawy sprzeciwiającej się uprawie GMO, to jednak 3 tys. ha pół obsiewanych jest modyfikowaną kukurydzą, a na świecie ponad 160 mln ha. Granice są otwarte, rynek ma swoje prawa, stąd mamy łatwy dostęp do genetycznie modyfikowanych ziemniaków, pomidorów, ogórków, soi itd. Oprócz tego zwierzęta (bydło, drób, trzodę chlewną) karmi się paszą z roślin genetycznie modyfikowanych. Pokarm ten wpływa na ich organizmy i status naszego pokarmu mięsnego.
Wiele krajów Europy, powołując się na badania naukowe, wykazujące negatywny wpływ GMO na środowisko naturalne i organizm oraz zdrowie człowieka zakazało upraw organizmów genetycznie modyfikowanych na swych polach.
Reklama
Badania na myszach i szczurach wykazały, że spożywanie modyfikowanych roślin powoduje: 1. bezpłodność, 2. komplikacje w rozwoju mózgu, 3. szybszą śmierć, 4. niedorozwój organizmu, 5. wyraźne zmiany w funkcjonowaniu wewnętrznych narządów (nerek, wątroby), 6. znacznie zwiększoną zachorowalność na raka, 7. alergie. Wielkim problemem jest powszechne stwierdzanie śmierci pszczół. Przypuszcza się, że jest to skutkiem żywienia się ich pyłkiem z roślin genetycznie modyfikowanych. Jak wyrok brzmi przepowiednia Alberta Einsteina, że wymieranie pszczół jest znakiem zapowiadającym rychłe wyginięcie ludzkości.
Najczęściej ze świata nauki technicznie zmodyfikowanej dochodzą głosy, że nie mamy takich badań. Brak jest danych wskazujących na taki związek. Dlaczego brak danych? Odpowiedź jest prosta, bo nie pasują do raju stworzonego przez człowieka! Dotarła do mnie odezwa w sprawie wsparcia biologa molekularnego z Francji (z Caen), prof. Giles-Erica Seraliniego, który wykazał związek żywności genetycznie modyfikowanej z konsekwencją dla organizmu szczura z tzw. linii Sprague-Dawleya. Dobrane szczury mają skłonność do zapadania na raka, a pasza na bazie kukurydzy genetycznie modyfikowanej znacznie proces ten przyspieszyła. Ujawnione konsekwencje spożywania GMO przez myszy i szczury potwierdzają jednakże te bardzo atakowane - pod względem formy, metody - rezultaty badań.
Panujący powszechnie w nauce Darwinizm sprzyja uznania genów jako podstawowych czynników zdrowia lub choroby. Można odziedziczyć przez geny dobre lub złe cechy po swych rodzicach i dziadkach. Dąży się więc do odkrycia genu mądrości, praktycyzmu, przebiegłości, skłonności do złego, a nawet genu szczęścia i wiary.
Reklama
Tymczasem coraz więcej badaczy, tzw. epigenetyków, podążając za Lamarkiem, wskazują, że istnieje kooperatywna interakcja między organizmem i środowiskiem. Choroby współczesnej cywilizacji: cukrzyca, choroby serca i nowotwory są konsekwencją nie jakiegoś wadliwego genu, lecz genomu (wielu genów) znajdującego się w konkretnym środowisku. Sygnały ze środowiska uaktywniają nasze geny.
Manipulowanie genami w soi, kukurydzy, ziemniaku, pomidorze czy ogórku wpływa na całą biosferę, a więc i organizm ludzki. Badania wykazały, że genetycznie modyfikowana żywność zmienia funkcjonowanie bakterii jelitowych i szkodzi zdrowiu ludzkości.
Można uczciwie powiedzieć, że odporność czy skłonność na zapadanie na choroby zależy w dużej mierze od tego, co jadły nasze babcie i mamy, kiedy byliśmy w jej łonie. Aktywność naszych genów w dużej mierze zależy także od tego, jak się żywimy, co jemy. Wpływ na poczęty organizm ma znaczenie stan fizyczno-psychiczno-duchowy, sposób odżywiania się i atmosfera w domu w pierwszym okresie ciąży. Bardzo więc z przemysłem żywności wiąże się przemysł prokreacji poza łonem matki.
Uprzemysłowienie poczęcia człowieka przez in vitro
W tej części swego wystąpienia wielkim wsparciem jest Słowo Pasterskie z dnia 16 listopada 2012 r. metropolity szczecińsko-kamieńskiego abp. Andrzeja Dzięgi w sprawie in vitro. Ksiądz Arcybiskup w kontekście ekologii płciowości docenia, że „pragnienie przekazania życia dziecku jest pięknym pragnieniem serca rodzicielskiego”, ale „laboratoryjne powołanie nowego życia samo w sobie jest swoistym gwałtem na naturze”. Stąd jasny wniosek: „Kto popiera in vitro, występuje przeciwko godności osoby ludzkiej”. Mając za podstawę artykuł, nie będąc ograniczonym normami przepowiadania z ambony, postaram się szerzej udokumentować powyższe duszpasterskie nauki.
Reklama
Godność człowieka i natura domaga się, by dziecko było poczęte z miłości rodziców, a Kościół wierny Bogu i prawu naturalnemu oczekuje, by przychodzące dziecko już od pierwszych swych chwil miało zapewniony swój status i przyszłość w akcie małżeńskim ojca i matki. Osobowe zjednoczenie małżonków jest trwałym i bezpiecznym fundamentem, źródłem powołania do istnienia nowego człowieka.
Wiele czynników cywilizacji technicznej wpływa na zagrożenie ładu i porządku w przyrodzie i życiu ludzkim. Kształtujące się społeczeństwo w nowych warunkach ekonomiczno-technologicznych sprzyja tendencji poprawiania natury. Nawet nauka bardziej kieruje się ku uznaniu za racjonalne to, co da się technicznie opanować i usprawniać. Nawet medycyna zdominowana osiągnięciami cywilizacji nie służy naturze, lecz ją koryguje. Zamiast leczeniem niepłodności zajmuje się produkcją człowieka. Metropolita pouczał: „Mówimy o sprawach objętych prawem natury, a więc prawem, którego Autorem nie jest nikt z ludzi, i nikomu z ludzi nie wolno ingerować, by nie powodować szkody”.
W kontekście nowych możliwości zastępuje stosunek małżeński zabiegami łączenia gamet w laboratorium, jednocześnie skazuje się na pewną śmierć wiele osobników poczętych przy okazji. Tylko 5 do 10% wyprodukowanych zarodków ma szczęście się narodzić. W obronie tych dzieci stanął Pasterz archidiecezji: „Każde dziecko powołane do życia jest osobą ludzką od samego poczęcia, także poczęcia wymuszonego w laboratorium w ramach procedury in vitro. Każde dziecko jest umiłowane przez Boga i musi być umiłowane przez ludzi. Przez wszystkich ludzi”. In vitro jest przyczyną wielu niepowodzeń i wystawia poczęte dzieci na ryzyko śmierci. Dodając, że 90-95% dzieci poczętych przy okazji zostało już wcześniej skazanych na pewną śmierć.
Reklama
Życie ludzkie degraduje się do roli materiału genetycznego. Osobowa prokreacja zostaje przeniesiona do przedmiotowej roli, technologii. Technika zamiast wspomagać człowieka, eliminuje go i przejmuje jego rolę przekazywania życia. Fakt ten stanowi źródło dehumanizacji stosunków międzyludzkich i godzi w małżeństwo i rodzinę oraz sprzyja zwiększeniu ryzyka przekazywania wad genetycznych. Nauka płynąca z osiągnięć epigenetyki jest pomijana i przemilczana. Środowisko mające znamienny wpływ na jakość poczynanego życia jest sztuczne, oderwane od tego, co zabezpiecza łono matki. Stresy, obce środowisko intymności poczęcia, stymulacja hormonalna (czyni embriony niezdolne do życia, uszkadza je), słowem całe materialne środowisko towarzyszące powoływaniu do życia bardzo dalekie jest od warunków zapewniających zdrowie i normalny rozwój człowieka. Organizm kobiety poddającej się technologii in vitro narażony jest na wiele niepowodzeń. Wśród następstw medycznych należy wskazać na to, że kuracja hormonalna sprzyja możliwości rozwinięcia się zespołu hiperstymulacji jajników. W 0,6% zespół ten posiada ciężki przebieg. Stosowane leki mogą powodować powstawanie torbieli jajnika. Może też występować ryzyko chorób nowotworowych. Przyjmuje się, że liczba procedur u kobiety wynosi 3-6 zabiegów ze względu na zbytnie obciążenie psychiczne i fizyczne kobiety i partnera. Ciągle powtarzające się wyniki badania, chemiczne nastrajanie organizmu matki i techniczne zabiegi przy in vitro wpływają na stres, zaburzenia lękowe i depresje u małżonków. Małżonkowie poddani procedurze in vitro, gdy natrafiają na trudności, nie radzą sobie z innymi życiowymi problemami, nawet między sobą. Często w konsekwencji indukowania nadowulacji oraz w wyniku pobierania komórek jajowych zwiększa się występowanie cyst, występowanie zawału serca mięśniowego, raka jajnika. Przenoszenie zarodków z próbówki do narządu rodnego kobiety trzykrotnie zwiększa ryzyko ciąży mnogiej (ciąży ektopicznej). Dzieje się dlatego, gdyż zniszczone zostały skurcze jajowodu oraz komórki urzęsione obecne w jajowodzie. W tak stworzonym środowisku przez techniczne procedury powołuje się życie? W tym układzie utwierdzam się w przekonaniu, że dziecko nie jest darem, ale tym, co się należy (należnym). Panuje współcześnie tzw. puerocentryzm (dziecko w niewoli poczucia szczęścia rodziców). Tutaj nie dziecko jest w centrum, ale potrzeby rodziców, rodziny, społeczności, państwa. To nie chodzi o to, by dać życie nowej istocie, ale by sobie przekazać spełnienie się jako ojca i matki. Chodzi o to, by spełnić się za wszelką cenę! Bez względu na innych, na konsekwencje dla dziecka.
Reklama
Wśród następstw u dziecka ciąża wywołana in vitro sprzyja ciąży bliźniaczej i mnogiej, gdyż umieszcza się 2 lub więcej zarodków w macicy. Często są to bliźniaki zrośnięte ze sobą. Ryzyko poronienia jest zwiększone o 25% w stosunku do naturalnego poczęcia. Urodzone dzieci w wyniku in vitro mają mniejszą wagę (o około 90 gramów). Dzieci z in vitro mają większe niebezpieczeństwo ryzyka mózgowego porażenia dziecięcego. Często występuje przy in vitro łożysko przodujące i ciąża pozamaciczna. Badania wskazują na znaczna możliwość wystąpienia wad wrodzonych. Dzieci z in vitro częściej chorują na siatkówczaka (raka siatkówki oka), zespół Beckwitha-Wiedemanna (mutacja genu p57 w chromosomie 11, co objawia się m.in. w wadach przedniej ściany brzusznej, nieprawidłowo duży język (makroglosja), nadmierny wzrost kośćca i masy tkanek (gigantyzm), często też: wady układu moczowo-płciowego i zmiany rakowe rdzenia nadnerczy) oraz zespół Angelmana (utrata regionu w chromosomie 15, tj. 15q11-q13. Fakt ten objawia się na twarzy: duże usta, wystający język, szeroko rozstawione zęby. Choroba ta związana jest z niepełnosprawnością intelektualną, ataksją, padaczką, napadami śmiechu i nieskoordynowanymi ruchami). Naturalnie poczęte dzieci także podlegają tym chorobom. Gdy to trafia się w 1%, to w wyniku in vitro stwierdza się aż 9%. Kto bierze odpowiedzialność za pomnażanie chorób i świadome powielanie cierpienia dzieci? Odpowiedź jest jasna, że oprócz rodziców decydujących się na in vitro, lekarze biorą odpowiedzialność nie tylko za zabite poczęte dzieci, ale i za konsekwencje witalno-zdrowotne powołanych do życia istot ludzkich oraz za stan zdrowotny - w wyniku swego działania - kobiet.
Technologia i polityka zbiera żniwo. W kontekście przemysłu powoływania życia ludzkiego liczy się nade wszystko ekonomia. Badania naukowe są, lecz w dominującej atmosferze technopolu i politykierstwa argumenty te nie mają siły przebicia. Potrzebują wsparcia społecznego, stąd głos Metropolity jest głosem wołającym na pustyni, ale nie w pustkę, bo do serc ludzi szukających prawdy, dobra i piękna. In vitro nie leczy bezpłodności, ale są naukowo udokumentowane podstawy „rzeczywistej pomocy w leczeniu niepłodności w ramach naprotechnologii, z bardzo dobrymi skutkami zdrowotnymi” (Abp A. Dzięga, Słowo Pasterskie). Zagadnienie to podjął i rzetelnie opracował prof. Thomas W. Hilgers, a skuteczność tej metody, zgodnej z naturą, wynosi 80-97%, a w porównaniu skuteczność metody in vitro 20%. Metoda naprotechnologia (Natural Procreative Technology) polega na ocenie śluzu szyjkowego, wydzielin pochwy, intensywności krwawień miesiączkowych oraz brudzeń i plamień okołomięsiączkowych i śródcyklicznych. Wielki wkład ma praca małżonków i ich współpraca z lekarzem leczącym bezpłodność. Podjęte badania mogą prowadzić do terapii hormonalnej, ale dokładnie dobranych do konkretnego schorzenia. Może okazać się konieczność przeprowadzenia chirurgicznego usunięcia przyczyny niepłodności.
Zamiast budować wieżę Babel, współpracujmy z Bogiem i stworzeni na Jego wzór i podobieństwo ukażmy swą kreatywną moc.