Na alkoholowej mapie Polski nasze województwo jest niestety w czołówce, biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców pijących ryzykownie. Poniżej średniej krajowej wypada ilość spożywanych narkotyków, ale powyżej stosowanie tzw. dopalaczy. Uzależnienia są głównymi przyczynami dramatów. Powrót do normalności jest bardzo trudny, ale jeśli się uda, jest największym sukcesem osób walczących o wyzwolenie.
Od dna można się odbić
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dotychczasowy życiorys 25-letniej Patrycji wystarczyłby na scenariusz filmowego dramatu. Pracownicy pomocy społecznej przekazali ją do domu dziecka w wieku trzech lat; żadne z rodziców nie mogło jej wychowywać z powodu alkoholizmu. Sama po raz pierwszy wypiła kieliszek wódki właśnie w domu dziecka. Jako kilkunastolatka została przeniesiona do ośrodka wychowawczego, a tam już zaczęła się upijać. Najgorszy czas zaczął się po opuszczeniu ośrodka. Będąc pełnoletnią, mogła decydować sama o sobie. I decydowała bardzo źle: dorywcza praca, kolejni partnerzy, a przede wszystkim alkohol i amfetamina, przez ostatnie pół roku codziennie. Po kradzieży znalazła się także na miesiąc w więzieniu. Czuła, że idzie na dno, a życie rozpada się. Wtedy podjęła pierwszą dobrą decyzję, sama zgłosiła się na terapię od alkoholu. Zrozumiała, że ma być może ostatnią szansę. Co jednak po terapii? Pomoc społeczna oferuje jedynie pobyt w noclegowni dla bezdomnych. Terapeuta podpowiedział jej, żeby skierowała się do Centrum Wolontariatu w Lublinie, które prowadzi „Domy Nadziei”. Podjęła drugą dobrą decyzję. Przyszła z jedną reklamówką, w jednej bieliźnie i z jedną grzywną do natychmiastowego spłacenia. Z nadzieją, że zaczyna nowe życie.
Ludzie i domy
W ośmiu „Domach Nadziei” przebywa obecnie prawie 60 osób. Jedni są na etapie wychodzenia z bezdomności, po wielu latach spędzonych na ulicy próbują uporządkować swoje życie. Inni, jak Patrycja, przeszli terapię i na trzeźwo planują przyszłość, przeważnie nie mieli rodzin, albo te rozpadły się. Kolejni to byli więźniowie, nie mający gdzie wrócić, bo rodziny wyparły się ich. Są także uchodźcy, ubodzy, niepełnosprawni, matki z chorymi dziećmi. Wszyscy przypominają trochę towarzystwo Pana Jezusa, tłumy garnące się do Niego. Dach nad głową, początkowo bezpłatny, to pierwsza rzecz oferowana mieszkańcom domów. Ważne jest własne łóżko, łazienka, kuchnia i ciepłe kaloryfery. Na początku trzeba podjąć proste prace: sprzątanie kościołów, zbieranie złomu, porządkowanie ogródków działkowych. To sprzyja wyrobieniu nawyku pracy, zanim podejmą już etatową. Najważniejsi jednak są ludzie, bo to oni rozniecają i podtrzymują nadzieję. Psychologowie, terapeuci (niektórzy sami po przejściach) i „cicerone”, czyli indywidualni wolontariusze wspierający osoby wychodzące z kryzysów. A także kapłani służący sakramentem pojednania lub kierownictwem duchowym.
Piękne powroty
Po kilku latach funkcjonowania „Domów Nadziei” można doliczyć się już dużej grupy osób, które z sukcesami prowadzą nowe życie. Joanna, po latach spędzonych w pustostanach, ma już swoje mieszkanie i dorabia jako opiekunka osób starszych. Karol wrócił do pracy jako kierowca samochodów ciężarowych, Paweł jest kierownikiem w firmie remontowej. System pomocy społecznej ma poważne luki. Wychowankowie domów dziecka czy absolwenci ośrodków wychowawczych otrzymują po osiągnięciu pełnoletniości jasny sygnał: „Musisz sobie poradzić!” Podobnie jest w przypadku osób kończących terapię. Problem w tym, że sobie sami nie poradzą, bez dalszego wsparcia wracają do uzależnień, a potem znów na ulicę. Uratują się, jeśli spotkają na swoich drogach ludzi, którzy tchną w nich nadzieję.