Wolność religijna jest w niebezpieczeństwie - tak zaczął się specjalny blog poświęcony realnym zagrożeniom dla tego fundamentalnego prawa człowieka publikowany na portalu „The Christian Post”. Autor rozpoczął swoją analizę od Europy. Jego zdaniem, chrześcijaństwo na Starym Kontynencie jest marginalizowane, a wiara prywatyzowana. Chrześcijanie w swoim sumieniu mogą mówić, co chcą, ale w sferze publicznej mają pozwolenie na prezentację tylko niektórych poglądów. Zasada działania jest prosta: żeby sprywatyzować chrześcijaństwo, trzeba go najpierw uciszyć. Ciszę chrześcijan ma wymóc prawo, które penalizuje przekaz wiary, kategoryzuje ją często jako mowę nienawiści.
W ciągu ostatnich lat mieliśmy kilka przypadków stosowania tego prawa. Pierwszy był przypadek szwedzkiego pastora, który w homilii piętnował grzech homoseksualizmu. Został on oskarżony o szerzenie nienawiści, a prokurator był wyjątkowo srogi. Argumentował, że kazanie było ekstremistyczne. Początkowo do interpretacji prokuratorskiej przychylał się sąd. Na szczęście dzięki upublicznieniu sprawy pastor otrzymał prawną i finansową pomoc z zewnątrz i był w stanie się bronić. Został skazany tylko na miesiąc pobytu w więzieniu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Szwedzki przypadek był swego rodzaju punktem zwrotnym. Inne europejskie kraje zamiast zastanowić się nad ewidentnym przypadkiem ograniczenia wolności wypowiedzi, zaczęły implementować szwedzkie wzory w swoich krajach.
Rok temu irlandzkie organy ścigania zajęły się sprawą wniesioną przez jednego z działaczy ateistycznych, któremu nie spodobały się słowa bp. Philipa Boyce’a. Hierarcha mówił o atakach na Kościół ze strony sekularystycznej kultury. Wydawało się, że donos zostanie odrzucony, jednak śledczy uznali, że sprawą trzeba się zająć. Biskupowi groziły dwa lata więzienia.
Najświeższa sprawa dotyczy hiszpańskiego biskupa Juana Antonio Reig Plŕ, który w Wielki Piątek w homilii mówił o skutkach grzechu. W tym kontekście wspomniał o homoseksualizmie. Tu także złożono wniosek do organów ścigania i choć sprawa nie miała konsekwencji, to rada miejska Madrytu uchwaliła wniosek, w którym zażądała, aby usunąć biskupa z diecezji, i zakazała zapraszać na publiczne wydarzenia w hiszpańskiej stolicy.