Często zastanawiamy się nad cierpieniem. Szczególnie w Wielkim Poście stawiamy pytania o jego sens i pochodzenie. Zauważamy, że jest ono czymś powszechnym, dotykającym każdego człowieka. W sensie chrześcijańskim
cierpienia nie da się oderwać od krzyża. Nieakceptacja krzyża jest nieakceptacją życia, bo przecież życie bez krzyża jest fikcją. Nasze mówienie o Chrystusie i naśladowanie Go, jeśli pozbawione jest krzyża,
staje się farsą i oszustwem.
Kiedy przyglądamy się postaciom świętych, zauważamy, że im bardziej byli oni zdolni do miłości, tym mocniej byli doświadczani cierpieniem. Możemy powiedzieć, że cierpienie stanowi formę wychowania
człowieka, bo przecież to właśnie z cierpienia Syna Ojciec wyprowadził największe dobro, jakie mógł dać człowiekowi.
Chrześcijanie, których dotyka cierpienie czy niesprawiedliwość, są wezwani do nieustannego łączenia swojego bólu z bólem Mistrza. Cierpiący dla sprawiedliwości to ci, którzy starają się żyć Ewangelią
na co dzień, zachowywać Boże przykazania, unikać grzechu, często wyszydzeni, okpieni, zarzuca się im fundamentalizm, brak tolerancji - rozumianej jako akceptacja zła; ci, którzy nie chcą kraść, brać łapówek,
chcą być uczciwi - to prawda, że w ten sposób nie dorobią się fortuny, postrzegani jako nie na te czasy, ideowcy... Cierpią dla sprawiedliwości.Wszyscy jesteśmy wezwani, aby łączyć cierpliwie nasze bóle
z Chrystusem, cierpiącym dla zbawienia świata. Ci, których gnębi ubóstwo, słabość, choroba, brak pracy i rozmaite troski. Wszak to o nich mówi Nauczyciel, że są błogosławieni (por. Mt 5, 3-12). Możemy
stwierdzić, że jak w Eucharystii, w Komunii św. jednoczymy się z Chrystusem poprzez sakramentalne znaki Jego Ciała i Krwi Przenajświętszej, tak poprzez cierpienie dla słusznej sprawy, dla sprawiedliwości,
poprzez chorobę, ból i strapienie, w sposób fizyczny dotykamy Jezusa, a raczej to On nas dotyka swoją miłością, zdolną udoskonalić, utwierdzić i ugruntować każdego z nas (por. 1 P 5, 10).
Łączenie własnych cierpień z cierpieniami Mistrza z Nazaretu staje się źródłem radości i pokoju. Samo słowo "łączyć" zakłada przylgnięcie, zespolenie w jednym, wspólnym trwaniu. Bóg, który jest dawcą
radości, dopuszcza cierpienie nie po to, aby człowiek został zmiażdżony, ale aby dokonać trudnego do uwierzenia dzieła przemiany tego cierpienia.
Już Ojcowie Kościoła, np. Klemens Aleksandryjski, twierdzili, że różne doświadczenia i cierpienia, jakie Bóg względem nas dopuszcza, można przyrównać do zabiegów lekarskich stosowanych wobec chorych
na ciele: "Chrystus działa tak jak lekarz, który nakłada maść na chore ciała, inne naciera, jeszcze inne obmywa, niekiedy kroi nożem, a inne przypala". Według innego Ojca Kościoła - Orygensa - cierpienia
są znakiem miłości i dobroci Boga. Ujmuje on je w kategoriach oczyszczenia: Bóg po to nas doświadcza, by oczyścić nas z grzechu. Za cierpienie należy Bogu dziękować; co więcej - powie Orygenes - należy
o nie prosić jak o łaskę i dobrodziejstwo.
Zwróćmy jeszcze uwagę na problem akceptacji cierpienia, przyjęcia go jako wyrazu woli Bożej, często do końca niezrozumiałej. Wzorem mężnego znoszenia cierpień pozostaje dla nas Nauczyciel, który do
końca wypełnił wolę swojego Ojca. Zaakceptował krzyż, cierpienie i śmierć. Ojciec z tych smutnych wielkopiątkowych wydarzeń wyprowadził Syna w chwale zmartwychwstania. Po piątku nastąpiła niedziela i
pusty grób, i wszystko się zaczęło.
Cierpienie pozostanie dla nas zawsze jakąś zagadką, niewiadomą. Pozostanie - jak zauważa Jan Paweł II - tajemnicą, której człowiek nie jest w stanie przeniknąć do końca swoim rozumem (Salvifici doloris,
n. 11). Ale zawsze przecież, ilekroć cierpimy, cierpi z nami Jezus. Nasze cierpienie, połączone z cierpieniem Chrystusa, pomaga zbawiać świat.
Pomóż w rozwoju naszego portalu