WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Bez YouTube’a, Facebooka, Wikipedii młode pokolenie nie wyobraża sobie dziś normalnego funkcjonowania. Nie tylko medioznawcy – także np. badacze kultury, psychologowie, lekarze – ostrzegają jednak, że tzw. nowoczesne media nie zawsze przynoszą ludzkości samo dobro. Dzisiejszy Internet to przede wszystkim nieograniczony gąszcz informacji i opinii. Co robić, żeby się w nim nie pogubić?
DR HAB. PIOTR DRZEWIECKI: – Pomocą jest edukacja medialna, w której jednakże mówi się, że nie należy budować murów-zakazów, tylko wyposażać w zbroję. Jeżeli więc użytkownikom nowoczesnych mediów damy pewien pancerz ochronny w postaci odpowiedniej wiedzy, to oni nie dadzą się zwieść. W przeciwnym razie czeka nas nieuchronna katastrofa; świat bezmyślnych i sterowalnych ludzi-robotów. Pocieszamy się, że w przeszłości były już zagrożenia ze strony kolejnych nowych technologii i zawsze jakoś sobie z nimi radziliśmy; np. rewolucja przemysłowa nie zamieniła naszego życia w jedną wielką taśmę fabryczną.
– Czy jednak obecnie nie mamy do czynienia ze zjawiskiem bardziej podstępnym, bo mającym wpływ na każdego człowieka z osobna, i to niemal od kołyski?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Mam nadzieję, że tak jak w przypadku poprzednich rewolucji technologicznych i z tą ludzkość w jakiś sposób sobie poradzi. Przede wszystkim przez odpowiednią edukację medialną...
– ... której bardzo brakuje.
– Niestety, to prawda. A w Polsce mamy w tej dziedzinie duże zaległości. Idea edukacji medialnej ma co najmniej 100 lat. Gdy powstawało kino, mówiono, że oglądanie filmów wymaga odpowiedniego przygotowania, chociażby estetycznego. Później podobne dyskusje toczyły się wokół telewizji.
– Czym miała być – bo w istocie jej nie było – edukacja medialna?
– To pojęcie było i jest różnie rozumiane, mamy do czynienia z myleniem pojęć. W Polsce nadal zbyt często za edukację medialną uważa się nowe środki dydaktyczne w szkole – czyli projektor, telewizor i wreszcie pracownie komputerowe – oraz tworzenie specjalnych kanałów naukowych, audycji popularnonaukowych w radiu i telewizji. Tymczasem ta właściwa i obecnie nagląco niezbędna edukacja medialna polega na uczeniu i kształceniu umiejętności korzystania z mediów.
– I nie chodzi tu wcale o umiejętności czysto techniczne?
– Nie. W krajach rozwiniętych już coraz częściej mamy do czynienia z właściwym zrozumieniem istoty edukacji medialnej oraz całej powagi problemu. Została wypracowana – m.in. dzięki Kościołowi katolickiemu i UNESCO – wspólna definicja edukacji medialnej, w której zwraca się uwagę na kompetencje medialne, na tzw. medialną piśmienność.
Reklama
– Chodzi o to, żeby odbiorcy przekazów medialnych nie byli medialnymi analfabetami?
– O to, abyśmy poznali język nowych mediów, ich alfabet, abyśmy uczyli się ich tak jak pisania i czytania.
– Czytania ze zrozumieniem?
– Tak. Niestety, jak wiemy, współczesne młode pokolenie ma coraz większe kłopoty z czytaniem drukowanego tekstu ze zrozumieniem. Podobnie jest z „czytaniem” tych najnowocześniejszych środków przekazu, które już na pierwszy rzut oka wydają się łatwiejsze w użyciu, bardziej zrozumiałe niż nudna książka. Wydają się kopalnią wiedzy i różnorakich nieograniczonych możliwości. I tak rzeczywiście mogłoby być, gdyby ich użytkownicy wiedzieli, jak ten potencjał wykorzystać z pożytkiem, a nie ze szkodą dla siebie samych.
– Dlaczego więc edukacja medialna nie rozwija się stosownie do potrzeb?
Reklama
– Powstało już bardzo wiele opracowań, monografii naukowych, które powinny być wdrażane. Jest wiele projektów społecznych, odbyło się wiele konferencji, powstały specjalne organizacje w Europie, także w Polsce. Tak więc problem polega nie na tym, że ludzie nie chcą edukacji medialnej, lecz że sprawa ta utknęła gdzieś głęboko w polityce oświatowej; nie jest dostrzegana przez polityków, którzy budzą się dopiero, gdy dzieje się coś złego. Gdy kilka lat temu uczennica w Gdańsku popełniła samobójstwo, bo była przez telefon komórkowy – który dla uczniów jest dziś ważniejszy niż podręczniki – prześladowana przez rówieśników, to dopiero wtedy gremia polityczne zaczęły grzmieć, że koniecznie trzeba uczyć korzystania z mediów...
– I niewiele z tej „burzy” wynikło...
– Nic. Z moich obserwacji wynika, że do krótkotrwałych „wybuchów” tej problematyki w Polsce dochodziło mniej więcej co dekadę – ok. 2000 r., potem w 2010 r. Przez dziesięciolecia bardzo ciężko rozmawia się na ten temat z Ministerstwem Edukacji Narodowej, niezależnie od ekipy rządzącej. I to mimo usilnych starań wielu zainteresowanych sprawą środowisk pedagogów, medioznawców, teologów, kulturoznawców, mimo zaangażowania fundacji i stowarzyszeń. Także mimo wsparcia ze strony takich instytucji państwowych, jak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, a okazjonalnie nawet Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Czyżby polscy politycy ciągle uważali, że edukacja medialna kończy się na wyposażeniu szkół w komputery, a uczniów w tablety (żeby nie musieli nosić zbyt wielu książek w plecakach)?
– Twierdzi Pan Doktor, że politycy, od których zależy wdrożenie odpowiednich działań, po prostu nie zauważają problemu lub z jakichś powodów go ignorują?
– Niestety, tak. Faktem jest, że środowiskom informatycznym udało się wywalczyć – co jest trochę dyskusyjne – zajęcia informatyczne od pierwszej klasy szkoły podstawowej.
Reklama
– Tymczasem szkoły z amerykańskiej Doliny Krzemowej, do których uczęszczają dzieci twórców najnowocześniejszych technologii, szczycą się tym, że w ogóle nie ma w nich komputerów...
– Bo dobrze wiedzą, że nie każdy musi zostać informatykiem, nie każdy ma odpowiednie predyspozycje, a ponadto że przesiadywanie przed komputerem od najmłodszych lat poważnie obciąża zdrowie, ogranicza rozwój umysłowy. Moim zdaniem, w Polsce myślimy o nowoczesnych mediach bardziej technicznie – trudno powiedzieć dlaczego – niż kulturowo, społecznie, humanistycznie. Dlatego właśnie tak humanistycznie ukierunkowany przedmiot edukacji medialnej należałoby wprowadzić do programów szkolnych.
– Zamiast informatyki dla wszystkich, bez ograniczeń wieku?
– Tak! Moim zdaniem, byłby to wyraz właściwej troski o rozwój przyszłych pokoleń. Tymczasem wprowadzono w polskich szkołach – zapewne wyłącznie z powodu wyzwań gospodarczych i fałszywie pojętych ambicji doganiania Europy oraz świata – przysposobienie techniczne do obsługiwania nowych technologii. Zakłada się, że każdy musi mieć tego rodzaju kompetencje.
– Na czym konkretnie powinna dziś polegać dobra edukacja medialna?
Reklama
– Na uczeniu bezpiecznego poruszania się w świecie nowych technologii medialnych i niesionych przez nie treści; na wyrabianiu postaw krytycznych i umiejętności selekcji przekazów. Użytkownicy mediów powinni mieć znajomość zagrożeń prawnych, podstaw etycznych, sposobów bezpiecznego nawiązywania relacji internetowych, umiejętność pracy z informacją itd., itp. Kilka lat temu stworzyliśmy w Polsce katalog kompetencji medialnych, informacyjnych i cyfrowych. Podczas pracy nad tym katalogiem dostrzegliśmy, z jak bardzo wieloaspektową kwestią mamy do czynienia.
– Bardzo trudną do przełożenia na praktykę działania?
– Trudną, ale udało się stworzyć konkretne scenariusze zajęć dla nauczycieli, także szkolenia dostosowane do ówczesnej podstawy programowej, w której edukacja medialna szczątkowo zaistniała już w formie rozproszonej po różnych przedmiotach. W reformie edukacyjnej sprzed 20 lat stworzono mianowicie tzw. ścieżki międzyprzedmiotowe; nauczyciele różnych przedmiotów mogli tworzyć autorskie programy, także np. program edukacji medialnej i czytelniczej. To był jedyny moment, kiedy edukacja medialna w Polsce miała swoją podstawę programową. Ta reforma została zmieniona w 2008 r. przez rząd Platformy Obywatelskiej. Min. Katarzyna Hall uznała wówczas, że nauczyciele nie realizują ścieżek międzyprzedmiotowych, a zatem należy je rozproszyć po poszczególnych przedmiotach.
– Edukacja medialna wtedy przepadła?
Reklama
– Tzw. kompetencje medialne znów zostały zlekceważone, uznano, że nie potrzeba ich uczyć. To pokazywało przede wszystkim niekompetencję i niezrozumienie tego wielkiego problemu cywilizacyjnego przez odpowiedzialnych za jego rozwiązanie polityków. Środowiska społeczne i medioznawcze proponowały stworzenie odrębnego przedmiotu, przygotowanie kompetentnych nauczycieli oraz wyodrębnionej podstawy programowej, czyli określenia, czego i w jakim wymiarze godzinowym należy uczyć. Moim zdaniem, edukacja medialna w formie wyodrębnionego przedmiotu – wpisana w ten sposób w polską tradycję nauczania – byłaby najbardziej sensownym rozwiązaniem.
– Czego konkretnie należałoby uczyć w ramach tak wyodrębnionego przedmiotu?
– Określiłem to już w 2010 r. w podręczniku „Media Aktywni”, w którym obok ogólnego zarysu podstawowych kompetencji komunikacyjnych szczegółowo rozpisałem problemy dotyczące poszczególnych mediów, od druku poczynając. Ale można też podejść do zagadnienia według tzw. kompetencji medialnych, czyli kształcić krytycyzm, kreatywność, umiejętność korzystania z informacji itp. Istnieją, oczywiście, obawy, że dla uczniów może to być kolejny nudny przedmiot i nic więcej. Rzeczywiście, szkoła w dzisiejszym kształcie może nie sprostać temu wyzwaniu. Nie ma żadnych trudności z ułożeniem odpowiednich programów – właściwie są już gotowe – nieprzekraczalne bariery pojawiają się dopiero przy próbach ich wdrażania.
– To znaczy, że w dzisiejszej polskiej szkole nie ma ani śladu edukacji medialnej?
– Pojawia się dosłownie w dawkach śladowych. Jako zajęcia pozalekcyjne, kółka zainteresowań, dziennikarskie i filmowe...
– To chyba jednak nie to. W końcu chodzi o to, aby Polacy nie poddawali się biernie przeróżnym zagrożeniom i manipulacjom płynącym z cyberprzestrzeni, aby byli świadomymi konsumentami wszelkich cyberdóbr. Czy naprawdę nie można znaleźć sposobu, by przemóc tę instytucjonalną niemoc w tej sprawie?
– Rzeczywiście, jest tak, że Polacy, a zwłaszcza nasze instytucje, budzą się do działania dopiero wówczas, gdy dzieje się coś złego (np. w przypadku zakończonej śmiercią nastolatek zabawy w modnym Escape Roomie). Osobiście duże – i chyba jedyne – nadzieje wiążę z katolickim systemem nauczania. W Kanadzie, będącej prekursorem edukacji medialnej – która odegrała tam rolę antidotum na zalew amerykańskiej popkultury – jej promotorem jest do dziś szkolnictwo katolickie. Zresztą wszędzie tam, gdzie Kościół katolicki ma coś do powiedzenia, edukacja medialna odgrywa istotną rolę. Oby tak było także w Polsce.
Piotr Drzewiecki
Medioznawca, doktor habilitowany teologii środków społecznego przekazu, specjalista w zakresie edukacji medialnej; profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Autor m.in. programu i pierwszego w Polsce podręcznika edukacji medialnej „Media Aktywni. Dlaczego i jak uczyć edukacji medialnej” (2010).