9 października 2000 r. w kościele Opactwa PP. Benedyktynek
w Przemyślu odbył się pogrzeb śp. s. Bogumiły Moszkowicz, w którym
uczestniczyło kilkunastu kapłanów, pod przewodnictwem bp. Bolesława
Taborskiego, Siostry Benedyktynki, rodzina i nieliczni przedstawiciele
parafii Świętej Trójcy. Czym sobie zasłużyła ta cicha, nieznana światu
zakonnica, że Biskup, tylu kapłanów i sióstr zakonnych brało udział
w jej pogrzebie i odprowadziło ją na cmentarz miejski przy ul. Słowackiego,
do kwatery Opactwa PP. Benedyktynek. To pytanie zadawał sobie kaznodzieja
pogrzebowy, ks. prałat Jan Wójtowicz, wielki przyjaciel klasztoru.
Próbował na to pytanie odpowiedzieć przedstawiając jej drogę życiową.
A choć była ona niełatwa, to jednak konsekwentna: zawsze służyć Bogu
i ludziom.
Bogumiła (Weronika) Moszkowicz urodziła się w Gwizdowie
w r. 1915, z rodziców Franciszka i Anieli z d. Mordias jako dziesiąte
dziecko, już po śmierci swego ojca. Czasy były ciężkie, trwała bowiem
już od roku pierwsza wojna światowa. Niełatwo było wdowie podołać
trudom utrzymania i wychowania tak licznej gromadki dzieci. Zapewne
pomagali jej sąsiedzi i krewni choć sami byli biedni, ale właśnie
tacy byli ludzie tej ziemi ubogiej spod Leżajska, jak to podkreślił
kaznodzieja. Siłę czerpali z głębokiej wiary w Boga i u stóp Pani
Leżajskiej w kościele Ojców Bernardynów, gdzie często pieszo podążali.
Do kościoła parafialnego w Grodzisku też mieli daleko, a w kapliczce
w Gwizdowie istniejącej dopiero od 1908 r. tylko czasami odprawiano
Mszę św. S. Bogumiła bywała w niej często, jak tylko przyjeżdżał
ze Mszą św. ksiądz z Grodziska. Pewnie też w niej przystąpiła do
I Komunii św., bo na pewno już od 1918 r. odbywały się w niej uroczystości
pierwszokomunijne (spotkałem w jednym domu w Gwizdowie obrazek na
pamiątkę I Komunii św. z napisem: Franciszek Chmura przyjął I Komunię
św. w kaplicy w Gwizdowie, 13 czerwca 1918 r.).
Po śmierci męża Aniela Moszkowicz, prosta nieuczona kobieta,
mimo biedy i wielu trudności dobrze wypełniła swój obowiązek matki
i wychowawczyni. Świadczy o tym fakt, że najstarszy jej syn Jan zdobył
wyższe wykształcenie i jako kapitan Wojska Polskiego w r. 1940 został
zamordowany w Katyniu, a cztery córki poświęciły się na służbę Bogu
w zakonie PP. Benedyktynek. Dwie starsze, Katarzyna i Julia, wstąpiły
do klasztoru we Lwowie i przybrały imiona zakonne: Stanisława i Teresa.
W księdze ochrzczonych Gwizdowa pod datą 15 września 1902 r., na
marginesie aktu chrztu Katarzyny znalazłem zapisek, że 28 kwietnia
1926 r. we Lwowie złożyła profesję zakonną jako s. Stanisława benedyktynka.
Po II wojnie światowej obydwie, z całym klasztorem lwowskim, musiały
się ewakuować do Krzeszowa Kamieniogórskiego, gdzie s. Stanisława
zmarła w 1991 r., a s. Teresa jeszcze żyje (ma już 92 lata).
Następne dwie córki: Zofia i Weronika wstąpiły do klasztoru
PP. Benedyktynek w Przemyślu, ale nie w jednym czasie. Najpierw,
jeszcze przed II wojną światową, wstąpiła Zofia i przybrała imię
zakonne Agnieszka (+ 1992). Natomiast Weronika musiała jeszcze wiele
lat czekać, zanim spełniło się jej marzenie poświęcenia się Bogu
w zakonie. Jej plany bowiem najpierw pokrzyżował wybuch wojny, a
potem, pod koniec wojny, w maju 1943 r., w dniu kiedy okupant niemiecki
pacyfikował pobliską Żołynię rozstrzeliwując kilkunastu jej mieszkańców (
wspomina jej siostrzeniec Jan Moskal), zmarła na płuca starsza jej
siostra Salomea Skoczylas, osierocając trójkę małych dzieci (najmłodsza
Helenka miała trzy miesiące). Opowiadała mi s. Bogumiła, że musiała
znowu odłożyć swoją decyzję wstąpienia do zakonu, bo trzeba było
zająć się sierotami. Dopiero w r. 1957, kiedy Helena skończyła szkołę
podstawową, a najstarszy Janek odsłużył wojsko, mogła zrealizować
swoje marzenia. Mając 42 lata wstąpiła do klasztoru, w którym jako
s. Bogumiła przez dalsze 43 lata służyła wiernie Bogu. Można powiedzieć,
że połowę swego życia poświęciła służbie drugim w świecie, zaś drugą
połowę Bogu w zakonie. Ale tak naprawdę, to całe swe życie poświęciła
Bogu służąc innym.
Obydwie z s. Agnieszką interesowały się życiem naszej
parafii. Cieszyły się bardzo, gdy dowiedziały się, że w Gwizdowie
powstaje parafia i buduje się kościół. Modliły się i ofiarowały za
nas swoje cierpienia. Kiedy je odwiedzałem i namawiałem, aby odwiedzały
swoją rodzinną parafię, to nawet kiedy ich Matka Ksieni do tego zachęcała
i dawała przyzwolenie - nie chciały opuścić klasztoru nawet na kilka
godzin. Po dawnemu traktowały swoje poświęcenie się Bogu. Jako klauzurowe
siostry nie chciały opuścić klasztoru. To też świadczy o ich samozaparciu.
Tylko z fotografii znały kościół w Gwizdowie, o który przecież kiedyś
Weronika wraz z innymi mieszkańcami Gwizdowa tak bardzo zabiegała.
Pamiętały też i o mnie. Zawsze, na każde święta i imieniny,
z dużym wyprzedzeniem pisały do mnie życzenia zapewniając przy tym
o modlitewnej pamięci o mnie i całej parafii. Kiedy s. Bogumiła już
coraz bardziej opadała z sił i sama nie mogła pisać, dyktowała listy
współsiostrze. Ostatni jej list z życzeniami imieninowymi wskazywał
na bliskość jej odejścia po nagrodę do Pana, bo przecież naprawdę
była miła Bogu.
Dziękuję Ci Siostro Bogumiło, w imieniu swoim i parafian,
zwłaszcza tych, których wychowałaś: Jana, Cecylii i Heleny, za Twe
piękne życie, za przykład poświęcenia się drugim, za twe modlitwy
i cierpienia. Ufam, że i teraz wypraszasz nam u Boga wiele łask.
Pomóż w rozwoju naszego portalu