Bywają dni gładkie jak aksamit, ale przychodzą po nich zwykle tak chropowate jak papier ścierny. Ten akurat, według proboszcza, należał zdecydowanie do tej drugiej kategorii. Zaczęło się niewinnie od porannej liturgii, a po niej od zwyczajnych codziennych przekomarzań proboszcza z kościelnym, bo inaczej pewnie być nie może.
– To zamiast kawy. Podnoszę mu ciśnienie. Rano to w sam raz – usprawiedliwia się kościelny po nagłym wyjściu proboszcza z zakrystii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– No, nie wiem. Nie możesz choć co drugi dzień ustąpić? Nie prowokować? Wiesz przecież, co go wkurza.
– I tu jest moja przewaga. Na ludziach trzeba się znać. Co tam te wasze psychologie i te inne. Ja tam w tych seminariach powinienem uczyć życia.
Milknę, bo za chwilę powtórzymy scenariusz i teraz my weźmiemy się za łby. Przesuwamy ławki i wynosimy z lamusa najprzeróżniejsze pobożne graty, bo będzie malowanie. Proboszcz wymyślił spowiadalnicę dla głuchych.
– Po co to komu? Pięciu na rok się trafi, to w zakrystii nie można? Gdzie ja teraz te graty podzieję?
Reklama
Nie podejmuję tematu, zwyciężają rozwaga albo osłabienie sporu, bo akurat 2 dni temu awanturował się, że zakrystia to jego miejsce pracy i nie będzie go proboszcz co chwilę przeganiał, bo babka przyszła do spowiedzi. Kończymy, zamykamy kościół i idziemy na plebanię. A tam dramat. Proboszcz zakrwawiony siedzi na zydlu, a gospodyni go opatruje. Powiedzieć, że towarzyszy temu harmider, to nic nie powibbbbedzieć. Ona próbuje dezynfekować ranę na czole i nosie, on macha rękami, wierzga jak mały chłopiec. Dopiero jak nas zobaczył, ożywienie sięgnęło zenitu.
– Siedź mi tu spokojnie, bo ci jodyny do oka naleję.
– Co się stało? – pytamy po chwili, bo nam zdziwienie odebrało mowę. Proboszcz krzyczy, jakby go żywcem nożem kroili, pewnie go szczypie. Gospodyni odpowiada, siląc się na spokojny głos.
– To wszystko przez tę jego prędkość. Tu idzie, tam patrzy i jeszcze po kieszeniach grzebie. Zawsze taki był. Pod nogi trzeba patrzeć, ile razy mam mówić?
– A tam – słyszymy spod opatrunku. – Mostek zrujnowany. Nie widzieliście? Jakaś maźnica, że się gorzej nie wyrażę, zrujnowała mostek. Jak to zrobił, nie wiem. Zaraz, jak mnie tylko opatrzy, pójdziemy na wizję lokalną. Nie tak mocno mi to ściskaj.
– Cicho bądź. Jak ci nie ścisnę, to ci opadnie. Nie wtrącaj mi się. Cud Boski, żeś się nie połamał. Podnieś ręce. Obie. Żebra w porządku? Sam przyszedł, to nogi zdrowe. Za to sutanna podarta. Niech tam, ważne, żeś cały.
Ręce obie obtarte, łokieć i te dwie brzydkie rany na głowie. Plaster na nosie i zabandażowana głowa.
– Jak z okopów – mówi kościelny i przezornie usuwa się w bok. Proboszcz nie zauważa przytyku albo bierze go za dobrą monetę. Pyta tylko zdziwiony:
– A jak wyście przeszli?
– My szli dookoła, główną bramą. Wikary gazety kupował. To kamień musiał być, kto by mostek rujnował i jak?
Reklama
Proboszcz aż pobladł z wrażenia, opatrunek mu opadł na jedno oko, włos rozwichrzony. Wygląda jak pirat przed abordażem.
– Zdzielę cię chyba po tym głupim łbie. Jak Boga kocham, nie wytrzymam. Natychmiast, chodźcie.
– Położyłbyś się, żeby przyschło.
– Nie teraz. Widzisz, jak zrobiłaś, na oko nie widzę. Nie poprawiaj. Idziemy.
Drugi raz tego ranka zdziwienie pozbawia nas mowy. Mostek, od furtki między plebanią a kościołem, zrujnowany całkiem. Wystają tylko betonowe płyty, a właściwie żałosne fragmenty.
– No, jak miałem się nie wywalić? Widzisz, niedowiarku? Kamień? Przeproś, odszczekaj natychmiast.
Kościelny, jak zawsze w podobnych sytuacjach, unosi nieodłączną czapkę i drapie się po głowie. Widać nic sensownego nie przychodzi mu na myśl, bo obchodzi, pochyla się, maca i milczy.
– Coś nagle zaniemówił? Ciekawe, kto to zrobił i dlaczego. O, dojdę do tego, ale pożałują. Mogłem się zabić albo – co gorsza – połamać całkiem. Tego tak nie zostawię.
Przechodzę od strony kościoła, tak jak szedł proboszcz. Nie sposób tego nie zauważyć. Niepotrzebnie pytam:
– Jak proboszcz mógł nie widzieć?
– Ot, drugi mądry. Samymi mędrcami mię, Panie, obdarzyłeś, dzięki. Dwadzieścia pięć lat tędy chodzę, codziennie. Noga sama wie, poza tym listonosza chciałem złapać, bo odjeżdżał. Nawet z roweru nie zsiadł, żeby pomóc. Co za ludzie. Upadłego proboszcza nie podźwignąć, widział kto?
Reklama
– Wiem! – rozlega się nagle wrzaskliwie. – No pewnie, inaczej być nie mogło. To on, o, ślady są tu obok.
– Kto? O czym gada?
Nie nadążamy za kościelnym z proboszczem. A on sam, jak Archimedes po odkryciu, że się woda z beczki wylewa, jak się do niej wlezie, palec podniesiony, a mina odkrywcy i tropiciela w jednym.
– Rano go widziałem. Wjechał tu, bo się pomylił, a jak się spostrzegł, to próbował nakręcić, a tu ciasno i kołem, podwójnym, o, na nasz mostek i trach. I po bułkach. Tak było, ja wam to mówię.
– Kto, na miłość Boską?
– Ciężarowym. Z cegłą chyba. Sam się zastanawiałem, do kogo by tu u nas z taką ilością cegły. Nie czekałem, bo czas był dzwonić.
– Ale jak szedłem do kościoła, to mostek był cały.
– Wtedy tak, musiał później trochę zawracać. Wyjaśniło się, szukaj wiatru w polu. To co, deskę by jaką położyć czy co?
– Co tu deska. Namoknie, poślizgnę się i będzie to samo albo gorzej.
Debatujemy, ludzie się zatrzymują, najpierw zdziwieni wyglądem proboszcza, a później przyłączają się do rozmowy. Projektów i pomysłów bez liku.
– Żadna prowizorka, tu trzeba do imentu odkopać i wszystko zrobić, jak się należy, żeby na lata starczyło. Obmurować najlepiej.
– Po co tyle subiekcji, dwie płyty betonowe rzucić i już.
– To będzie do pierwszej wody, a jak ona przyjdzie, to podmyje i wszystko siądzie. Solidne musi być, żeby nie robić co raz.
– No, to co robić?
Reklama
Proboszcz jest skołowany, a może dopiero teraz go puściło i głowa zaczyna boleć.
– Niech proboszcz szarwak ogłosi z ambony. Pięciu, sześciu przyjdzie ze szpadlami, któryś tam piachu przywiezie i ze dwóch murarzy.
– Po co tylu chłopa? Tydzień się będą babrali. Koparka. Raz, dwa razy najwyżej łychą pociągnie i już. Rurę gotową, jak przy drogach, założyć. Zasypie się i po wszystkim.
– Koparka państwowa, gdzie ja pozwolenie dostanę?
– Koparka może i tak, ale Zdzichu nasz, prywatny. Zaraz do niego podjadę, taki przepust betonowy też się znajdzie.
Wszyscy nagle zgodnie głowami kiwają, rozwiązanie optymalne. Proboszcz zaś zaniepokojony, ręką macha.
– No nie wiem, czy tak można. On małe dzieci ma. Niech kto doniesie i robotę straci. Inaczej radźcie.
– Co też proboszcz gada? Kto doniesie? Niech spróbuje. Tu się nic nie ukryje, marny jego los byłby. Poza tym kto ze Zdzichem zadrze? Mocno lekkomyślny musiałby być. Postanowione. Na flaszkę proboszcz da i tyle.
– To już bym wolał coś dla dzieci.
– Dobra, to też. I na flaszkę, musowo. Jak już będziemy robili, to niech się proboszcz nie kręci, żeby wyglądało, że na drodze robimy, a nie przy kościele.
Tak też się stało, ale ból proboszczowskiej głowy nie mijał. Mówi się, że nieszczęścia czy kłopoty chodzą parami, a w tym przypadku, jak twierdzi proboszcz, nawet stadami. Jeszcze tamto nie przyschło, a już pojawiło się nowe, i to jakie. Rogate anioły.
Reklama
We wtorek chyba po Mszy zaraz ciągnie nas organista na środek kościoła.
– Tylko maniak jakiś mógł coś takiego zrobić.
– Albo zwykły wariat.
– Jak ktokolwiek mógł tam wejść? Coście oszaleli?
– To skąd się to wzięło, jak żeś taki mądry?
Stoimy wszyscy z zadartymi głowami i próbujemy zrozumieć, co się stało. Na wewnętrznym tympanonie, łuku oddzielającym prezbiterium od nawy, znajduje się dawne malowidło. Na dole święci Pańscy adorujący Baranka, a powyżej gloria z aniołami. Chodzi o te anioły. Ktoś, jakaś siła nieznana, bo jak i kto miałby tam wleźć, domalowała im w promieniach nimbu rogi. Wyraźne, czarne, kontrastujące ze złotym tłem aureoli.
– Siła nieczysta, innego wytłumaczenia nie ma. – Kościelny drapie się po głowie i mówi dramatycznym głosem: – Siła nieczysta, ani chybi. Nic innego. Jakby jaki wariat, toby musiał rusztowanie stawiać, a jak?
– A idźżesz ty z tym swoim defetyzmem. Zaraz moce piekielne, siły nieczyste na nasz kościół się uwzięły. Powiedział, co wiedział.
Proboszcz nie kryje niesmaku, ale też jest bezradny wobec tego wszystkiego i broni się od takiego tłumaczenia. Tylko jak to wyjaśnić racjonalnie? Jeśli nie tak się stało, jak mówi kościelny, to jak inaczej?
– A może tak było od dawna, tylko my nie widzieli, albo teraz od kurzu czy wilgoci powyłaziło?
– Tak, akurat, i tylko w tych akurat miejscach? To czemu świętym rogi nie powyrastały?
Reklama
– A jakby z dołu jakie gówniarze tak strzelali czymś z farbą? Myśmy w wojsku tak z zapałkami robili.
– Myślisz, że to możliwe? I tak celnie akurat?
– Trzeba by spróbować.
– Ani się waż. Jeszcze bardziej się uszkodzi. Co tu teraz z tym zrobić? Ogłosić? Nie ogłaszać? Po cichu rusztowanie postawić i zamalować? Radźcie.
– A mnie się widzi, że to nie ludzka ręka i o coś tu chodzi. Coś nam chcą powiedzieć, zakomunikować.
– Ten znowu swoje. Coś się tak zawziął na te niezwykłości?
– Mówił proboszcz, żeby radzić. To co, tylko wasze rady ważne, moje już nie? Teść mi mówił, że przed wojną, jak on był jeszcze chłopakiem, to jeździli do jednego kościoła diabła oglądać, co sam ze ściany wylazł. I paru tu było, co widziało.
– Głupstwa mówisz. To powszechnie wiadoma sprawa. Tam fresk był na ścianie, Ukrzyżowanie, cała scena. I ten diabeł też był wcześniej namalowany pod tym krzyżem, jako pokonane zło. Odpadł tynk z tym całym freskiem, tylko ten diabeł ocalał. Nie mieli pieniędzy na odnowienie, to zatynkowali i zamalowali na biało, wapnem. Potem tam stawiali chorągiew i wytarło się to wapno, i wylazł diabeł. Ot, i cała niezwykłość. Zresztą teraz odnowili ten cały fresk.
– Ludzie mówią, że to dlatego, że diabeł wylazł, to domalowali resztę, żeby zgorszenia nie było.
Reklama
– No jak domalowali, to przecież wiadome od dawna. Zdjęcia były, opisy. Co za głupie bajanie. I co? I ty myślisz, że u nas też sam diabeł wylazł, żeby co? No mów, jak wiesz, oświeć nas.
– Po co się proboszcz złości od razu? Tam wiedzieli, dlaczego wylazł. I tu trzeba się zastanowić.
– Chodźmy stąd, bo nie wytrzymam, Pana Boga obrażę jakim słowem nieodpowiednim, a jemu w łeb dam.
– Tak, lepiej się awanturować niż prawdę wyznać i przestrogę odczytać.
Proboszcz nie wytrzymał, złapał kościelnego za chabety, jak tu się mówi, i pchał go przed sobą na zewnątrz kościoła, niósł go prawie w powietrzu. Organista za nimi nerwowo dreptał, żeby powstrzymać oburzenie proboszcza w porę, to znaczy po paru kuksańcach, bo sam też z kościelnym droczył się nieustannie i był przekonany, że mu się należy. Wyhamowali nagle w kruchcie, bo w drzwiach wejściowych trzy parafianki właśnie wchodziły.
– A wy tu po co teraz?
– Podobno coś się w kościele stało, przyszłyśmy zobaczyć. Tak mówią po wsi. Rano my były na Mszy i nic takiego nie było, a teraz mówią...
– Co mówią, kto mówi? Głupstwa gadają. Już kościelny jęzor rozpuścił – dodał ciszej do organisty. – Zamyka już kościelny, idźcie z Bogiem.
– Pacierz by my choć zmówiły, jak żeśmy przyszły.
– Ano wchodźcie, mówcie. Nigdy dosyć pobożności. A wy – zwrócił się do panów – chodźcie na dwór. No i co teraz? Pytam was, co teraz? Musiałeś już rozpowiadać? Tylko sensacji nam tu było potrzeba, tylko tego jeszcze.
Reklama
Kościelny na wszystko się zaklina, że nie on, że ani słowem do nikogo się nie odzywał. Proboszcz patrzy na organistę. Ten obie ręce podnosi, jakby się poddawał.
– Przecież mnie ksiądz proboszcz zna. U mnie jak na spowiedzi.
– To skąd to całe zamieszanie na wsi, skąd te trzy w kościele teraz? Co, sam rozgadałem? A wiecie, że to może być – mówi niespodziewanie po chwili. – W kuchni opowiadałem siostrze, a tam była Błażejowa. To mogłem być ja. Albo wikary gdzie...
Protestuję od razu, że ja to pierwszy raz widziałem dzisiaj i nic o sprawie nie wiedziałem wcześniej. Zainteresowała mnie bardziej ta sprawa sprzed wojny, pytam więc kościelnego:
– Jaki powód podawali tam przed wojną? Dlaczego miał się pokazać w kościele?
– Patrzcie, i ten jeszcze – proboszcz jest zdegustowany i zniesmaczony moim pytaniem.
Kościelny wywołany, nie zwraca uwagi na oburzenie proboszcza, widać, że bierze się do tłumaczenia. Czekał pewnie na takie zainteresowanie.
– Ha! – mówi tajemniczo. – Niech ksiądz zapyta tamtejszego proboszcza, bo mnie nie będzie wiary.
Patrzy wymownie i z wyrzutem na proboszcza.
– Ja tylko głupstwa opowiadam, a przecież człowiek zęby tu zjadł na służbie kościołowi i swoje wie. Jak się tyle ludzi odprowadziło na cmentarz i zakopało, nie wspominając już o ślubach czy chrztach, to jakaś wiedza jest. Z samego słuchania.
– Patrzcie go – nie wytrzymuje proboszcz. – Pogrzeby odprawiał, śluby, chrzty. Po co my tu oba? Ja nie wytrzymam.
Reklama
– A co, proboszcz kopał jaki grób? Albo zawalał? Klęczniki przed ślubem ustawiał? Dzwonił aby raz? Proboszcz?
– Nie, nie wytrzymam dłużej. Chodźmy. Ty kościół zamknij, tylko je najpierw przegoń stamtąd, żebyś czasem z nimi nie zamknął, i na plebanię przyjdź. Musimy się naradzić.
– Po co ty go jeszcze prowokujesz? – mówi do mnie. – Wiesz, że dla niego to woda na młyn. A mądrzy się od razu. To są jakieś bujdy na resorach. Co by tu z tymi naszymi aniołami zrobić?
– To proboszcza nie dziwi i nie interesuje, jak się to stało?
– Ja ci powiem. Dach przecieka na spoinie. To nie pierwszy raz. Zamiast dwa razy blachę zawinąć, raz jest zawinięta. To jest akurat to miejsce. Musiało tamtędy płynąć, a pod spodem jaki podkład i już.
– I taki kształt, i w tym miejscu akurat, a w innym już nie?
– Jak ci to nie wystarcza, to dołącz do kościelnego i obaj szukajcie cudowności. Wiecie co – mówi nagle, zatrzymując się w furtce. – Trzeba poczekać. Nie będziemy nikogo wołać ani rusztowań stawiać, może zniknie. Samo przyszło, może i samo odejdzie. W każdym razie poczekamy, a kościelnemu powiedz, że już po naradzie. Nie będę się jeszcze denerwował i zdrowia tracił.
I tak się stało. Proboszcz miał rację. Bladło codziennie bardziej i znikło. Po prostu wyschło. Kościelny jednak sprawy tak nie zostawił. To nie mogło być aż tak banalne, nie w jego kościele. Teorii miał kilka, co jedna to bardziej prawdopodobna, a i słuchaczy chętnych nie brakowało. Martwiło go tylko, że za krótko trwało i nie zdołało się przebić poza parafię.
– Pokazywałbym, tłumaczył, kościół otwierał. Co by komu przeszkadzało trochę rozgłosu. Nasz proboszcz to nie ma wyczucia, za grosz...