Reklama
Pisałem w zeszłym tygodniu (po rozmowie z pewnym duszpasterzem akademickim), że nasz region obchodzący obecnie Rok św. Ottona z Bambergu i 900-lecie misji chrystianizacyjnej jest zapewne znowu terenem misyjnym. Dużo mniej chrześcijańskim niż byśmy chcieli, mimo, że nadal większość mieszkańców Pomorza Zachodniego to ludzie ochrzczeni, a zatem obdarzeni przez Boga łaską wiary. Kryzys naszego chrześcijaństwa dotyczy nie tylko naszej religijności – tu z przykrością mówimy o spadku uczestników Mszy świętych, a także coraz mniejszej liczbie chłopców zgłaszających się do seminarium – ale także w sferze naszych wyborów moralnych. Badania opinii publicznej odsłaniają obraz zatrważający. Coraz więcej z nas nie widzi niczego złego w rozwodach – jak się małżonkowie nie dogadują, to po co mają się razem męczyć? To dość powszechny pogląd zapominający, że zgodę, porozumienie w małżeństwie trzeba budować, kryzysy przezwyciężać, naprawiać zepsute, a nie wyrzucać. Przekonanie, że człowieka, który rozwija się jeszcze w łonie matki nie należy nadmiernie chronić, przeciwnie, jeśli matka go nie chce to można go zabić, ma coraz więcej zwolenników. Pomysł, jeszcze niedawno nie do wyobrażenia, że człowieka schorowanego, niepełnosprawnego można uwolnić od bólu zabijając go w procesie eutanazji wydaje się wielu do przyjęcia. Wielu polityków nie widzi nic niestosownego w dążeniu do sukcesu przez stosowanie kłamstw, oszczerstw, manipulacji. I nie chodzi o to, że takie sprawy jak rozwody, aborcje, zabijanie, kłamstwa, przemoc i inne aberracje się dzieją – zawsze się działy. Problem w tym, że coraz więcej z nas nie widzi w tym nic złego, nie potrzebuje zmiany. Naprawdę jesteśmy krajem misyjnym. Ale kto będzie misjonarzem?
Mój rozmówca (tylko przypomnę, że to duszpasterz akademicki) w pewnym momencie powiedział: teraz w Kościele jest czas na świeckich. Nas, duchownych, coraz mniej ludzi chce słuchać i – przyznajmy – wielu z nas nieźle sobie na to zapracowało. Poza tym będzie nas coraz mniej, nie ma szans, żeby w przyszłych latach duchowni mogli wykonać tyle zadań, ile wykonują dzisiaj. Klerykalizm, czyli dominacja kapłanów nad świeckimi w Kościele nie ma przyszłości z wielu względów. Także dlatego, że wiele osób wyraża pogląd, że owszem, wierzą w Boga, chcą być z Jezusem, ale nie widzą powodu by korzystać z pośredników.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Czas świeckich... Może, jako świecki od urodzenia (i od pokoleń!) nie chcę się uchylać od odpowiedzialności. Ale zacznę od tego, że nie wyobrażam sobie Kościoła bez duchownych, bez kapłanów. Po pierwsze ten Kościół utworzył sam Pan Jezus i jest w nim obecny w Eucharystii. Urządził to tak, że przez ręce kapłana (nawet niegodnego) przeistacza kawałek chleba w swoje Ciało i Nim mnie karmi. Na życie wieczne! Bez księdza to się nie stanie, tak chciał to urządzić. Po drugie stwarzając świat wiedział, że my, ludzie, w swojej wolności będziemy robić dużo rzeczy złych i głupich. Więc po Swoim przyjściu na świat, po odkupieńczej męce i zmartwychwstaniu zostawił sakramenty, w tym sakrament pokuty, a kapłanom kazał być szafarzami Swojego miłosierdzia. To się dzieje w Kościele, nie poza nim, z kapłanami, nie bez nich. Po trzecie zostawił nam swoje Słowo, Pismo Święte, ale jak mamy je zrozumieć, jeśli nam kto nie wyjaśni (por. Dz 8, 31)? Chcę prawdy, a Kościół jest najlepszym miejscem do jej poszukiwania. Nawet jeśli wielu jego przedstawicieli nie umie dobrze wyjaśniać. Kościół umie.
Czas świeckich jest niemożliwy bez duchownych. I wymaga braterstwa duchownych i świeckich. Kościół musi się dziać bez wywyższania się kogokolwiek nad kimkolwiek. A jednak to prawda, że bez świeckich chrześcijan Dobra Nowina nie trafi do większości mieszkańców naszej małej ojczyzny, po której niegdyś wędrował św. Otton. Będą swoje wyobrażenia o wierze i Kościele budować na pogłoskach i skrótach myślowych, na czyichś opiniach, najczęściej nieżyczliwych, bo z jakiegoś powodu takie są najchętniej rozpowszechniane. Niektórzy by chcieli, żeby chrześcijaństwo zniknęło z przestrzeni publicznej. Chcieliby, żeby dla „świętego spokoju” nie rozmawiać o sprawach religijnych, bo to tylko ludzi skłóca. W tym oczekiwaniu totalnej świeckości jest powód do niezgody i pewna wskazówka. Powód do niezgody, bo nie możemy milczeć, gdy sprawy są najważniejsze w świecie, i to na życie wieczne. Nie możemy być bezczynni, gdy niszczona jest kultura i moralność oparta na Ewangelii. Wskazówka, bo musimy nauczyć się dialogu, który nie antagonizuje. Rozmowy bez nachalności, bez agresji, bez pretensji. Tak, jakby Pan Jezus był tuż obok. No bo przecież Jest!