Ks. Leszek Gęsiak jezuita, rzecznik prasowy Konferencji Episkopatu Polski
Reklama
Na ile przekaz mediów katolickich ma wpływ na postrzeganie Kościoła i buduje światopogląd wierzącego? Czy media katolickie mają wpływ na zaangażowanie ludzi świeckich w życie Kościoła?
Po pierwsze, jest problem z jednoznacznym zdefiniowaniem, czym są media katolickie. A przecież od tego zależy odpowiedź na postawiony problem. Bo może mówimy o mediach, które tworzą katolicy albo których właścicielem jest Kościół katolicki, albo są to media, które mają służyć katolikom, albo takie, które zawierają treści związane z wiarą katolicką, albo może takie, które mają w nazwie przymiotnik „katolicki”, bo za takie zostały uznane przez odpowiednią władzę kościelną. Ja wolałbym definicję, w której za media katolickie uznajemy takie, które pomagają człowiekowi w kształtowaniu postaw opartych na kanonie Dziesięciu przykazań Bożych i nauczaniu Kościoła. A rola takich mediów w życiu społecznym jest dzisiaj absolutnie kluczowa. Nie sądzę, byśmy w naszych czasach potrzebowali nowych, wielkich teorii czy prac naukowych o wierze jako takiej. Tych mamy już sporo. Potrzeba raczej miejsca, gdzie będziemy mówić o tym, co dla podtrzymania wiary jest ważne i jak możemy nią żyć w naszym skomplikowanym aksjologicznie świecie. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie media kształtują naszą świadomość i hierarchię wartości. Dlatego też zastanawianie się nad tym, gdzie w gąszczu „prawd” współczesnego świata znajduje się ta jedyna i najważniejsza Prawda, jest fundamentalne. Jeśli zatem kerygmat, Chrystus i zbawienie człowieka nie będą w codziennym dyskursie medialnym obecne, to miejsce to zajmą inne priorytety, którymi tak obficie syci się świat. Oczywiście, media przechodzą nieustanną transformację: poszerzają zasięg, zmniejszają dystans i skracają czas, a przykazania i Ewangelia trwają niezmienne. Trzeba zatem szukać takich nowych form wyrazu, by ten przekaz uczyniły skutecznym. Musimy podążać w stronę pokazywania, jak przykazania i Ewangelię rozumieć i stosować w warunkach, w których żyjemy. I tu pojawi się na pewno pokusa indoktrynacji religijnej i instrumentalizacji nauki Kościoła, np. przez używanie tekstów katolickich, chrześcijańskich, także Pisma Świętego, do realizacji różnych doraźnych celów społecznych, finansowych czy politycznych. Ale to nie jest właściwa droga! Skoro media kształtują świadomość społeczną, to powinny pokazywać drogę, po której człowiek powinien iść. A zatem mają wskazywać właściwy kierunek i uczyć człowieka w sposób wolny wybierać to, co jest prawdziwą wartością.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Co do drugiego pytania, to media o tyle służą człowiekowi, o ile są właściwie prowadzone. Stąd też tak ważne jest określenie kryteriów, którymi się kierują, oraz celów, do których dążą. Dlatego każda redakcja prasowa, radiowa, telewizyjna czy internetowa musi wiedzieć, w jakim celu istnieje. Jeśli tylko po to, by generować zyski, to jednak trochę za mało. Postawienie jasnych kryteriów każdej redakcji jest niezwykle ważne. Trzeba wiedzieć, dla kogo i po co tworzy się medialne treści. Inaczej wygląda to dla gazety, inaczej dla rozgłośni radiowej, jeszcze inaczej dla stacji telewizyjnej czy portalu internetowego. Media mogą uczyć, jak funkcjonować, dokonywać wyborów, pracować czy uczyć się, by mieć wpływ na kondycję Kościoła. Nie możemy też zapominać, że dzisiejszy świat jest światem w dużej części wirtualnym i że ogromną rolę odgrywają w nim media społecznościowe. A to taki rodzaj mediów, że właściwie każdy, kto posługuje się kontem na jakiejś platformie, sam pośrednio staje się redaktorem. Podaje bowiem treści innym, mówi o swoim sposobie widzenia świata, komentuje rzeczywistość, czasem bardzo ją zniekształcając. Jeśli chcemy, by osoby świeckie miały świadomość swojej przynależności do Kościoła, to media muszą to w jakiś sposób pokazać. Kościół, tak jak każda dziś grupa społeczna, nie może działać bez mediów i bez silnego w nich głosu ludzi świeckich. Mediami można ewangelizować i przez media można być ewangelizowanym. W mediach można też świadczyć o obecności Boga w świecie i to chyba jest dzisiaj jednym z bardzo ważnych zadań stawianych tym, którzy z mediów korzystają.
Monika Przybysz profesor UKSW, medioznawca
Reklama
Czy obecnie social media, a w nich influencerzy, youtuberzy, celebryci itd., „programują” ludziom mózgi? Kreują nasz tok myślenia, nasze gusta, poglądy, w tym te religijne? I czy to one mają realną władzę nad nami, zwłaszcza nad młodym pokoleniem? Na ile możemy ten proces zatrzymać? I czy w ogóle jesteśmy, jako społeczeństwo, zdolni jeszcze powiedzieć „dość!”?
Czas spędzany z influencerami zabiera nam relacje i doprowadza nas do frustracji. Na początku fascynujemy się danym człowiekiem i jego umiejętnościami, wiedzą, sposobem prezentacji, wyglądem, przygotowanymi profesjonalnie filmami. Pod wpływem wielogodzinnego oglądania osoby znanej w naszych mózgach zachodzi chemiczny proces zakochania się, a następnie miłości. Liczba godzin regularnie spędzanych z influencerem, celebrytą czy osobą znaną jedynie z tego, że jest znana, sprawia, że wielu użytkowników social mediów nawiązuje jednostronną, skazaną na cierpienie, bo niemożliwą do realizacji, „relację”, dla której jest w stanie zrobić niezwykle dużo, a więc poświęcić np. najcenniejszą wartość, jaką dziś jest czas. Followersi kupują produkty, do których zachęcają ich youtuber, instagramer czy tiktoker, ponieważ w pełni mu ufają. Jest on dla nich w pełni wiarygodny, miły, dobrze wygląda, jest uśmiechnięty, nadmiernie chwali i dowartościowuje swoją cyfrową społeczność, zachęca do spędzania jeszcze większej ilości czasu przed ekranem i robienia mu zasięgów, a więc zwiększania jego zarobków. Fani wierzą głęboko we wszystko, co on mówi, ufają, że ich nie oszuka, wciskając im tandetne rzeczy za duże pieniądze... Warto ograniczyć „spotkania” z ludźmi cyfrowymi, którzy budują społeczność i zasięgi przede wszystkim albo jedynie dla pieniędzy.
Reklama
Celebryci cyfrowi monetyzują każde oglądanie ich materiałów przygotowanych do mediów społecznościowych, otrzymują za to pieniądze od YouTube’a i TikToka; podejmują współpracę z markami i reklamują produkty, których nawet w żaden sposób nie zweryfikowali – ani ich użyteczności, ani bezpieczeństwa, ani przydatności. Poza tym celebryci często zakładają sklepy internetowe, produkują i sprzedają własne rzeczy, pod własną marką. Są one różnej jakości, często zawierają szkodliwe dla zdrowia, a nawet życia elementy lub są to tandetne rzeczy obrandowane droższą marką. Znana z Instagrama Jessica Mercedes i jej marka Veclaim przyszywała do tanich koszulek słabej jakości z Chin własne metki i okłamywała fanki, że ubrania są szyte w Polsce. Kilku znanych influencerów zachęcało do kupowania tandetnych zegarków sprowadzanych z Chin i reklamowanych za cenę kilkukrotnie wyższą, m.in.: Marcin Dubiel, Lady Madlen, Hanusia Wielka czy Adrianna Śledź. Inne influencerki takie jak: Wersow, Natsu, Julia Kostera, Ola Nowak, Mata, RoxMb, oszukiwały fanów, zachęcając do zakupu szkodliwego produktu Acticoco – do wybielania zębów, który przy zbyt intensywnym stosowaniu powoduje problemy z zębami, a nawet nieodwracalnie je uszkadza. Z kolei Ola Ciupa czy Kinia Wilczyńska zachęcały do nabywania świec do uszu, które mogły spowodować utratę słuchu i poparzenia. To tylko przykłady szkodliwych dla zdrowia działań influencerów, którzy oszukują młodych użytkowników sieci jedynie dla pieniędzy (tzw. scam).
Influencerzy kreują społeczności cyfrowe nie tylko po to, aby zarobić, ale także po to, abyśmy byli związani z nimi emocjonalnie. Wówczas dużo łatwiej jest im sprzedawać nam różne produkty, a przy okazji idee, wartości, poglądy. Wpływają na nas, pobudzając nasze emocje i spojrzenie na kwestie społeczne, zdrowotne, polityczne, religijne i biznesowe. Szczególnie mocno widać to w przypadku młodych ludzi, z fascynacją chcących naśladować swoich idoli, którzy kupują bardzo drogie bilety na koncerty w wersji ekskluzywnej, upoważniające do zrobienia selfie ze znaną osobą, chętnych do zakupów rzeczy tandetnych, np. ubrań, lub niezdrowych (np. lody Ekipy czy kampania Maty w McDonaldzie), kopiujących swoich idoli.
Czy ten proces stadnego i bezmyślnego ufania ludziom, którzy wykreowali się na nowych bożków współczesnego świata, można w jakikolwiek sposób zatrzymać? Można. Przede wszystkim przez budowanie solidnych zasad korzystania ze świata internetu od najmłodszych lat przez rodziców mających wysokie kompetencje cyfrowe, budowanie dobrych i trwałych relacji z dzieckiem oraz atrakcyjne zagospodarowywanie czasu dziecka, aby nie było społecznie wykluczone i sekowane przez rówieśników.
Bronisław Wildstein publicysta, dziennikarz, pisarz, Kawaler Orła Białego
Reklama
Czy w świecie upolitycznionych mediów jest jeszcze miejsce na rzetelne dziennikarstwo? I jak je rozpoznać?
Liberalny wariant demokracji coraz bardziej sprowadza ją do procedury i przekształca w oligarchię, czyli rządy nielicznych w swoim interesie. Legitymację do sprawowania władzy ma stanowić liberalna ideologia, która prezentowana jest jako system praw człowieka, a generalnie jako wyraz racjonalności i postępu. To przy jej pomocy establishment kontroluje społeczeństwa i narzuca im wygodne dla siebie rozwiązania. Wszelkie alternatywne idee, w tym klasyczne dla zachodniej cywilizacji i chrześcijaństwa, są zwalczane również prawnymi metodami.
Jeśli naród nie wybierze zgodnie ze wskazaniami dominujących ośrodków, biją one na alarm, że demokracja się kończy. Trzy dni po powołaniu rządu Beaty Szydło powstał Komitet Obrony Demokracji. Ustanowienie nowej władzy przebiegało zgodnie z zasadami, nie zdążyła ona jeszcze podjąć żadnej decyzji, a już ogłoszono, że jej istnienie uderza w demokrację. Wynika z tego, że wprawdzie obywatele ciągle jeszcze mają prawo wybierać swoich przedstawicieli, ale jeśli nie dokonają tego zgodnie z wolą establishmentu, ich wybór nie będzie demokratyczny i powinien być wszelkimi metodami unieważniony.
Reklama
Żyjemy w świecie, w którym pojęcie demokracji stało się fetyszem. Nie sposób zatem zlikwidować wyborów jako metody wyłaniania parlamentarnej większości, ale establishment robi wszystko, aby stały się one czystą formalnością, a jeśli nie przebiegają po jego myśli, – aby uniemożliwić rządzenie nieakceptowanej przez siebie większości. W liberalnych środowiskach pojawiają się pomysły, aby demokrację zastąpić innym ustrojem, np. tzw. epistokracją, w której głos rozmaicie wyszczególnianych, zwykle pod względem wykształcenia, członków elit znaczyłby więcej niż zwykłych obywateli, ale taka rewolucja byłaby ryzykowna. Stałą praktyką ośrodków opiniotwórczych i mediów stało się więc dzielenie obywateli na pierwszą i drugą kategorię. Wyznawcy obowiązującego status quo: „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” zbierają pochwały i są pozytywnie wartościowani. Oponenci natomiast mają stanowić skazany na wymarcie wstydliwy przeżytek minionych czasów. To „mohery”, „rednecki”, według obiegowych opinii niewykształcone i nieświadome obiekty manipulacji ze strony populistów, którym blisko do faszystów czy wręcz są z nimi utożsamiani.
Przemocy symbolicznej, która coraz mocniej nasycana jest jej tradycyjną formą, towarzyszy homogenizacja elit pod hasłami nowej lewicowo-liberalnej ideologii emancypacji, czyli „wyzwolenia” mieszkańców Zachodu od ich tradycyjnej kultury, w pierwszym rzędzie od religii. Proces ten spowodował, że dawne prawicowe partie skolonizowane zostały przez lewicowo-liberalną mentalność i dziś, zwłaszcza w Europie Zachodniej, nie różnią się one ideowo od swoich lewicowych konkurentów. W tym stanie rzeczy jedyną alternatywą dla tradycyjnych stronnictw politycznych, które stały się rzecznikiem establishmentu, są nowo powstające ugrupowania, potępiane przez dominujące ośrodki opiniotwórcze jako populiści.
Mimo demokratycznych procedur rządzi nami oligarchia, którą stanowi sieciowy układ wielkiego biznesu, ośrodków opiniotwórczych i mediów oraz potężnych korporacji na czele z tą prawniczą. Sieciowość oznacza brak hierarchicznego uporządkowania współpracującego ze sobą i przenikającego się kompleksu władzy. Media są własnością potentatów finansowych, którzy „przytulają” także byłych polityków.
Reklama
Państwo stało się narzędziem w rękach establishmentu, który mimo wewnętrznych napięć potrafi się jednoczyć i mobilizować wobec zewnętrznej konkurencji. Jeśli wybrany zostanie ktoś, kto odwołuje się do demokratycznego porządku, jest bezpardonowo zwalczany, co widzieliśmy w przypadku rządów PiS w Polsce czy prezydentury Donalda Trumpa w USA.
Istotnym elementem tego układu są media, które nawet nie ukrywają swojej stronniczości i oficjalnie organizują się w celu zwalczania swoich przeciwników. Ich pracownicy, którzy w ogromnej większości wyznają nową ideologię, chcą wszelkimi siłami skłonić ku niej swoich odbiorców. Kierowani najlepszymi intencjami, które w tym przypadku współgrają z ich interesem, dziennikarze starają się wychować społeczeństwo, aby było takie jak oni i zrozumiało wyższość emancypacyjnego światopoglądu. Tradycyjne standardy są dla dziennikarzy głównego nurtu mniej ważne niż ich polityczna orientacja.
Determinuje to także ich ideowych oponentów: chrześcijan czy ogólnie obrońców cywilizacji zachodniej. Inter arma silent Musae (w szczęku broni milkną muzy) – głosiło rzymskie przysłowie. Dotyczy to także dziennikarstwa.
Na froncie trudno zachować bezstronność. Tak zwany symetryzm jest groteskową próbą wybrnięcia z tego dylematu, gdyż określać się winniśmy wobec rzeczy, a nie stron, a założenie, że prawda zawsze leży pośrodku, jest nonsensem. Niemniej, mimo wszystkich związanych z tym kłopotów, obrońcy tradycyjnego ładu winni być również obrońcami standardów medialnych, które do niego należą, i starać się ich trzymać, na ile to możliwe w świecie, w którym kończą się już klasyczne media, a więc i dziennikarstwo.