Reklama

Dom, w którym piekło ustępuje miejsca miłości

Niedziela toruńska 52/2005

Toruńskie Wrzosy. Piaszczystą drogą docieram do domu państwa Heleny i Krzysztofa Rzewuskich. Już na progu słyszę gwar dziecięcych głosów. Naciskam dzwonek. Drzwi otwiera gospodarz. - Trafiłeś prosto na obiad - mówi. Wchodzę do Rodzinnego Domu Dziecka - jednego z trzech w naszym mieście; jedynego, który mieści się w domu należącym do opiekunów. Działa on od lipca tego roku.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

14-osobowa drużyna

Reklama

W dużej jadalni trwa krzątanina. Helena, żona Krzysztofa, wspomagana przez Martę, nakrywa do stołu. Kilkoro dzieci siedzi na dywanie i gra w „makao”. Po chwili Helena woła wszystkich domowników. Dudnią schody. Przy ogromnym stole staje kilkanaście osób: Helena i Krzysztof, czyli „ciocia” i „wujek”, 17-letni Grzegorz, 11-latkowie Jacek i Tomek, 10-letni Zbyszek, 9-letni Paweł, 4-letni Jarek, 13-letnia Kasia oraz 12-letnie Ola i Marta. Dwie pary to rodzeństwo: Jacek i Kasia oraz Ola i Zbyszek. Są też rodzone dzieci gospodarzy: tegoroczny maturzysta Mateusz i 7-letnia Halinka. Brakuje tylko Asi - studentki III roku Akademii Medycznej w Szczecinie. Posiłek rozpoczyna się od modlitwy, po której chwytamy się za ręce i prosimy Pana Boga, by „zasiadł wśród nas”. Szybko kończymy zupę. - Idźcie teraz na dwór - zachęca dzieci Helena. - Później zawołam was na drugie danie.
Dzieci sprawnie się ubierają i po chwili, wyglądając przez okno, widzę jak hasają po dużym, prawie półhektarowym terenie wokół domu. Jeżdżą rowerami, grają w piłkę, któreś składa samolociki z papieru. W domu zapada cisza. - Ile macie chwil takich jak ta? Pięć minut dziennie? - pytam. - Nawet nie pięć minut - odpowiada Krzysztof. - Raz w tygodniu, w piątek, jest taki moment, że przez dwie godziny nie ma w domu żadnego dziecka. To jest nasz „czas dla siebie”. Najczęściej wypełniają go zakupy czy inne pilne sprawy. Reszta tygodnia to praca na pełnych obrotach, z „oczami dookoła głowy”. Przy takiej gromadce dzieci „po przejściach”, nie można stracić czujności nawet na chwilę...

Bardzo chcieliśmy pomagać dzieciom

Reklama

- Co sprawiło, że postanowiliście aż tak bardzo odmienić swoje życie? - pytam. - Przez wiele lat działałam w harcerstwie - mówi Helena. - Zawsze fascynowała mnie praca z dziećmi wymagającymi szczególnej troski. Byłam instruktorką, prowadziłam szczep, krąg instruktorski i tzw. drużynę nieprzetartego szlaku. Jako jedynaczka, miałam dwa marzenia: stworzyć dużą własną rodzinę i pomagać dzieciom.
Pobraliśmy się z Krzysztofem w 1983 r. i Pan Bóg pobłogosławił nam trójką dzieci. W mężu znalazłam zrozumienie dla moich zamierzeń. Przed pięciu laty wspólnie podjęliśmy ostateczną decyzję, że chcemy przyjąć do naszego domu dzieci odarte ze szczęśliwego dzieciństwa. - Od początku myśleliśmy o rodzinnym domu dziecka, bo to stwarza możliwości, by nie rozdzielać rodzeństwa, jak to się zdarza w przypadku adopcji - dodaje Krzysztof. - Realizacja tych planów wymagała cierpliwości. Pierwszym naszym krokiem był udział w kursie „Pride”, aby spełnić wymagania ośrodka adopcyjnego i Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Po ukończeniu kursu podjęliśmy starania o przydzielenie nam dziecka i w 2002 r. trafił do nas 11-miesięczny Jarek. Jego mama, 16-letnia dziewczyna, widziała go tylko raz, kiedy odbieraliśmy go z Domu Małego Dziecka. Niedawno złożyliśmy w sądzie wniosek o pozbawienie ją praw rodzicielskich.
Po roku zaproponowano nam przyjęcie 16-letniego wówczas Grzesia - kontynuuje Helena.
- Błąkał się po ulicach, od czasu do czasu znajdował ciepły kąt i życzliwe słowo w świetlicy Caritas. Wszyscy dookoła stukali się w czoło, twierdząc, że decydujemy się na ogromne ryzyko przyjmując pod swój dach niemal całkowicie ukształtowanego młodego chłopaka. My wiedzieliśmy jedno: że chcemy pomagać dzieciom. Oczywiście, w jakiś sposób płacimy za to „frycowe”, ale nie zmienia to faktu, że nie żałujemy wcześniej podjętej decyzji.
W grudniu 2002 r. w naszym domu zaczęło funkcjonować pogotowie rodzinne. Trafiały do nas - maksymalnie na 15 miesięcy - dzieci w różnym wieku, potrzebujące opieki do czasu rozwikłania ich sytuacji prawnej i znalezienia dla nich rodzin zastępczych lub adopcyjnych. W ciągu niecałych 3 lat przyjęliśmy w ten sposób 17 dzieci, wśród nich noworodki prosto ze szpitala. Czuliśmy się tak, jakbyśmy sami je urodzili! A potem przychodziły ciężkie rozstania, obficie pokropione łzami. Ale jednocześnie odczuwaliśmy radość, bo widzieliśmy szczęście w oczach rodziców, którzy te dzieciaki od nas zabierali, by dać im normalny dom...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ramowy plan dnia

- Nasz dzień rozpoczyna się ok. godz. 3.00-4.00 nad ranem. Codziennie te same czynności: przygotowanie śniadania, kanapek do szkoły, gotowanie obiadu, bo potem nie będzie już na to czasu. Wysłanie dzieci na różne godziny do szkoły lub przedszkola; ledwie ostatnie wyjdzie, to pierwsze już wraca. Codzienne obowiązkowe pranie - cztery pralki. Powracające ze szkoły dzieci dostają zupę, a ok. godz. 15.00 zasiadamy wspólnie do drugiego dania. Po obiedzie zaczyna się najtrudniejsza część dnia - odrabianie lekcji. To nie są dzieci, które byłyby w stanie same dopilnować swoich spraw szkolnych. Wszystkie wymagają starannej pomocy i kontroli - niekiedy odrobienie wszystkich zadań trwa do 3 godzin. O godz. 18.00 jemy wspólnie kolację, po niej zaś zaczyna się wieczorny rytuał: mycie, dobranocka i modlitwa. O godz. 20.00 dzieci muszą już być w swoich pokojach; tam przygotowują tornistry do szkoły i mają chwilę dla siebie. O godz. 22.00 gaszą światła i nastaje cisza nocna.

Naszym psychologiem jest Bóg

Reklama

- Wolimy nie opowiadać, jaką przeszłość mają za sobą nasze dzieciaki... Wychowywała je ulica. Myły samochody na skrzyżowaniach, pokątnie handlowały, nauczyły się kraść. Znają smak życia w pijackich melinach; widziały chyba wszystkie możliwe grzechy. Strach przed głodem miały tak silnie wpojony, że początkowo podczas posiłków brały na talerz po kilka kromek chleba naraz, jakby niepewne czy ktoś im tego za chwilę nie odbierze. Dopiero teraz mają szansę nauczyć się normalnie żyć... Pokazujemy im, jak obchodzi się święta kościelne i uroczystości rodzinne. Chodzimy z nimi na niedzielne Msze św. i w Adwencie na Roraty. Uczymy, że trzeba troszczyć się o siebie nawzajem. Dajemy przykład, jak zachowywać się przy stole. Wpajamy zasady kultury osobistej. Wymagamy mówienia prawdy, panowania nad złością i agresją. Staramy się wpoić dzieciom, że krzyk nie jest normalnym sposobem komunikowania się. Niczemu się nie dziwimy. 10-letni Zbyszek zapytał niedawno, co to jest Wigilia...
Jak sobie radzicie? - pytam z niedowierzaniem. - Nie jest nam lekko - odpowiada Helena. - Życzliwi proponowali nam już pomoc psychologa, z troski, byśmy wytrzymali to wszystko. Odpowiadamy: ludzie, naszym psychologiem jest Bóg!

Biurokracja - największy krzyż

- Przytłacza nas biurokracja - dodaje Krzysztof. - Na półce stoi dziewięć grubych segregatorów, zawierających wszystkie dokumenty dzieci, począwszy od aktu urodzenia, przez wyroki sądowe, a na bieżących sprawach skończywszy. Dla każdego dziecka mamy obowiązek napisać plan pracy, obejmujący zdrowie, naukę, funkcjonowanie w społeczności, kontakty z biologicznymi rodzicami (jeśli takie są). Robimy notatki z każdej szczególnej sytuacji, w której zachowanie dziecka zwróciło naszą uwagę. Co pół roku musimy napisać opinię dla sądu i ośrodka adopcyjnego. Przepisy są często bezduszne. Jackowi, dopóki był z mamą, przysługiwał zasiłek opiekuńczy i pielęgnacyjny, gdyż jest dzieckiem z lekkim upośledzeniem. Gdy przeszedł pod naszą opiekę, pieniądze te zostały mu odebrane. Obecnie wszystkie wydatki muszą się zmieścić w ramach wyznaczonej kwoty, która wynosi 551 zł i 14 gr na dziecko. Zaręczam, że nie są to wielkie pieniądze. Gdyby musiały wystarczyć tylko na żywność, odzież, przybory szkolne i inne codzienne potrzeby, nie byłoby źle. Jednakże połowa naszych dzieciaków wymaga specjalistycznego leczenia; wizyty u psychiatrów i psychologów, terapia, wykupienie lekarstw - to wszystko mocno dziurawi nasz budżet. A gdzie tu myśleć o wysłaniu dzieci na turnusy rehabilitacyjne czy na zwykłe kolonie i obozy, jeśli ich koszt przeważnie wynosi 700-900 zł? Ale nie narzekamy. Ufamy, że Pan Bóg nie pozwoli nam zginąć. On nieustannie przysyła do nas ludzi, którzy oferują swoją pomoc. Doktor Halina otacza nas bezinteresowną opieką medyczną; pomocą służą nam też Ewa, Asia, Magda, Natalia i Kasia. Teraz naszą największą troską jest stworzenie grupy wolontariuszy, którzy pomagaliby systematycznie dzieciakom w odrabianiu lekcji.

Stworzyć godne warunki do życia

Korzystając z nieobecności dzieci, zaglądamy do pokoików. Ściany pomalowane na pastelowe kolory, nowe, sosnowe łóżka piętrowe, ładne szafki, na podłodze wykładzina. Ale tu i ówdzie widać, że dzieci muszą jeszcze nauczyć się szacunku dla cudzej pracy - ślady butów na ścianach, któraś z dziewcząt powyjmowała z mebli zaślepki zakrywające wkręty, na niektórych biurkach bałagan. Czemu się dziwić? Można tylko mieć nadzieję, że Helenie i Krzysztofowi wystarczy sił, by powoli „przemeblować” dziecięce głowy i serca...
Na koniec gospodarze prowadzą mnie do nowej części domu. To owoc zaciągniętego kredytu - na razie jeszcze w stanie surowym. Duża kuchnia, dzięki której nie będzie trzeba dźwigać garnków po schodach, jadalnia i świetlica oraz pokoje dla dzieci. - Wolimy nie myśleć, kiedy uda nam się to wszystko wykończyć - wzdychają „ciocia” i „wujek”.
W obecnej kuchni, która mieści się w piwnicy, widzę solidną miednicę, wypełnioną sałatką warzywną. Tak, tu nie wystarczy zwykła salaterka...
Opuszczam dom państwa Rzewuskich z kroniką, którą przez kilka następnych dni przeglądam z prawdziwym wzruszeniem. Na zdjęciach, okraszonych dowcipnymi podpisami, widać uśmiechnięte, spokojne dziecięce twarze. Przy nich zadowolony „wujek”, szczęśliwa „ciocia”, na wielu fotografiach przyjaciele domu. Nie mam żadnych wątpliwości - trafiłem do domu ludzi o niezwykłej „pojemności” serc...

PS. Imiona dzieci zostały zmienione. Wszystkim, którzy chcieliby okazać pomoc prowadzącym Rodzinny Dom Dziecka oraz ich wychowankom, podajemy nr tel. (0-56) 654-54-72.

Podziel się:

Oceń:

+1 0
2005-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Sylvester Stallone – ocalały z aborcji: „Matka nie chciała mnie, była zła, że mnie ma”...

2024-09-05 21:15
Sylvester Stallone

Autorstwa Patriarca12 - Praca własna, commons.wikimedia.org

Sylvester Stallone

W jednym z odcinków podcastu „Unwaxed with Sophia & Sistine Stallone” Sylvester Stallone, hollywoodzki aktor, podzielił się szokującym wyznaniem. Aktor ujawnił, że jest jednym z ocalałych po nieudanej próbie aborcji. „Moja matka mówiła: «Jesteś tu tylko dlatego, że wieszak nie zadziałał»” – wyznał Stallone.

Więcej ...

Moja ciocia święta Matka Teresa

Niedziela Ogólnopolska 19/2019, str. 6-9

Archiwum Niedzieli

Matka Teresa z Kalkuty to jedna z najbardziej znanych świętych w historii świata. W zasadzie powinno się o niej mówić „Matka Teresa ze Skopje”, bo właśnie tam urodziła się w 1910 r. W tym mieście, obecnie stolicy Macedonii Północnej, mieszkała przez 18 lat. Do dzisiaj w Skopje żyje kuzyn Matki Teresy – Alojz Gombar. W ekskluzywnym wywiadzie dla „Niedzieli” opowiada o spotkaniach ze swoją ciocią.

Więcej ...

Kard. Pizzaballa: człowiek uzdrowiony przez Jezusa świadkiem nadziei

2024-09-05 16:45
Pierbattista Pizzaballa OFM

Włodzimierz Rędzioch

Pierbattista Pizzaballa OFM

Człowiek uzdrowiony przez Jezusa winien świadczyć o nadziei, która go ocaliła, aby inni mogli zostać doprowadzeni do Jezusa - wskazuje rozważając czytany w XXIII niedzielę zwykłą roku B (8 września 2024 r.) fragment Ewangelii (Mk 7, 31-37) łaciński patriarcha Jerozolimy, kard. Pierbattista Pizzaballa OFM.

Więcej ...
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najpopularniejsze

Zmarła Rebecca Cheptegei, olimpijka z Paryża. Została...

Wiadomości

Zmarła Rebecca Cheptegei, olimpijka z Paryża. Została...

Ks. Chyła: najpierw wywalać religię ze szkół, a potem...

Kościół

Ks. Chyła: najpierw wywalać religię ze szkół, a potem...

Przerażające! Edukacja seksualna będzie przedmiotem...

Wiadomości

Przerażające! Edukacja seksualna będzie przedmiotem...

Polska: Ilu kandydatów do kapłaństwa w tym roku?

Kościół

Polska: Ilu kandydatów do kapłaństwa w tym roku?

Kamil Semeniuk: Modlę się o zdrowie i sukcesy dla rodziny...

Wiara

Kamil Semeniuk: Modlę się o zdrowie i sukcesy dla rodziny...

Ks. Wojciech Węgrzyniak: Problemem nie jest Kościół,...

Kościół

Ks. Wojciech Węgrzyniak: Problemem nie jest Kościół,...

Mielec:

Wiadomości

Mielec: "My chcemy Boga w książce, w szkole!" - tak...

Zabawa minister edukacji w nadczłowieka

Wiadomości

Zabawa minister edukacji w nadczłowieka

Zmiany kapłanów 2024 r.

Kościół

Zmiany kapłanów 2024 r.