Czy cenię sobie fakt, że jestem chrześcijaninem? Czy uważam to
za powód do wdzięczności wobec Boga, że mogę Go znać od swego dzieciństwa?
Tak już jest w naszej polskiej rzeczywistości, że większość z nas
została ochrzczona zaraz po urodzeniu. To nasi rodzice i chrzestni
zobowiązali się do wychowania nas w wierze, rozbudzenia w nas nadziei
oraz nauczenia nas pełnego miłości oddawania czci Bogu. Chrześcijaństwo
jest więc dla nas czymś - można powiedzieć "naturalnym". Czy jednak
potrafię to docenić?
Czytając Ewangelię, możemy tam znaleźć przypowieść o pracownikach
w winnicy (zob. Mt 20, 1-16). Na pierwszy rzut oka rzeczywiście gospodarz
wydaje się być człowiekiem niesprawiedliwym - jednakową zapłatę otrzymali
pracujący cały dzień i ci wynajęci tuż przed wieczorem. Musimy jednak
pamiętać, że przypowieść ta nie jest instrukcją na temat wynagradzania
pracowników, ale uczy nas bardzo ważnej prawdy o królestwie Bożym.
Jaka to prawda? Gospodarz - miłosierny Bóg ciągle wychodzi "na rynek",
by szukać ludzi, którzy nie potrafią odnaleźć drogi do Niego. Ciągle
zaprasza do swego królestwa, nie zamykając bram nawet przed tymi,
którzy "w ostatniej chwili" zwracają się ku Niemu. W przypowieści
tej powinniśmy więc dostrzec przede wszystkim dobroć Boga i Jego
chęć obdarzenia zbawieniem wszystkich ludzi.
Co więc oznacza niezadowolenie tych pracowników, którzy
cały dzień spędzili w winnicy? Zanim odpowiem na to pytanie, przywołam
inną przypowieść - o synu marnotrawnym (zob. Łk 15, 11-32). Gdy ojciec
uradowany z powrotu młodszego syna wydaje huczne przyjęcie, starszy
nie chce wejść do domu. Dlaczego? Jest obrażony; nie widzi powodu,
by wydawać taką ucztę. Przecież on stale jest z ojcem, a nie dano
mu nawet koźlęcia, by zabawił się z przyjaciółmi. Nie rozumie, jak
wielkim darem jest to, że może być w domu ojca, uczestniczyć w jego
dobrach. To obraz ludzi, którzy wierząc w Boga, w wierze widzą jedynie
przykre obowiązki i zakazy zabraniające spełniania ich pożądań. To
obraz ludzi, którzy są "z ojcem", ale w duchu zazdroszczą grzesznikom;
wydaje im się, że grzeszne życie jest lepsze. Są "w domu ojca", ale
duchowo są jeszcze dalej, niż syn marnotrawny przed swym powrotem.
Podobny problem mają niezadowoleni pracownicy z winnicy - nie docenili
faktu, że od rana nie musieli się troszczyć o swój byt - mieli pracę.
Złym okiem patrzyli na tych nieszczęśników, którzy cały dzień martwili
się, jak zarobić na swe utrzymanie, a wreszcie z dobroci pracodawcy
otrzymali całą dniówkę. To znowu obraz ludzi, dla których bliskość
Boga nie jest wystarczającym szczęściem. Jak starszy brat syna marnotrawnego
- był przy ojcu, ale duchem przemierzał najodleglejsze okolice, tak
ci - byli w winnicy, ale duchem "spacerowali po rynku świata". Prawdziwie
godnymi uczestnictwa w królestwie Bożym są tylko ci, którzy rozumieją,
jak wielkim darem jest to królestwo; którzy nie zazdroszczą grzesznikom
ich grzesznego życia.
Zastanówmy się - jeśli trwamy przy Bogu, nie popełniamy
grzechów, żyjemy uczciwie - czy robimy to dlatego, iż uznajemy to
za wartość samą w sobie? Czy dziękujemy Bogu za przykazania, które
zachowują nas od nieszczęść? Czy może jest inaczej? Może w duchu
zazdrościmy grzesznikom, a przy Bogu jesteśmy jedynie ze strachu
przed mogącą nam grozić karą?
Obie przytoczone przypowieści uczą nas bardzo ważnej prawdy
- można być na pozór bardzo blisko Boga, a jednak być bardzo daleko.
Można być na pozór w Jego domu, pracować w Jego winnicy, a jednak
duchem błądzić po bezdrożach. Tymczasem ci, którzy na pozór są daleko,
bardziej potrafią dowartościować dar Bożego miłosierdzia i wydać
obfitsze owoce nawrócenia. Czy nie tak się stało z arcykapłanami
i uczonymi w Piśmie? Czy to nie celnicy i grzesznicy uprzedzili ich
w drodze do królestwa niebieskiego?
Jeszcze raz przywołajmy wątpliwość z początku felietonu:
czy potrafię docenić fakt, że od dzieciństwa znam Boga i mam do Niego
tak łatwy przystęp?
Pomóż w rozwoju naszego portalu