Reklama

Moja mama

Słowo stało się Ciałem, ale to dzięki osobie Maryi -Matki przyszło na świat. Mama jest źródłem wszystkich naszych odniesień. Pierwszym domem, pierwszym portem. Kiedy Bóg lokuje małą istotę na łódce życia, to pod sercem matki przygotowuje człowieka do wielkiej wyprawy, jaką jest życie. Dzień Matki to dobry moment, aby otoczyć refleksją i modlitwą te osoby, które swoją młodość, własne pragnienia i marzenia poświęciły po to, aby dać światu człowieka. Wspomnieniami o swoich mamach dzieli się z nami trzech wrocławian: prof. Andrzej Wiszniewski, dr Anna Orońska i Piotr Baron.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

PROF. DR HAB. ANDRZEJ WISZNIEWSKI,
polityk, inżynier elektryk, były rektor PWr, ministr nauki oraz przewodniczący Komitetu Badań Naukowych w rządzie Jerzego Buzka

Reklama

Kiedy tylko spotyka mnie ciekawe wydarzenie, lub kiedy widzę coś pięknego, to nieodmiennie nachodzi mnie myśl: „Muszę o tym opowiedzieć mamie”. Tyle tylko, że mama odeszła z tego świata ponad 30 lat temu. Ale ten odruch z dzieciństwa i młodości, odruch dzielenia się swym życiem z mamą, pozostał do dzisiaj. I nawet towarzysząca mu myśl, że od paru dziesięcioleci jest to niemożliwe, nie potrafi go usunąć.
Mama urodziła się 7 lat przed początkiem XX wieku. Pochodziła z zamożnej ziemiańskiej rodziny, której zasobność podkopała I wojna światowa. Ale otrzymała bardzo staranne wykształcenie i wychowanie. Jednak gdy dziś o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że prawdziwym magnesem, który do mamy przyciągał wszystkich ludzi, którzy się z nią spotykali było to, co dziś nazywamy empatią, a co w gruncie rzeczy jest zrozumieniem dla ludzkich uczuć i pragnień, oraz zdumiewająca umiejętność słuchania zwierzeń i opowieści. Sądzę też, że ludzie, którzy się z nią stykali, byli pod wrażeniem tego niezwykłego i zdumiewającego połączenia bardzo klarownego kodeksu moralnego i wielkiej tolerancji.
Mama wyszła za mąż późno, a ja urodziłem się gdy miała 42 lata. Wkrótce potem wybuchła II wojna światowa, ojciec został zabrany do niemieckiego więzienia, a całą naszą rodzinę Niemcy wypędzili z rodzinnych posiadłości. Wówczas to rozpoczął się okres tułaczki i ciężkiej pracy mamy, by zapewnić mnie i mej siostrze codzienny kawałek chleba. A przy tym mama nie zaniedbała naszej edukacji (uczyła nas sama) jak też wychowania w kulcie polskich tradycji patriotycznych spod znaku bohaterów sienkiewiczowskiej Trylogii, którą czytywała nam każdego wieczoru.
Mama była osobą głęboko wierzącą, ale daleką od religijnej ortodoksji. Przez parę dziesięcioleci była związane z gronem pań, skupionych wokół podwarszawskiego domu opieki nad niewidomymi w Laskach. To głębokie zaangażowanie religijne mama pragnęła przekazać swym dzieciom i chyba bardzo bolała nad tym, że rezultaty daleko odbiegały od jej pragnień.
Gdy wojna dobiegła końca, nie mogliśmy wrócić do rodzinnych stron. Szukając swego losu w roku 1947 przejechaliśmy do Wrocławia, zmagając się nieustannie z bardzo trudnymi warunkami materialnymi. Mama chwytała się wszelkich sposobów dorobienia do skromnych poborów ojca. Pamiętam jak w przededniu Wystawy Ziem Odzyskanych razem z nią uczestniczyłem w kursie przewodników po Wrocławiu. Obydwoje ukończyliśmy go z najwyższymi ocenami i chyba to właśnie wówczas wraz z mamą pokochaliśmy ceglane mury kościołów na Ostrowie Tumskim.
W tym czasie zacząłem powoli wchodzić w wielki świat - najpierw szkoły średniej, a potem uczelni. A mama stała się tą osobą, która była codziennym powiernikiem, rozumiejącym moje ambicje i pragnienia sukcesu, a nawet moje słabości, głupoty i potknięcia. Z jednej strony była ze mnie dumna, z drugiej jednak chyba zdawała sobie sprawę, że ten świat, do którego się wyrywałem coraz bardziej pochłania mnie oddalając nas od siebie. Wiedziała, że jest to nieuniknione i cieszyła się, że mimo wszystko pozostała mym najbliższym powiernikiem. Bowiem nadal co wieczór brałem kubek herbaty i szedłem do pokoju mamy, by porozmawiać i opowiedzieć jej o tych ciekawych i pięknych zdarzeniach, które mnie w ciągu dnia spotkały. Nadal mimo wszystko byliśmy dla siebie najbliższymi osobami. A ja wiedziałem, że mama jest osobą, do której mogę zawsze przyjść, by podzielić się wrażeniami, by spytać o radę, by w tych trudnych czasach dostrzec granicę pomiędzy dobrem i złem.
A potem mama umarła. Myślę o tym wyrzucając sobie, że tyle okazji zmarnowałem by być blisko niej. Przez ostatnie 33 lata każdego dnia odczuwam dojmujący ból, że nie byłem przy niej w ostatnich godzinach życia. Jestem pewien, że tego pragnęła. A potem, gdy grudy ziemi zaczęły spadać na wieko trumny, to już nic nie dało się zrobić.
Piękne hebrajskie przysłowie powiada: „Pan Bóg nie może być wszędzie i dlatego stworzył matki”. Ale kiedyś przychodzi taki dzień, kiedy to matki odchodzą na zawsze. I człowiek do końca życia musi się zmagać z poczuciem osamotnienia. Bowiem chociaż jest Pan Bóg, to On przecież nie może być wszędzie.

DR ANNA OROŃSKA,
konsultant wojewódzki ds. medycyny paliatywnej

Moja mama, Zenaida, zmarła 8 lat temu. Gdy w latach 70. opuściliśmy z bratem dom rodzinny, ona została w Bytomiu, dokąd po wojnie przyjechaliśmy ze Lwowa. Opiekowała się coraz bardziej chorującym naszym ojcem, potem swoją mamą, potem moją chrzestną matką. Gdy ich nie stało, przyjechała do mnie, by poddać się operacji biodra - i już tu została - na 10 lat. Miała wtedy 79 lat.
Była zaprzeczeniem tezy, że „starych drzew się nie przesadza”. Bez żalu (tak przynajmniej mówiła) zostawiła swoje piękne, 120 metrowe mieszkanie, by zamienić je na moje m-3. Bardzo szybko zaprzyjaźniła się z moimi znajomymi, nawiązała nowe przyjaźnie. Bardzo towarzyska, z poczuciem humoru - przyciągała do siebie ludzi, zwłaszcza młodych (z zawodu była nauczycielką). Miała specyficzne powiedzenia, nie zawsze parlamentarne, np. „I co się kręcisz jak g…… w przerębli”. Świetnie dogadywała się z ks. Orzechowskim, uwielbiała odwiedzać moich znajomych, też poza Wrocławiem, nawet gdy już sprawiało jej to dużą trudność. Była religijna, ale bez cienia dewocji. Cieszyła się, gdy chodziłyśmy do kościoła też w dzień powszedni - parafianie Świętej Rodziny dotąd ją pamiętają. Pochodziła z Wołynia, ochrzczona była w kościele prawosławnym, ale nie miała problemów ze znalezieniem swego miejsca w katolickim. Ale gdy chciałam sprawić jej radość, zawoziłam ją do cerkwi.
Ostatnie pół roku życia chorowała, była niedołężna, ale do końca pogodna. Na wigilię 1999 r. kazała się jeszcze ubrać i usiadła do stołu. Zmarła 9 stycznia 2000. W dniu jej pogrzebu była piękna, słoneczna pogoda. Kilka dni po pogrzebie pojechałam do Częstochowy, i gdy zamawiałam Mszę św., przyjmująca intencję siostra zakonna powiedziała „Ale to szczęście umrzeć w Roku Jubileuszowym”.

PIOTR BARON,
saxofonista jazzowy, kompozytor i pedagog

Doprawdy trudno jest zacząć pisać o własnej mamie, o osobie najbliższej, tak oczywistej jak powietrze wokół, niezbędne i niezauważalne. Nie da się nawet zacząć od początku, wszak biologicznego początku się nie pamięta, a tu podjęta została, co prawda tylko ludzka, ale fundamentalna dla mnie, decyzja dotycząca Bożego daru, dzięki któremu jestem. Mama to ktoś, kogo Pan Bóg wybrał, abym ja powstał. Mama to życie.
Moja mama jest aktorką. Nie tylko wedle mnie - znakomitą. Wciąż aktywną, mimo wieku poważnie średniego. Wedle mnie jest nią zbyt uporczywie, mam na myśli aktorstwo nadal znakomite, ale bez okoliczności temu sprzyjających, jakkolwiek jeżeli to ma być cena za jej wielkość na scenie, płacę i to z napiwkiem, opłaca się, chapeau bas.
Moja mama spotkała Jezusa późno, ale dobrze. I chwała Bogu jedynemu, chwała i cześć! Teraz mogę tylko dziękować, że przez moje uporczywe mantyczenie w końcu pojednała się z ojcem, i że chociaż tak się odpłaciłem, życiem za życie.
Mądrzy muzułmanie mówią, że człowiek kupuje trzy chleby. Jeden dla rodziców, jeden dla dzieci i jeden dla siebie. Może to dopiero naszym dzieciom spłacimy to, co dali nam ojciec i matka? A potem one, a potem ich dzieci… Wszak tylko jedna Matka poczęła za sprawą Ruah Adonai, nasze mamy kochały się w naszych ojcach, mężnych, wspaniałych, godnych, moja mama przyjęła zakochanie się mojego taty, no to jestem, witam Państwa!
Moja mama zaraziła mnie teatrem. Razem z tatą zarazili mnie literaturą, muzyką, dlatego w wieku urywania łba hydrze czytałem przy latarce na płaską baterię, dusząc się pod kołdrą, dlatego bronię jak lew teatru nawet wtedy, gdy jest słaby, manieryczny (bo to przecież teatr jest, a teatr to taki trochę kościół, no przecież misterium chyba?). Dlatego wybaczam aktorom bycie aktorami, dlatego potrafię (Boże, wybacz pychę) lepiej niż inni wyczuć fałsz w muzyce i w słowie, kiedyś byłem w tym lepszy, im jestem starszy, tym więcej wybaczam…
Moja mama doprowadza mnie do najwyższych emocji (czytaj: szału). Jesteśmy niezmiernie podobni w nieopuszczaniu twierdzy do końca, niestety stanowiska strategiczne mamy na ogół przeciwne. Tu podobno jestem kopią taty (czy byłby ze mnie dumny?).
Moja mama będzie żyła wiecznie, bo Pan Bóg jest dla mnie dobry. Muszę się z nią przecież nieustannie spierać, furczeć, gdy mam milion ważniejszych spraw niż jej telefon w sprawie świetnego żurku, który właśnie jej przyniosłem, muszę móc się jej zbyt rzadko radzić…
Jak na razie, pomimo poważnych schorzeń, moja mama ma się świetnie i wciąż zachwyca na scenie i w filmie (chyba już wspominałem, że Bóg jest miłością? Nie? Bóg jest miłością!).
Aha, zapomniałbym, moja mama nazywa się Marlena Milwiw i jest jedną z trzech najpiękniejszych kobiet świata. Pozostałe dwie to moja żona Elżbieta i nasza córeczka Marysia. Bogu niech będą dzięki. Amen

Zebrała Agnieszka Bugała

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

+1 -2
2008-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Słowa moje nie przeminą

2024-11-12 12:50

Niedziela Ogólnopolska 46/2024, str. 20

Agata Kowalska

Listopad jest dla nas wyjątkowym czasem pamięci o bliskich zmarłych. Bez względu na zaangażowanie religijne odwiedzamy groby naszych zmarłych i pewnie w niejednym umyśle rodzi się wówczas pytanie o nasze życie i co najważniejsze – o rzeczywistość po śmierci.

Więcej ...

Wszyscy jesteśmy Chrystusami - rozmowa z byłym gangsterem

2024-11-16 17:55
Rozmowa z byłym gangsterem

Adobe Stock

Rozmowa z byłym gangsterem

– Za moje upadłe życie powinna mnie spotkać kara śmierci. Ale Jezus wziął tę hańbę, wziął tę karę na siebie - opowiada nam Wojtek Zdrojewski, który sięgnął życiowego dna, doświadczając życia gangsterskiego, alkoholu, wielokrotnego pobytu w więzieniu, w końcu bezdomności.

Więcej ...

Najważniejsza jest miłość

2024-11-17 16:51

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

- Powinniśmy rozglądać się bez przerwy, aby dostrzec tych, którzy czekają na naszą miłość – mówił bp Krzysztof Nitkiewicz.

Więcej ...
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najpopularniejsze

Panie, ucz mnie, bym mówił mądrze i był odpowiedzialny...

Wiara

Panie, ucz mnie, bym mówił mądrze i był odpowiedzialny...

Rozważania na niedzielę: Jak oszukać zegar biologiczny?

Wiara

Rozważania na niedzielę: Jak oszukać zegar biologiczny?

Skargi do KRRiT na materiał TVN24 uderzający w ojca...

Wiadomości

Skargi do KRRiT na materiał TVN24 uderzający w ojca...

Wiadomości

"Fakty" TVN wyraziły nadzieję, że będzie się zabijać...

Portal wpolityce.pl: zablokowano 28 rachunków bankowych...

Wiadomości

Portal wpolityce.pl: zablokowano 28 rachunków bankowych...

Archidiecezja przemyska: Oświadczenie w sprawie ostatnich...

Kościół

Archidiecezja przemyska: Oświadczenie w sprawie ostatnich...

Pilne: 47-latek podpalił się przed krakowską kurią

Wiadomości

Pilne: 47-latek podpalił się przed krakowską kurią

Bp Jacek Jezierski złożył rezygnację z urzędu

Kościół

Bp Jacek Jezierski złożył rezygnację z urzędu

Nie będzie dużej choinki w Watykanie na święta?...

W wolnej chwili

Nie będzie dużej choinki w Watykanie na święta?...