Al. Łukasz Kazimierczak, al. Marcin Miczkuła: - Ojciec przeżywał swoje czasy seminaryjne ponad dwadzieścia lat temu. Jak Ojciec wspomina ten okres z perspektywy lat?
Ks. Janusz Szczepaniak: - Jeszcze należałem do tych roczników, które dwa lata formowały się w Paradyżu. Wtedy seminarium paradyskie skupiało kleryków trzech diecezji: zielonogórsko-gorzowskiej, koszalińsko-kołobrzeskiej i szczecińsko-kamieńskiej i razem tworzyliśmy wspólnotę ok. 300 kleryków. Wykonywaliśmy różne prace związane z porządkiem w naszym domu. Szczególnie zapamiętaliśmy posługę przy zmywaniu naczyń po wszystkich klerykach. Mimo że od czasu Paradyża minęło ponad 20 lat, to podczas spotkań rocznikowych wspominamy ten czas. Zawsze początek zapada głęboko w pamięć i w serce. Później przybyliśmy do Szczecina i trzy lata spędziłem na Golęcinie, a ten ostatni rok w budującym się seminarium przy ul. Papieża Pawła VI.
Kryzysy przychodzą w życiu każdego człowieka. W seminarium to jest normalne i chyba u każdego z różnych powodów. Podczas formacji miałem niejeden taki moment, kiedy mało brakowało i bym mógł odejść. Ale Pan Bóg podtrzymywał swoją łaską, by iść dalej. Myślę, że sporo łaski wypraszała modlitwa osób mi znanych w mojej intencji - o wytrwanie w powołaniu. Jednym z kryzysów był pierwszy przyjazd do Paradyża. Gdy zobaczyłem mury, pokoje, w których nie wszystko było poukładane, mało brakowało i bym uciekł. Kolejny kryzys przyszedł, gdy zbliżała się sesja. Na pierwszym semestrze miało być pięć egzaminów. Myślałem, że wyrzucają dopiero za trzy niezdane. Pomyślałem wtedy, że może jakoś się uda. No i się udało. Jednak wiele trudności sprawiło mi przestawienie się z nauki w Technikum Mechanicznym na naukę filozoficznych przedmiotów. Ale z czasem można wszystkiego się nauczyć. O wiele ważniejszy jest od nauki czas formacji: codziennej modlitwy, rekolekcji, dni skupienia. Te punkty pomagają budować osobowość kapłańską.
Święcenia przyjęliśmy 26 czerwca 1988 r. Przypominam sobie, że już w czasie tej Mszy św., gdy leżeliśmy krzyżem i śpiewaliśmy Litanię do Wszystkich Świętych, to jak zobaczyłem w myślach całe moje życie, zrodziła się pokusa, by zrezygnować. Trzymałem się posadzki, by nie uciec. Kryzysy i pokusy Pan Bóg zawsze dopuszcza dla dobra człowieka. Dziś już dwudziesty rok posługuję jako Jego kapłan.
- Podczas formacji seminaryjnej kleryk przeżywa wiele wydarzeń, niektóre poważne i głębokie, inne wesołe i radosne. Prosimy o podzielenie się z nami najważniejszymi wydarzeniami, które przeżył Ojciec w seminarium.
- Wydarzeń było wiele: teatralne, sportowe, ale na pewno wśród takich ważniejszych i istotniejszych w przeżyciu są obłóczyny. „Traci” się wtedy krawat w krótkich dwóch minutach i człowiek w sutannie idzie już do ołtarza. Jeszcze w pierwszym dniu sutanna wydaje się taka ciężka, trudno z nią się obyć, patrzy się, żeby dobrze leżała. Wieczorem człowiek czuje się zmęczony, bo to taki dodatkowy ciężar. A potem sutanna staje się strojem codziennym, choć może czasami zbyt często wieszanym na wieszak. Na pewno dzień obłóczyn i dzień święceń to klamry spinające lata seminaryjne.
- Każde powołanie wymaga podjęcia życiowej decyzji. Także powołanie do kapłaństwa nie zwalnia od podjęcia decyzji. Co Ojciec powiedziałby młodym ludziom, którzy wahają się podjąć zaproszenie Chrystusa, który woła: „Pójdź za Mną!”?
- W ostatnich latach zauważa się liczbowy spadek powołań. Tłumaczy się to mniejszą liczbą urodzeń na tym poziomie wiekowym, trudniejszym dojrzewaniem emocjonalnym oraz naciskiem świata, w którym żyjemy. Zatem jeśli chodzi o powołania: Pan powołuje wciąż i kryzysu powołań nie ma, jest tylko kryzys odpowiedzi. I jeśli ktoś z młodych czuje głos w sercu, który budzi się czasami, to co wtedy robić? Na pewno trzeba się modlić. Prosić Pana Boga o umiejętność odpowiedzi na to, co się budzi w sercu. Bo powołanie do kapłaństwa, jest niesamowicie piękne, choć momentami bardzo trudne. Jeśli Pan Jezus kogoś powołuje, to zawsze da tyle łaski, żeby oddać też wielkie szczęście w powołaniu człowiekowi, który stara się być Jemu wierny. Jeśli ktoś z młodych czuje w sercu powołanie to, jeśli się jeszcze uczy, niech się uczy dalej, ale niech spróbuje codziennie nawet modlić się swoimi słowami do Pana Boga. Prosić Go o rozpoznanie i umocnienie w tym powołaniu, które mu daje. Bóg powołuje każdego do różnych spraw i rzeczy, ostatecznie jednak do świętości. Jeśli chcę być święty, jeśli chcę być z Panem Bogiem, a On dla mnie przeznaczył powołanie do kapłaństwa, to w zasadzie nie ma innej drogi, tylko trzeba w tym głosie powołania stopniowo dojrzewać. A że przyjdą trudne chwile, co nazywamy kryzysem, jest to nieuniknione. Jednak Pan zawsze daje tyle łaski i tyle siły, aby gdy bardzo trudne sprawy przejść mocą Bożą. Jakby się ktoś martwił, czy miejsca w seminarium nie braknie, to zapewniam, że na pewno jest miejsce dla wszystkich, którzy byliby rzeczywiście chętni i chcieliby poświęcić się Bogu, ponieważ usłyszeli Jego głos w swoim sercu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu