Nasz główny negocjator z UE - minister Jan Kułakowski zaprosił
niedawno przedstawicieli mediów katolickich na "spotkanie o nieformalnym
charakterze", podczas którego mieliśmy rozmawiać "o roli różnych
środowisk w procesie integracji Polski z Unią Europejską".
Trochę zdziwiła nas ta formuła spotkania, bo "różne środowiska"
w Polsce są nie tylko zwolennikami integracji z Unią Europejską,
ale i jej przeciwnikami, nie tylko entuzjastami, ale i sceptykami,
tymczasem formuła spotkania sugerowała, jakby "różne środowiska"
w Polsce właśnie nie były różne, ale już ujednolicone i jak gdyby
chodziło już tylko o to, jaką wyznaczyć im "rolę" w prounijnej orkiestrze...
Niestety, zabrakło okazji, by porozmawiać o tym z ministrem Janem
Kułakowskim, gdyż wnet po przybyciu na spotkanie ważne obowiązki
ministra wezwały go do pilniejszych zajęć.
Powiedzieć jednak można: nic straconego. Wszak od tego
są łamy prasy, by i prowadzić dialog, i dyskutować, i spierać się,
i polemizować, czy nawet grzecznie, lecz stanowczo nie zgadzać się
z w różnych kwestiach.
I tak na przykład obserwujemy w Polsce, że prounijnie
nastawiona prasa twierdzi, że dla Polski nie ma alternatywy, jak
tylko akces do UE. Pominąwszy już fakt, że to nieprawda - rodzi się
jednak pytanie, czy tego rodzaju ton propagandowy ("nie ma alternatywy")
pomaga ministrowi Kułakowskiemu w negocjacjach, czy raczej przeszkadza?
Chyba przeszkadza, bo jeśli UE przyjmie tę "bezalternatywność"
za dobrą monetę, to może stawiać ministrowi Kułakowskiemu coraz twardsze
warunki i żądania: wiadomo, komuś, kto nie ma wyjścia ("nie ma alternatywy"),
dyktować można najtwardsze warunki kapitulacji, tj. negocjacji, oczywiście...
Z drugiej jednak strony, nie słyszeliśmy nigdy, żeby
minister Kułakowski protestował przeciwko takiemu właśnie tonowi
prounijnej prasy, żeby krytykował ją za tę "bezalternatywność"...
Jak to rozumieć? Czy może to oznaczać, że rządowi i naszym
negocjatorom zależy bardziej na "prounijnym nastawieniu" społeczeństwa
niż na warunkach, jakie dla Polski zostaną wynegocjowane? Można tak
sądzić. Lecz w takim razie - w czyim właściwie interesie dokonywałaby
się ta integracja: czy w interesie narodu, czy pewnej tylko elity,
czy "klasy rządzącej"?... Czyż nie jest to zasadnicze pytanie?
Ze sprawą tą wiąże się inna nader poważna kwestia. Otóż,
od co najmniej 200 lat państwa europejskie zorganizowane są w ten
sposób, że opierają się na pojęciu suwerenności narodowej (naród
jest suwerenem), wyrażającej się w suwerenności państw narodowych.
W Unii Europejskiej jednak pojęcie "państw narodowych" jest kwestionowane.
Wymowny przykład: kiedy suwerenną decyzją narodu austriackiego jedna
z partii zdobyła władzę - pozostałe kraje UE ogłosiły przeciw Austrii "
sankcje"! Jeśli jednak władze UE dziś już kwestionują ważność "suwerenności
narodu" - rodzi się pytanie: czym ta suwerenność narodów ma być zastąpiona
w przyszłej UE? Czy będzie zastąpiona "suwerennością narodów, ale
tylko niektórych, najsilniejszych" (np. Francji i Niemiec)? Czy może
zastąpiona będzie "suwerennością międzynarodowej warstwy biurokratycznej",
która zdominuje poszczególne narody krajów UE? I czy dla takiej nieznanej "
nowej suwerenności" (przynależnej tylko niektórym państwom albo owej
ponadnarodowej biurokracji) warto poświęcać dotychczasowe tradycyjne
rozumienie i funkcjonowanie suwerenności narodowej, jednakowej dla
każdego państwa, tak małego i słabego, jak i silnego i dużego?
Wreszcie chciałoby się zapytać, jak minister Kułakowski
widzi sprawę niemieckich roszczeń majątkowych wobec polskich Ziem
Zachodnich (jedna trzecia obszaru dzisiejszej Polski!), w kontekście
prowadzonych negocjacji z UE? Chodzi konkretnie o to: czy - zdaniem
ministra Kułakowskiego - powinniśmy zawrzeć z Niemcami porozumienie
w tej sprawie (własności) jeszcze przed przystąpieniem Polski do
UE, czy też możemy sobie pozwolić na rozstrzyganie tych spraw później,
dopiero po przystąpieniu do UE?
Zwracam uwagę, że po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej
orzeczenie sądowe wydane w jakimkolwiek kraju-członku UE będzie ważne
na terenie całej UE. Zważywszy, że Rzesza Niemiecka na podstawie
obecnej konstytucji niemieckiej istnieje nadal w granicach z 1937
r. - możemy się spodziewać, że sądy niemieckie orzekać będą korzystne
dla Niemców wyroki w sprawach odszkodowań lub odzyskiwania własności
na dzisiejszych polskich Ziemiach Zachodnich (powtórzmy: jedna trzecia
obszaru Polski!). I jeśli nawet sądy polskie wydawać będą Polakom
inne orzeczenia - jako członek UE będziemy musieli poddać się jakiemuś
ponadnarodowemu unijnemu orzecznictwu nadrzędnemu. Czy aby na pewno
będzie ono wówczas korzystne dla Polaków?... Czy zatem w obecnych
negocjacjach z UE nie powinniśmy domagać się, aby Niemcy już teraz
uregulowały swe stosunki własnościowe z Polską, te właśnie dotyczące
ewentualnych roszczeń odnoszących się do polskich Ziem Zachodnich?
Jeśli bowiem Polska dostosowuje swe prawa do Unii Europejskiej tak,
aby unikać w przyszłości możliwych konfliktów - tego samego żądać
należy od prawa niemieckiego na przykład, jeśli miałoby w przyszłości
prowadzić do możliwych konfliktów z Polską.
I to jest tych kilka spraw, których postrzeganie dzieli
na tyle "różne środowiska" w Polsce, że trudno im podjąć kolektywny
wątek chóralny, bezkrytyczny wobec naszego akcesu do UE.
Pomóż w rozwoju naszego portalu