Wyjątkowo kręte i niezbadane bywają drogi pielgrzymowania.
Kiedy rankiem opuszczaliśmy przepiękny Avignon - miejsce niewoli
papieskiej w XIV wieku - przed nami jawił się prosty szlak ku La
Salette z czekającą na nasze odwiedziny Płaczącą Panią. Wystarczyło
jednak kilkanaście kilometrów, by na pierwszych siedzeniach autokaru,
w sektorze kierownictwa, zapanowało poruszenie. Krótka konsultacja
i prawdziwie męska decyzja - zbaczamy z trasy i jedziemy nadprogramowo
do... Ars. Powód nad wyraz czytelny: nad naszą grupą opiekę roztacza
siedmiu kapłanów, kilku z nich jest proboszczami częstochowskich
parafii. Nadłożymy kilometrów, by mogli pomodlić się przy grobie
swego patrona - św. Jana Vianneya. Grupie nawet nie w głowie protest. "
Cała przyjemność po naszej stronie" - rzuca ktoś z końca autokaru
i już ruszamy w naszą "krętą" pielgrzymią drogę.
Ars wita nas ciszą. Puste uliczki rozgrzane południowym
słońcem sprawiają wrażenie sennych. Mieszkańcy Ars korzystają z czasu
sjesty, ale nawet bez ich pomocy z łatwością trafiamy do kościoła
kryjącego grób Świętego Proboszcza. Zastanawiam się, jak bardzo dzisiejsze
Ars różni się od tego, w którym od 1818 r. pasterzował św. Jan Vianney,
sprawując opiekę nad 230 trudnymi duszami. O słynących z pijaństwa
i rozpusty mieszkańcach Ars mówiono nawet z pogardą - tym różnią
się od bydła, że są ochrzczeni. Jakże musiało to boleć ich Świętego
Proboszcza, ile postów i praktyk pokutnych narzucał sobie w intencji
ich nawrócenia. Sam doświadczał ich zniewagi, ale z czasem zatwardziali
mieszkańcy Ars zaczęli nabierać zaufania i szacunku do ascetycznego
Księdza, który niczego nie pragnął dla siebie, a swe proboszczowanie
rozpoczął od odwiezienia do dworu podarowanego komfortowego umeblowania
plebanii.
Zanim weźmiemy udział w sprawowanej przy grobie Świętego
Mszy św., możemy zwiedzić urządzoną w starej plebanii izbę pamięci
poświęconą św. Janowi Vianneyowi. Patrząc na pozostawione sprzęty,
rękopisy kazań, biblioteczkę, zdumiewamy się miłością i prostotą
tego wielkiego Kapłana. Wszystko, co miał, rozdawał potrzebującym.
Napotkanemu kiedyś Cyganowi podarował swe łóżko i pościel. Sam sypiał
na chruście i workach po ziemniakach, których garnek starczał mu
na kilka dni wyżywienia. Gdy parafianie zasmucali go grzechami, biczował
się, by za nie odpokutować. Całe godziny spędzał na modlitwie przed
Tabernakulum, a w konfesjonale, którego więźniem został nazwany,
przesiadywał, spowiadając po szesnaście godzin dziennie. Zanim jednak
zdobył sławę sprawiedliwego, choć surowego spowiednika, wiele czasu
poświęcił na odwiedzanie parafian w ich domach, odremontował zrujnowany
kościółek, otworzył szkółkę dla dzieci. Był blisko życia swych parafian
i dotykał kochającym sercem ich biedy moralnej.
Zbliża się czas naszej Mszy św. Kierujemy kroki do bazyliki,
której budowę rozpoczęto w 1865 r., sześć lat po śmierci Proboszcza
z Ars. Stajemy przed grobem ks. Jana Vianneya, wyniesionego w 1925
r. do chwały świętych i ogłoszonego w 1929 r. patronem proboszczów,
by w Eucharystii zanosić modlitwy za grzeszników, ale też w sposób
szczególny prosić o opiekę nad naszymi kapłanami-pielgrzymami. Gdy
święty "więzień konfesjonału" narodził się dla Pana - w nocy 4 sierpnia
1859 r. - w kościele tysiące ludzi oczekiwało na spowiedź. Chyba
właśnie dlatego, zanim opuścimy świątynię i ciche Ars, nasz wzrok
kierujemy na pusty konfesjonał Świętego, czytającego w duszach ludzkich.
Przewieszona stuła jakby czekała, aż weźmie ją w swe ręce niestrudzony
Spowiednik. Szczęśliwe, senne Ars - my odjeżdżamy, ale z tobą na
zawsze pozostanie twój zatroskany Proboszcz.
Pomóż w rozwoju naszego portalu