Patrzymy w niebo na piękne gwiazdy i zadajemy sobie pytanie - czy już zawsze będą świecić na ziemskim niebie? Niestety, kiedyś musi się im wyczerpać zapas wodoru i zabraknąć paliwa do produkcji energii, a wtedy gwiazda nieuchronnie kończy swoje „życie”. Na Słońcu wodór wyczerpie się za 5 mld lat i wówczas Słońce zgaśnie. Na szczęście dla słonecznego świata, jest to odległa perspektywa, przypominająca jednak o kruchości naszej ludzkiej cywilizacji.
Życie i sposób umierania gwiazdy zależą od jej rozmiarów. Opisane tu ostatnio gwiazdy średniej wielkości (jak Słońce i Arktur) żyją dłużej niż gwiazdy wielkie, ponieważ wolniej zużywają wodorowe paliwo. Najszybciej umierają gwiazdy jasne o bardzo dużej masie i temperaturze. Masywne tzw. niebieskie olbrzymy żyją „tylko” kilka milionów lat, a taki los czeka np. znaną nam gwiazdę Rigel w konstelacji Oriona.
Średniej wielkości gwiazda posiada w pewnym momencie jedynie rdzeń węglowy otoczony warstwą palącego się helu i wówczas nic nie jest w stanie przeciwstawić się potężnemu ciążeniu grawitacyjnemu. Gwiazda kurczy się tak bardzo, że przechodzi do fazy tzw. białego karła. Z gwiezdnymi olbrzymami jest inaczej. Kiedy w jądrze wypali się już węgiel, gwiazda zaczyna następny cykl: grawitacyjne kurczenie się, wzrost temperatury, początek nowych reakcji termojądrowych, wytwarzanie następnego pierwiastka chemicznego i powstrzymanie zapadania się gwiazdy. Proces ten zakończy się dopiero wówczas, gdy powstanie jądro z żelaza. Ono zamiast wytwarzać energię, samo wymaga jej dostarczania do swoich reakcji jądrowych. Jednocześnie cała ich seria zachodzi przecież w dalszych warstwach, w których paliwem nuklearnym są kolejno: krzem, neon, tlen, węgiel i hel. Gwiazda skurczy się teraz po raz ostatni do stanu, w którym nie może być jeszcze bardziej ściśnięta. Wtedy gwałtownie eksploduje w postaci supernowej, a blask takiej gigantycznej eksplozji może być aż 100 mld razy większy od blasku Słońca.
Przez krótki czas supernowa może być jaśniejsza nawet od całej galaktyki! Dlatego dostrzegali je starożytni Chińczycy, Egipcjanie i później Kepler. Z bezpiecznej odległości taka katastrofa wygląda jak kolorowe fajerwerki, jednak gdzieś tam w oddali rozgrywa się wówczas wielka tragedia. Jeżeli w pobliżu są jakieś cywilizacje, to muszą tragicznie zginąć, albo... uciekać.
Obserwacje supernowych są prawdziwą rzadkością. Co roku odkrywa się ich zaledwie kilkadziesiąt w dalekich galaktykach i dlatego gołym okiem nie można ich dostrzec. W 1054 r. Chińczycy spostrzegli nową jasną gwiazdę, która świeciła nawet w dzień. Nazwali ją „gwiazda-gość”, ponieważ nigdy wcześniej w tym miejscu nie było gwiazdy. Dziś wiemy, że była to supernowa, a w gwiazdozbiorze Byka możemy podziwiać pozostałość po tamtym zdarzeniu w postaci pięknej mgławicy Krab. Najjaśniejsza była jednak supernowa obserwowana w 1006 r. w konstelacji Wilka, o której chińscy kronikarze napisali: „błyszczała tak jasno, że można było oglądać przedmioty przy jej świetle!”. Jednak od wybuchu ostatniej supernowej Keplera w 1604 r. w naszej Galaktyce nie zanotowano już żadnej następnej.
24 lutego 1987 r. w Wielkim Obłoku Magellana (sąsiednia galaktyka) odkryto piękną supernową SN1987A, widoczną wówczas nawet gołym okiem. Była to najjaśniejsza supernowa widziana na niebie od 1604 r. Ponieważ istniały wcześniejsze fotografie tego fragmentu nieba, od razu stwierdzono, że był tam wcześniej niebieski nadolbrzym 17-krotnie masywniejszy od Słońca, który przeżył zaledwie 20 mln lat. Tuż przed wybuchem gwiazda wysłała „sygnał SOS” - neutrina odkryte potem w podwodnym laboratorium na Ziemi. To było jakby ostatnie tchnienie olbrzymiej umierającej gwiazdy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu