Ludzie mówią, że brakuje im dawnych czasów. Mnie też. Lepiej było, fajniej i dużo prościej. Ta melancholia zjawia się zazwyczaj nieco intensywniej właśnie w tym czasie. Na dwa, trzy tygodnie przed Świętami. Wracają dawne, niegdysiejsze Adwenty. Śnieżne zimy, miękkość przydrożnych zasp, zapach mrozu, ostre poranne powietrze, przedwieczorny wiatr zwiastujący zamieć. Dom - strzeżony przez rozłożyste drzewa, ciepło bijące od pieca, iskierki wyskakujące spod kuchennej blachy. Zapachy dobiegające z kuchni... suszone grzyby, mak i cynamon.
Adwent to był rozgardiasz, rozbieganie, wywracanie wszystkiego do góry nogami, by potem z wielką pieczołowitością na nowo to poskładać, poukładać i nadać świąteczny blask. To mycie wszelkich sprzętów domowych ukrytych w kuchennych kredensach, spiżarniach, ta ceremonia przeglądu stanu porcelany i szkła, to wyciąganie i przecieranie z kurzu każdej książki. A było tego sporo, oj, sporo... To pucowanie chałupy od piwnic po dach. Włącznie z żyrandolami - zawieszonymi u nieboskłonów sufitu. Potem pojawiały się ciemne prostokąty na śniegu - znak, że dywany czyste, wilgotne i odświeżone.
Coś mi umknęło? Pewnie tak. Mnóstwo chwil bezpowrotnie należących do wspomnień. Twarze ludzi tworzących niegdyś nasz świat. Ich opowieści, żarty, śmiech. Te wieczory, gdy schodziło się do jednego domu, ot tak, by po sąsiedzku pogwarzyć, pożartować, wymienić przepisy kulinarne i rady co do wychowania dzieci. Zabawne, choć telewizor stał w drugim pokoju, nikt go nie włączał. Większą przyjemnością była rozmowa. Mimo przedświątecznych zajęć ten rytuał codziennych spotkań był w jakimś sensie miłym obowiązkiem. Z takich oto chwil - urokliwych, czarownych, z pozoru nieistotnych, nieważnych, umykających naszej pamięci pozostaje w nas tak wiele. Odkładają się w nas jak kręgi w pniu drzewa. Niemal niezauważalnie, ale na zawsze. Potem wracają nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd. Po prostu są. Z nich zlepiamy rodzinne bycie razem, tylko nasze, firmowe - rzec można - tradycje, rodzinne sekrety, opowieści, anegdotki, przywoływanie postaci dziadków i pradziadków. Tak snuje się nitki, które łączą nas na zawsze - bez względu na oddalenie czy nieobecność.
Z tej tęsknoty za dawnymi Adwentami, za Adwentami naszego dzieciństwa, rodzi się nadzieja, że uda się nam ocalić coś z piękna tego czasu. Katastrofą jest włączony telewizor podczas rodzinnych spotkań, gadający dla szumu, dla hałasu, dla rozmycia obecności kogoś, z kim należy porozmawiać albo przynajmniej pobyć... Namawiam w ten przedświąteczny czas do pogwarek, do snucia wspomnień, do dzielenia się przeszłością z najbliższymi. W ten sposób szybciej i piękniej minie nam czas oczekiwania - czas adwentowy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu